Reklama

"Film to przedłużenie mojego rytmu"

Tego reżysera nie trzeba nikomu przedstawiać. Stworzył swój oryginalny, niepowtarzalny styl w polskim kinie. Każdy, kto zna takie tytuły, jak "Jańcio Wodnik", "Cudowne miejsce", "Szabla dla komendanta", "Historia kina w Popielawach", "Grający z talerza", "Pogrzeb kartofla", od razu wie o kim mowa.

Najnowszy film Kolskiego "Daleko od okna" stanowi zasadniczy zwrot w karierze reżysera. Po raz pierwszy twórca przeniósł na ekran cudzy tekst - opowiadanie Hanny Krall "Ta z Hamburga". Film dotyczy okresu Holocaustu i opowiada historię młodej Żydówki ukrywanej przez polskie małżeństwo w czasie wojny. Obraz wywołał poruszenie wśród publiczności i krytyków na ostatnim festiwalu w Gdyni, co zaowocowało aż czterema nagrodami.

Reklama

Z okazji premiery filmu z reżyserem rozmawiała Anna Kempys.

"Daleko od okna" to pierwszy przypadek w pańskiej karierze, że powstał film na podstawie cudzego tekstu, opowiadania Hanny Krall. Wcześniej sam pisał Pan scenariusze do swych filmów. Nigdy dotąd nie mówił Pan takim językiem o tego typu sprawach. Czy fakt, że opowiedziana historia zdarzyła się naprawdę, miała wpływ na pracę?

Jan Jakub Kolski: Znalazłem się w dość szczęśliwym położeniu, bo ten tekst został mi zaproponowany przez Witolda Adamka i Wojtka Jędrkiewicza, a gorąco rekomendowała go pani Hania Krall. Przeczytałem ten tekst i zrobił on na mnie duże wrażenie, ale poczułem, że jest bardzo czyjś i to aż tak bardzo, że nie wiem, czy poważę się na to, by jego intymność gwałcić swoją osobą. Zapytałem zatem, jaki obszar swobody wyznaczają mi twórcy materiału literackiego, czyli Hania Krall i Czarek Harasymowicz. Odpowiedzi w obu tych przypadkach były zachęcające, tzn. że mogę sobie pozwolić na oswojenie tego tekstu po swojemu i ja go oswoiłem paroma rzeczami, zaledwie drobiazgami. Dopiero wtedy "poczułem" dobrze ten tekst. Potraktowałem go już jako mój i przystąpiłem do pracy. Już dwa lata temu, przy okazji "Historii kina w Popielawach", pytany o to, co dalej, powiedziałem, że jest tylu młodych, zdolnych scenarzystów w Polsce, więc może spotka mnie jakaś propozycja i tak się właśnie stało. Trudność polegała na tym, że po raz pierwszy zetknąłem się z czymś, co było rezultatem cudzej pracy, co wyszło spod cudzej wrażliwości i nie wiedziałem, jak daleko mogę pozwolić sobie na interwencję. Spotkanie z prawdziwymi postaciami jest niezwykłym doświadczeniem. Nie miałem wcześniej takich doświadczeń. Bardzo się bałem, że pokaleczę cudzą robotę. Pani Hanna zaakceptowała scenopis, razem pracowaliśmy nad dialogami. Trochę się bałem, ale jakoś szczęśliwie wszystko się udało.

Kilka lat temu zrealizował Pan już film dotyczący tematyki żydowskiej - "Pogrzeb kartofla". Z jakimi przemyśleniami powraca Pan dzisiaj do tego tematu?

JJK: Wtedy było jeszcze za wcześnie na takie filmy. Polska krytyka nie zaakceptowała "Pogrzebu kartofla". Dopiero kiedy zaproszono mnie na festiwal do Cannes, karta się odwróciła. Za wcześnie było wtedy mówić, że mamy winy, za które trzeba przeprosić. Teraz czas jest z jednej strony bardziej sprzyjający, żeby mówić prawdę, ale z drugiej - mniej sprzyjający. Kilka dni temu w kiosku, w pewnej małej miejscowości, wykupiłem cały nakład książeczki o polskich ofiarach Holocaustu autorstwa pana Bubla - to było obrzydliwe, dlatego wykupiłem cały nakład. Paradoksalnie, czas jest teraz bardziej sprzyjający, bo wolno mówić o ważnych rzeczach, ale i mniej, bo różni ludzie mówią o tym, o czym nie powinni. "Daleko od okna" nie jest filmem, który mówi o problemie Holocaustu. Jest to tylko jedna z warstw, nie najważniejsza. Jest to film o miłości, o macierzyństwie, o wolności, o człowieczeństwie. Jak sądzę, stawia ważne pytania.

Zarzucano Panu na konferencji prasowej podczas festiwalu w Gdyni, iż nie dał Pan w swym filmie nadziei ludziom, że ten koszmar może się skończyć. Główna bohaterka, choć ma szansę wyjechania z ukochanym i rozpoczęcia życia na nowo, nie robi tego...

JJK: To jest mój dziewiąty film, ośmioma dawałem nadzieję, a w tym przypadku musiałem pochylić głowę przed napisem rozpoczynającym film: "Historia Jana, Barbary, Reginy i Helusi zdarzyła się naprawdę". Ona z nim po prostu nie wyjechała. Nie chciałem tego filmu na siłę kończyć happy endem. Jak to powiedział Czarek Harasymowicz, "ta historia ma sens dopiero wtedy, gdy pokażemy, że stąd nie da się po prostu wyjechać, że nie da się uciec, że z tym trzeba żyć i ta historia tak naprawdę nie ma końca, bo końca mieć nie może".

Wydusił Pan z aktorów wszystkie soki - każda postać jest dopracowana perfekcyjnie. Jak to się robi, czy to zasługa tego, że potrafi Pan sobie tak idealnie dobrać aktorów? Zgodnie twierdzi się, że Bartosz Opania, Dorota Landowska i Dominika Ostałowska zagrali rzeczy niemożliwe.

JJK: Przy okazji tego filmu spotkało mnie nowe doświadczenie. Otóż poprzedni film szwenkowałem w części, tzn. byłem operatorem kamery. Ten zdecydowałem się w całości szwenkować i zadawałem sobie jako szwenkierowi dość trudne zadania. Praca z aktorami w tej odległości to zupełnie coś innego, niż jak się siedzi na krześle w pewnej odległości, patrzy na podgląd i krzyczy: "Trochę w prawo, trochę w lewo". Tym razem to była taka szczególna praca, że czuło się temperaturę ciała aktora. Wtedy ta komunikacja odbywa się na zupełnie innym poziomie. Aktorzy są przyzwyczajeni do czegoś innego, a i dla mnie nie była to codzienność. Wybór aktorów, którzy kreowali role w filmie, był czymś decydującym. Oni swoją osobowością uformowali postaci.

Zastosował Pan ciekawy zabieg. W filmie są trzy okresy: przed wojną, wojna i lata 60., ale nie pokazał Pan tego na podstawie tego, co się dzieje na ulicy i co się zmienia na zewnątrz, ale tego, jak zmieniają się bohaterowie i sprzęty w ich domu.

JJK: Starałem się dla każdej części filmu znaleźć inny język. Dla mnie prawda tkwi w drobiazgach, w szczegółach, takich jak lampa na stole czy radioodbiornik. Nie godzę się na umowność, nawet jeśli chodzi o postaci i postęp lat na ich twarzach. To była bardzo dobra i precyzyjna charakteryzacja, zawracałem na to szczególną uwagę. Mam teraz poczucie, że w zmianach w wyglądzie aktorów nie ma kłamstwa. Nie chciałem iść na żadną umowę z widzem, poza tym tak naprawdę można zagrać starość - Bartek Opania i Dorota Landowska to zagrali. Trzeba mieć wielki talent, tylko to i nic więcej. Rządziła nami rzetelność. Prób charakteryzacji było od cholery i trochę, i często zdarzało się, że przerywałem zdjęcia i zapędzałem towarzystwo do charakteryzatorni. Najważniejsze było dla mnie to, jak ci ludzie się zmieniają, jak czas ich zmienia, a takie rzeczy można wygrać tylko drobiazgami.

W filmie "Daleko od okna" zastosował Pan bardzo powolną narrację, czasami wręcz odrealnioną. Dzisiejszy widz nie jest przyzwyczajony do takiego rozwoju akcji. Dzisiaj wszystko dzieje się szybciej.

JJK: Ale ja mam taki charakter pisma. Ten film i jego narracja są przedłużeniem mojego rytmu wewnętrznego i widzowie tak właśnie widzą to na ekranie. Ja tak zobaczyłem ten film. Obce było mi myślenie o widzu, tzn. próba wyobrażenia sobie, jaki ma być widz, do którego ja kieruję swój film. Widz, do którego ja kieruję film, nazywa się Jan Jakub Kolski, a ja z grubsza wiem, jaki on jest. To jest pierwszy widz. Ode mnie to wszystko się odbija i ma trafić w drugiego widza, kim by on nie był. To go zainteresuje albo nie. Ja traktuję widza serio. Film ma trafiać moim zdaniem do widza jak rykoszet odbijający się ode mnie. Po prostu. Musiałem tak pokazać tę niezwykłą historię, napisaną przez zdolnego scenarzystę w ślad za zdolną pisarką. Zawsze kawałek mnie musi się znaleźć w filmie. Historię trzeba zobrazować, a jak miałem to zrobić jak nie przez siebie? Nie można tak pracować, żeby wymyślić sobie fantom, jakiegoś wirtualnego widza i na jego oczekiwania, które też miałbym wymyślić, kroić film. To przecież idiotyzm. Robi to większość moich kolegów reżyserów, więc wystarczy. Niech zatem ktoś robi to według innej formuły. Chciałem opowiedzieć historię tak, żeby miało się wrażenie, że film zwalnia. Rzeczywiście, ale na tym polega oglądanie filmu. Coś wydaje się szybkie, coś się wydaje wolne. Coś co jest realistyczne, jest obok czegoś nierealnego.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jan Jakub Kolski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama