Reklama

„Laboratorium miłości i śmierci”

Izabella Cywińska, znakomita reżyserka teatralna i telewizyjna („Boża podszewka”), postanowiła nareszcie zadebiutować w kinie. Na swój pierwszy film wybrała niełatwą adaptację opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, „Kochankowie z Marony”. Z okazji jego premiery, reżyserka opowiada o pracy nad filmem, utalentowanych odtwórcach głównych ról i prawdziwej miłości i jej roli w życiu człowieka.

Skąd wziął się pomysł na film?

Izabella Cywińska: „Kochankowie z Marony” pojawili się na horyzoncie całkiem nieoczekiwanie. Spadli mi z nieba. Prawda, że od lat żyję w przyjaźni z Iwaszkiewiczem. Jego dzieła bardzo dobrze przekładają się na język filmowy. Wystarczy przypomnieć, że najlepsze obrazy Wajdy są właśnie z Iwaszkiewicza. W 1968 r. zrobiłam adaptację „Młynu nad Utratą”, która nie została zaakceptowana z powodu występującego tam problemu żydowskiego. O „Kochankach z Marony” myślałam kiedyś jako o materiale dla Teatru TV, miałam nawet gotową obsadę.

Reklama

W czasie ostatnich wakacji, kiedy intensywnie pracowałam jeszcze nad „Bożą podszewką”, zadzwonili do mnie producenci z propozycją wyreżyserowania „Kochanków”. Nie mogłam odmówić. Przede mną byli brani pod uwagę inni reżyserzy, ale - w tym wypadku szczęśliwie dla mnie - nie dogadali się z producentem. Przyjęłam tę propozycję, choć był to ryzykowny pomysł.

Zdjęcia do „Kochanków z Marony” wymagają określonej pory roku. Musiałam natychmiast zdecydować, czy robię to już, czy za rok - mogło zabraknąć czasu na przygotowania. W iwaszkiewiczowskiej historii ważne są pory roku, nie ma znaczenia czas historyczny. Jest tylko trójka bohaterów w okrutnym, zdegradowanym świecie.

O czym opowiada ten film?

Izabella Cywińska: Ten film to takie laboratorium miłości. Powstała historia o uniwersalnej miłości, na którą nie ma monopolu żadna opcja seksualna, bo jest to uczucie skierowane nie tyle do kobiety czy mężczyzny, co do człowieka. Miłość jest dla nich jedynym ratunkiem - także w ich zmaganiach ze śmiercią. Dane jest im dotknąć miłości wiecznej, bezwzględnej, która buduje ich świat, nadaje życiu sens, jest zdolna do wszystkiego. Jednym słowem - laboratorium miłości i śmierci.

Wiem, że to zabrzmi patetycznie, ale chciałam pokazać, że miłość, tylko miłość, może uratować świat zdegradowanej rzeczywistości, w której rzecz się dzieje. Do potraktowania miłości w sposób szczególny sprowokował mnie esej filozofa Krzysztofa Michalskiego. Pokazałam jej różne odcienie, także homoseksualne. Autor „Kochanków z Marony” w ostatnich dziennikach, których fragmenty niedawno opublikowano, opowiada o swojej ostatniej fascynacji chłopcem z Brwinowa. Chłopiec ten jest pierwowzorem Janka w „Kochankach z Marony”.

Dlaczego wątek homoseksualny ukazany został w filmie dobitniej niż było to w opowiadaniu Iwaszkiewicza

Izabella Cywińska: Czytałam fragmenty „Dzienników” Iwaszkiewicza i byłam tą lekturą głęboko poruszona. List Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego napisany w rok po śmierci przyjaciela, to chyba jedno z najpiękniejszych miłosnych wyznań, jakie znam. Silny związek homoerotyczny łączący Janka i Arka wydał mi się nieodzowny. Gdyby zabrakło w filmie tego wątku, pozostałby tylko banalny melodramat.

Jak układała się współpraca z Karoliną Gruszką?

Izabella Cywińska: Po raz pierwszy powierzyłam Karolinie Gruszce rolę dojrzałej kobiety i myślę, że bardzo dobrze sobie poradziła. Interpretowaliśmy „Kochanków Marony” współcześnie, odważnie. Miłość w sensie fizycznym nie jest najważniejsza, ale walka o nią i emocje. Śmierć w całym jej tragizmie służy temu, by podkreślić wielką rolę uczuć w życiu człowieka.

Karolina w „Kochankach z Marony” pokazuje dojrzewanie do miłości, pełnię kobiecości. Moim zdaniem zagrała świetnie, ta dziewczyna nam jeszcze dużo pokaże...

Dlaczego do roli głównego bohatera wybrała pani Krzysztofa Zawadzkiego, doświadczonego aktora teatralnego, nie pojawiającego się wcześniej na dużym ekranie

Izabella Cywińska: Maria Iwaszkiewicz, córka pisarza, po pierwszym, próbnym pokazie „Kochanków z Marony”, zachwycona Zawadzkim, wyznała mi, że Błeszyński wyglądał niemal identycznie. To zastanawiający zbieg okoliczności.

Krzysztof Zawadzki jest bardzo pięknym mężczyzną, ale w „Maronie” miał nie tylko dobrze wyglądać, ale musiał uwiarygodnić aktorsko bardzo trudną, złożoną rolę. Krzysztof sprawdził się doskonale.

Gdzie powstawały zdjęcia do filmu

Izabella Cywińska: Większość zdjęć powstała w Guzowie. Opustoszały pałac Sobańskich, pałac-widmo, jakby wyjęty z sztafażu horror movie. Łuszcząca się farba, opadający tynk. Sceneria filmowego szpitala przypomina świata Hasa, z „Pożegnań”, z „Sanatorium pod klepsydrą”. Puste łóżka, brudno, pod sufitem krąży wylękniony wróbel. Akcja filmu jest osadzona poza czasem, gdzieś w przeszłości.

Chciałam pokazać właśnie taki pusty, zniszczony świat - umieralnię, upadłe sanatorium - w który nieoczekiwanie wkracza miłość. Wszystko jest umowne - przestrzeń, miejsce, plenery kręcone w okolicach Łeby, w starych, zrujnowanych pałacach poniemieckich. W takim świecie bohaterowie nie mają nic oprócz miłości.

Dziękuję za rozmowę.

(Wykorzystano materiały dystrybutora filmu, firmy SPI)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy