Reklama

"Trzeba mieć wyobraźnię"

Mirosław Baka zasłynął w 1987 roku niezwykłą rolą w filmie Krzysztofa Kieślowskiego "Krótki film o zabijaniu". Obraz ten zdobył wiele nagród na krajowych i międzynarodowych festiwalach, a Baka za swą kreację otrzymał Nagrodę Przewodniczącego Komitetu Kinematografii za rok 1987 i Nagrodę Artystyczną Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki. 36-letni aktor ma na swym koncie udane występy teatralne, role w serialach telewizyjnych i w ponad 20 filmach fabularnych. Tytuły niektórych z nich to: "Chce mi się wyć" (1989), reż. Jacek Skalski, "Nad rzeką, której nie ma" (1990), reż. Andrzej Barański, "Pierścionek z orłem w koronie" (1992), reż. Andrzej Wajda, "Miasto prywatne" (1993), reż. Jacek Skalski, "Gnoje" (1995), reż. Jerzy Zalewski, "Autoportret z kochanką" (1996), reż. Radosław Piwowarski, "Demony Wojny wg Goi" (1998), reż. Władysław Pasikowski, "Amok" (1998) reż. Natalia Koryncka-Gruz. Za rolę w "Amoku" aktor otrzymał nominację do Orła - Polskiej Nagrody Filmowej w kategorii najlepsza główna rola męska za rok 1999. Obecnie gra w Teatrze Wybrzeże.

Reklama

W najnowszej produkcji Władysława Pasikowskiego, zatytułowanej "Reich", Mirosław Baka, obok Bogusława Lindy, gra jedną z głównych ról. Jeszcze podczas zdjęć do "Reichu" w Łodzi z aktorem spotkała się Anna Kempys.

Czy mógłby Pan powiedzieć kilka słów o postaci, którą Pan gra w filmie "Reich"?

MB: Właściwie niewiele mogę powiedzieć na temat postaci, ale nie z tego względu, że niewiele o niej wiem, ale ze wzglądu na to, że są takie scenariusze, w przypadku których mówienie o postaci, zanim film wejdzie na ekrany jest zdradzeniem dużej części tego, czego się nie powinno zdradzać. Mogę jedynie powiedzieć, że Andre staje się w trakcie filmu przyjacielem Alexa, którego gra Bogusław Linda. Obaj są uwikłani w grupę zawodowych morderców, działających na terenie całego świata. Andre przyjeżdża do Polski po to, by odpocząć i nagle zakochuje się w młodej, pięknej kobiecie. Wynika z tego oczywiście szereg komplikacji, jak to w scenariuszach filmowych bywa. Generalnie w filmie rodzi się przyjaźń i rodzi się miłość. Przy okazji jest trochę kłopotów i czasami do ich wyjaśnienia trzeba użyć broni.

Czy fakt, że główną bohaterkę gra aktorka niezawodowa jest dla Pana ułatwieniem, czy też trudniej gra się z kimś, kto jest pierwszy raz na planie?

MB: Są plusy i są minusy. Zdarzają się sytuacje, które by mnie nigdy nie spotkały w graniu z profesjonalną aktorką - to jest ekscytujące. Julia Rzepecka po raz pierwszy występuje w filmie i jak wszystkie osoby, które pierwszy raz zetknęły się z kamerą, ma w sobie niesłychaną świeżość. To jest to właśnie coś, co jest typowe dla amatorów. Czasami są nieprzewidywalni, ale w bardzo pozytywny sposób. Nie jest tak, że się umawiamy na ujęcie, ustalamy co kto powie i jak się poruszy. Amatorzy są niesłychanie naturalni, jeśli coś im w danym momencie w duszy zagra, trzeba się do tego przystosować. Są wspaniałym materiałem partnerskim. Ich świeżość udziela się całej ekipie. Granie z nimi staje się mniej zimno-profesjonalne, a bardziej gorąco-amatorskie, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wszystko przecież musi zamykać się w klamrach filmu, sceny, sytuacji itd.

Z profesjonalną aktorką byłyby wcześniejsze ustalenia i wszystko byłoby może łatwiejsze, ale mniej ciekawe. Tutaj mam do czynienia ze świeżością, nieprzewidywalnością i wdziękiem, które ma Julia. Warto zagrać z taką dziewczyną, żeby powstało coś niezwykłego w trakcie kręcenia zdjęć.

Czy na planie filmowym reżyser stawia wyższą poprzeczką przed amatorami, czy przed aktorami zawodowymi?

MB: Nie odczuwam takich różnic. Nie wydaje mi się, żeby Władek był bardziej tolerancyjny, na przykład wobec Julii. Stawia jej naprawdę bardzo wysokie wymagania. Reżyser nie daje nikomu odczuć, że kogoś traktuje inaczej. "Pani dajemy taryfę ulgową, a pan będzie grał za dwoje" - na nic takiego nie ma tutaj miejsca. W czasie kręcenia scen siły rozłożone są na dwoje i tak trzeba grać.

Wystąpił Pan w filmie Władysława Pasikowskiego "Demony wojny", a z Bogusławem Lindą grał Pan w "Mieście prywatnym" Jacka Skalskiego. Czy to, że już się znacie ma wpływ na pracę na planie?

MB: Bardzo lubię pracować z Władkiem. Ma on duże wyczucie jako reżyser i jako człowiek. A z Bogusiem... Sprawa jest oczywista - to profesjonalista i niezwykle ciekawy facet, który potrafi grać. Wszyscy wiedzą, że Boguś jest znakomitym aktorem, nie odkrywam żadnej Ameryki. Bywają oczywiście świetni aktorzy, którzy bywają trudni w pracy, ale nikt nie może złego słowa powiedzieć o Bogusiu. Bardzo dobrze nam się pracuje. O takim partnerze i o takiej pracy można tylko marzyć.

Czy w trakcie zdjęć pojawiały się nagle rzeczy, których nie było w scenariuszu, czy nie ma żadnych zmian?

MB: Komfort pracy z Władkiem polega na tym, że bardzo niewiele się zmienia. I tutaj i w przypadku "Demonów wojny" jest tak samo. Podkreślam słowo komfort! To jest dobrze napisany scenariusz i naprawdę nie trzeba wiele zmieniać. Dobrze byłoby zagrać to wszystko, co zostało zapisane. Zdarzają się filmy, gdzie w trakcie kręcenia zdjęć ciągle coś się zmienia na planie, ale to straszny dyskomfort pracy. Nie znoszę tego, choć twórcom wydaje się, że na żywo tworzą coś nowego. Lubię, kiedy reżyser jest pewny swego, wie czego chce, wie co i jak chce nakręcić. Aktor musi odpowiednio wcześnie przeczytać scenariusz, zżyć się z postacią, którą gra, potem dopiero może przyjechać na plan i zagrać najlepiej jak potrafi. Z Władkiem jest tak, że nie wywracamy wszystkiego na drugą stronę, tylko staramy się grać to, co on wcześniej napisał.Tu panuje bardzo dobra atmosfera pracy. Władek Pasikowski i Paweł Edelman - genialny fachowiec sprawiają, że ta praca jest w dobry sposób stresująca. Kiedy trzeba pracujemy, kiedy trzeba dobrze się ze sobą bawimy. Lubimy ze sobą przebywać.

Czy gdy przeczytał Pan scenariusz, od razu spodobała się Panu postać Andre, czy chciał coś w niej zmienić?

MB: To jest bardzo złożony problem i o wiele bardziej skomplikowane niż się wydaje. Scenariusz dobrze napisany stanowi pewnego rodzaju materiał do przemyśleń, a później do tworzenia przez aktora. To nie jest tak, że ja wszystko dostaję dokładnie napisane: jaki ten facet jest i mogę się zgodzić z tym albo nie. Ja dostaję jedynie kanwę, tzn. sytuacje, zdarzenie, dialogi, natomiast nadać całą otoczkę tej postaci, nadać charakter, tchnąć w nią życie to zadanie aktora, oczywiście przy współpracy z reżyserem. Niczego nie chciałem zmieniać w postaci Andre. Moment, w którym przeczytałem scenariusz był początkiem kreowania tej postaci, początkiem wyobrażania sobie jaki Andre jest, na co mam położyć nacisk. Oczywiście wszystko w konsultacji z reżyserem. Jak zawsze, z Władkiem bardzo szybko się dogadaliśmy. Nie było momentów, w których powiedziałbym do niego: Słuchaj stary, on jest inny. Zresztą Władek jest na tyle mądrym reżyserem, że bardzo szanuje wszystko to, co aktor sobie wymyśli, z czym przyjdzie, co mu w duszy gra. Jeśli reżyser to widzi i jeśli jest mądry, potrafi to mądrze wykorzystać, a jak reżyser jest głupi to powie: To nie ma sensu, to trzeba zagrać zupełnie inaczej. Jeżeli reżyser powie, że to trzeba zagrać zupełnie inaczej, to powinien kogoś innego obsadzić w tej roli albo wziąć marionetkę czy komputerowo stworzyć postać, wymyśloną przez siebie. Po to się zatrudnia aktorów, żeby wykorzystać ich możliwości ps6chofizyczne i to jest właśnie mądrość obsady. Ktoś powiedział, że połowa sukcesu filmu, to dobra obsada. Jak się dobrze obsadzi, to potem jest już dużo łatwiej.

Ile miał Pan czasu na przygotowanie się do roli?

MB: Odpowiedziałbym enigmatycznie, wystarczająco dużo. Dostałem oczywiście scenariusz wcześniej, mogłem sobie z tym scenariuszem pochodzić, przemyśleć wszystko. Ta rola nie wymagała ode mnie jakiegoś szczególnego przygotowania. To amerykańska moda, że jak ktoś ma grać więźnia, to idzie posiedzieć do więzienia. Lawrance Olivier powiedział kiedyś coś wspaniałego do Dustina Hoffmana przed jakimś ujęciem. Hoffman biegał w kółko, bo miał zagrać strasznie zmęczonego. Sir Lawrence Olivier popatrzył na niego i zapytał: Czemu pan tak biega? Bo mam zagrać zmęczonego - odpowiedział Hoffman. A tego nie można zagrać? - zapytał zdziwiony Oliver. Po to się jest aktorem, żeby sobie pewne rzeczy wyobrazić. Rola Andre nie wymagała ode mnie jakiegoś specjalnego zaangażowania, zagrałem człowieka, którym sam mógłbym być, gdyby losy potoczyły się inaczej, gdyby inaczej potoczyłoby się moje życie.

Czy zdarza się Panu korzystać z Internetu?

MB: Bardzo rzadko. Tylko wtedy, jeśli mam pilną potrzebę. Problem tkwi w tym, że nie mam podłączonego komputera bezpośrednio do gniazdka, tylko mam w domu taki bardzo długi kabel. Kiedy trzeba się podłączyć, muszę przeprowadzić ten kabel przez całe mieszkanie. Nie mam czasu na Internet, ale... mam 12-letniego syna, który szleje przy komputerze. Ile godzin przesiaduje w Internecie, to tylko rachunki telefoniczne mi mówią. Ostatnio próbowałem sobie nawet założyć e-maila, ale mi nie wyszło. Wszystko jak dotą udaje mi się załatwiać przez telefon. Internet jeszcze nie jest tak rozpropagowany w kręgach aktorskich, czy wśród moich znajomych. Jest to szaleństwo, któremu staram się nie ulec. Przyznaję, zdarzyło mi się parę nocy buszowania po Internecie, ale potem wstawałem z bólem oczu, co najmniej jakbym pił całą noc. A ja wystrzegam się tego nałogu. Jak zresztą wszystkich innych.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mirosław Baka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy