Reklama

"Nie chcę się wypalić"

O istnieniu Audrey Tautou świat dowiedział się po filmie Jean-Pierre Jeuneta, "Amelia". Było to istne "wejście smoka", zakończone w 2002 roku nominacją do Oscara w kategorii "najlepszy film obcojęzyczny". Po roli Amelii młodą aktorkę porównywano do legendarnej hollywoodzkiej gwiazdy Audrey Hepburn. "Amelia", film o drobnej 23-latce, która pracuje w kawiarni i robi wszystko, by inni ludzie poczuli się bardziej szczęśliwi, aż w końcu sama znajduje miłość, podbił serca widzów niemal całego świata.

Audrey Tautou urodziła się 9 sierpnia 1978 roku w małym francuskim miasteczku Beaumont. Po maturze przyjechała do Paryża i zapisała się na kurs aktorski. Jednocześnie studiowała literaturę francuską. Zaczynała od pracy w telewizji, a dla kina odkrył ją dopiero Jean-Pierre Jeunet. Zwrotnym punktem w jej aktorskiej karierze był César przyznany "dla nadziei francuskiego kina" za rolę w filmie "Vénus beauté". Za sukcesie "Amelii" nadeszła kolej na nową rolę w filmie "Bóg jest wielki, a ja malutka". Zagrała w nim Michele, niespokojną 20-latką chodzącą z "głową w chmurach", która szuka swego miejsca w życiu.

Reklama

Audrey Tautou opowiada o pracy na planie filmu "Bóg jest wielki, a ja malutka", ucieczce przed mediami, roli w "Amelii" i nieśmiałości.

Jak znalazła się pani na planie filmu "Bóg jest wielki, a ja malutka"?

Audrey Tautou: Wszystko stało się błyskawicznie, nie miałam nawet czasu zadawać pytań. Przeczytałam scenariusz i zachwycił mnie. Jest błyskotliwy i inteligentny. Uwielbiam tego typu komizm sytuacyjny i słowny. Każde zdanie czemuś służy. Później obejrzałam inne filmy Pascale Bailly - "Mariage D'Amour" i "Comment Font Les Gens". W obu podobała mi się spontaniczność i naturalność aktorów, jak gdyby Pascale zostawiła im dużą swobodę. Pomyślałam, że to dobry znak.

Czy to jest właśnie jej sposób pojmowania reżyserii?

AT: Sposób pracy Pascale polega na tym, że trzyma się jakby na uboczu. Scenariusz jest podstawą do pracy, ale nic nie jest ostateczne. Przed przystąpieniem do zdjęć urządza próby i improwizacje. Postacie konstruują się w parach, ale w ostatecznym rozrachunku dialogi niewiele się różnią od pierwotnych. Sądzę, że chodzi o to, by je sobie lepiej przyswoić. Pracując z Pascale dysponuje się całkowitą swobodą, lecz bez popadania w improwizację.

Co panią urzekło w tej historii?

AT: Bardzo mi się spodobała postać przeze mnie grana i ta historia miłosna - opozycja między François i Michele. Myślę, że oni naprawdę się kochają, ale każde z nich dźwiga zupełnie inny bagaż, inną przeszłość. U François jest to wspomnienie tego, co przeszedł jego ojciec. On ma tożsamość, ale bardzo chciałby się od niej uwolnić. U Michele natomiast jest to zapomnienie, nie wie nic o swojej przeszłości. Gdy zaczyna mówić o swoim ojcu, inni każą jej o tym nie myśleć. Próbuje się odnaleźć. Poszukuje swej tożsamości.

Ale dlaczego poszukiwania koncentrują się przede wszystkim wokół religii?

AT: To nie jest poszukiwanie religii, lecz rodziny i tożsamości. Judaizm to coś więcej niż religia. Dlatego koncentruje się przede wszystkim na nim. Poszukiwania Michele są trudne, jej związki z rodziną i z François - dość neurotyczne. To, że przedstawiono je w sposób niezwykle zabawny, bardzo mi się podobało.

Michele usiłuje zbudować swoją tożsamość także za pomocą wyglądu.

AT: To prawda. Wiem, że zwraca to uwagę. Chciałam, żeby jej fryzura i strój nie były akurat w modzie. Ponieważ Michele ma niebanalny styl mówienia, chciałam, żeby jej styl ubierania był taki sam. To rodzaj ikony. Pracowałam nad tym razem z Pascale i specjalistką od kostiumów. To pozwalało na przykład połączyć w Michele jej chęć przynależenia do kościoła katolickiego lub buddyjskiego: sięga w stroju także po folklor. Jak gdyby zewnętrzność miała jej dać wnętrze. Później jej strój ewoluuje, pozbywa się swych indyjskich spodni i zarzuca cały ten rytuał dotyczący stroju.

Jak wyglądało spotkanie z Edouardem Baerem, pani filmowym partnerem?

AT: Było wspaniałe. Doskonale nam się współpracowało, Edouard mówił kwestię zawsze w idealnym momencie. Ja jestem nieco wolniejsza, ale to akurat zgadzało się z charakterami naszych postaci. Wspaniale mieć tyle rzeczy do zagrania, które dają tyle wolności...

Jak wyglądała praca na planie?

AT: W pełni ufałam reżyserowi, więc miałam odwagę wprowadzać nowe elementy. Nie zawsze tak robię. To było bardzo intensywne i wyczerpujące. Przy Pascale nie można być leniwym. Wyciągała z nas jak najwięcej. Wszystko wymagało dużo energii. Z drugiej strony to wspaniała sprawa. Jest kilka scen, które mogłabym odgrywać bez końca, dla czystej przyjemności, bo na przykład były śmieszne, bo dawały dużo mi radości.

Czy postać Michele jest pani bliska?

AT: Tak, myślę, że jest we mnie coś z Michele. Powiedziałabym nawet, że to postać, która mnie bardzo przypomina. Myślę, że Pascale ma niezwykle trafną wizję życia i ludzi. Moja łagodność i nieśmiałość przejawia się wobec ludzi, których nie znam. W ten sposób wyrażam nieśmiałość. Lecz w okolicznościach intymnych jest zupełnie inaczej. Mam twardość, której wcześniej nie umiałam wyrazić w kinie.

A co pani sądzi o tytule filmu? Jest dosyć niezwykły...

AT: Jest genialny. To wołanie o dorosłość. Michele chce dorosnąć dzięki Bogu.

Jest pani znana z uciekania przed mediami. Po sukcesie "Amelii" i teraz po filmie "Bóg jest wielki, a ja malutka", może to być coraz trudniejsze.

AT: Nie sprawia mi przyjemności oglądanie siebie na zdjęciach w prasie. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam... A poza tym nie chcę być obiektem medialnym, nie chcę się wypalić w krótkim czasie i zgasnąć. Chcę być uczciwa wobec samej siebie i bronić tylko tego, co mi się podoba. Nie chcę mówić, że film jest genialny, że kręciło się świetnie, jeśli to kłamstwo. Teraz być może jestem jeszcze idealistką. Może z czasem się zmienię, ale na razie staram się być uczciwa wobec tych, którzy płacą za bilety do kina.

Jak pani wspomina pracę na planie "Amelii". Co było najtrudniejsze?

AT: Precyzja techniczna niektórych ujęć. Trudne było na przykład czekanie, aż przejedzie za mną metro, schylenie się w odpowiednim momencie, wrzucenie kamienia do kanału, puszczenie trzech "kaczek" przed kamerą... Albo jeszcze trudniejsze - wkładanie w rękawiczkach igły w przewód elektryczny. Wszystko było filmowane z małej odległości. Ustawienie oświetlenia trwało co najmniej dwie, trzy godziny. Ale jeśli chodzi o samą pracę, to, co powiem, będzie mało oryginalne - kręciło się naprawdę wspaniale.

Kiedy zdecydowała się pani zostać aktorką?

AT: Bardzo długo nie wiedziałam, co chcę robić, ale zawsze uwielbiałam wszystko, co wiązało się ze spektaklem: kostiumy, dekoracje. Moje zainteresowania nie były sprecyzowane, wybrałam więc studia ogólne: literaturę. Nigdy nie miałam odwagi powiedzieć sobie: Zostanę aktorką! Jednak nadszedł moment, że ośmieliłam się sobie powiedzieć, że jest to możliwe.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy