Reklama

"Mam jeszcze tyle do powiedzenia"

Cezary Pazura ukończył studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Swoją karierę aktorską rozpoczął od występów w Teatrze Ochota (1986-1992), a następnie w Teatrze Powszechnym (1992-1993). Zagrał tam kilkadziesiąt ról, między innymi w "Zbrodni i karze", "Romeo i Julii", "Królu Lirze". Zadebiutował w serialu telewizyjnym "Czarne stopy" (1986), w reżyserii Waldemara Podgórskiego. Największą popularność przyniosła mu rola porucznika Adamskiego w serialu Andrzeja Konica, "Pogranicze w ogniu" (1988-1990). W roku 1989 aktor zagrał w wielu filmach, między innymi w "Ferdydurke" Jerzego Skolimowskiego,

Reklama

"Rozmowach kontrolowanych" Stanisława Chęcińskiego, "Papierowym małżeństwie" Krzysztofa Langa, "Deja vu" Juliusza Machulskiego.

Od tego momentu publiczność go pokochała. Jego role drugoplanowe w filmach "Kroll" Władysława Pasikowskiego i "Tato" Macieja Ślesickiego - zostały nagrodzone na festiwalach w Gdyni (1991 i 1996). W roku 1993 oraz 1997 Cezary Pazura został laureatem Złotej Kaczki - nagrody dla najpopularniejszego polskiego aktora, przyznawanej przez czytelników miesięcznika "Film". Z kolei kreacja w "Psach 2" przyniosła aktorowi nagrodę w Valenciennes.

Najnowszy film aktora to "E=mc2" Olafa Lubaszenko. Z tej okazji Magdalena Voigt rozmawiała z Cezarym Pazurą o gangsterze-filozofie, wpływie starożytnych Greków na telewizje kablową, Romanie Wilhelmim, Adamie Małyszu i technicznych kłopotach związanych z powstaniem jego autobiografii.

Na ekrany kin wchodzi właśnie najnowszy obraz Olafa Lubaszenko "E=mc2". Gra pan w nim gangstera Ramzesa, który nieoczekiwanie postanawia zostać doktorem filozofii. Skąd nagle u gangstera taki pociąg do wiedzy, dlaczego Ramzes chce poszerzyć horyzonty?

Cezary Pazura: Dlaczego nie? Takie jest założenie scenariusza, żeby było ciekawiej. Gdybyśmy mówili o człowieku "normalnym", który z magistra zamierza stać się doktorem i poświęca temu życie, wolny czas, ma taką pasję, to byłoby to typowe. My pokazaliśmy coś zupełnie innego. Takie nowatorskie podejście daje więcej możliwości. Także przyjrzenia się ludzkiej kondycji. Okazuje się, że wiedza, filozofia, tajemnica naszej egzystencji, zawsze będą nas ciekawić. Myślę, że każdy, gdy położy się i popatrzy w gwiazdy, zadaje sobie pytanie: "Skąd przyszliśmy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy?". A że pyta o to gangster? To tylko po to, żeby było barwniej, zabawniej, ciekawiej, oryginalniej.

W jednym z wywiadów wspomniał pan, że pana bohater jest w szczególnym momencie swego życia - że w życiu każdego mężczyzny przychodzi pora na pewnego rodzaju podsumowania.

CP: Wymyśliłem sobie taką teorię na własny użytek ;) Zauważyłem cechy wspólne mojego bohatera i moje prywatne. Przede wszystkim jest to facet, który nie jest już chłopcem. Stał się mężczyzną - ma rodzinę, dziecko, zawód, jakiś dorobek. I zadaje sobie pytanie - co by było, gdybym poszedł inną drogą? To jest takie pytanie, które zawsze zadają mi dziennikarze: "Co by było, gdyby pan nie był aktorem?". Teraz łatwo odpowiedzieć, że nie wyobrażam sobie innej drogi, ponieważ... udało mi się. Ale jeśli by mi się nie udało, to kim bym teraz był, co bym robił, czy miałbym też jakąś pasję? Myślę, że i Ramzes jest dokładnie w takim momencie swego życia. Los, ponieważ nie wierzę w przypadek - zawsze kieruje nami los - ten los postawił na drodze Ramzesa najpierw Stellę - młodą dziewczynę, w której bohater się zakochuje. Stella ma wszystkie walory, by być dziewczyną takiego faceta - piękna, uwodzicielska. On daje jej pieniądze, za które Stella studiuje, żeby się nie nudzić. Dzięki niej Ramzes poznaje Maksa, faceta, który za pieniądze pisze prace magisterskie. Też jest więc w jakimś sensie gangsterem, tylko na innym poziomie. Nie jest "fizycznym" gangsterem, tylko gangsterem "umysłowym" - gdyby można było podzielić gangsterów na takie dwie grupy. I Ramzes, dzięki poznaniu Maksa, dotyka świata, który go zawsze gdzieś w podświadomości, podskórnie interesował. Zaczyna się zastanawiać nad sobą, nad istnieniem. Zaczyna myśleć. Myśleć kreatywnie. Nie tylko wykonywać czyjeś polecenia. Zaczyna widzieć, że ci, którzy mają "kasę" nie są panami świata, że panami świata są raczej ludzie, którzy mają olbrzymią wiedzę. Dopiero czerpiąc z tej wiedzy można świat pchać do przodu. "Odkrycia" Ramzesa, że starożytni Grecy stworzyli podwaliny... telewizji kablowej, są bardzo odważne i stworzone dla potrzeb filmowej fikcji, ale kto wie, gdyby zgłębić to dokładniej, nie wiadomo, do jakich wniosków można by dojść ;)

Mówiąc o momencie przełomowym w swoim życiu, powiedział pan, że często był "wykonawcą min, gestów, często nieprzemyślanych; człowiek za późno żałuje rzeczy, które zrobił w życiu”. Czego może żałować jeden z najpopularniejszych polskich aktorów?

CP: Generalnie nie mam takiego problemu, że czegoś żałuję. Robiąc te "miny, gesty" człowiek zarabia pieniądze. Taki to jest zawód. W tej wypowiedzi trochę strywializowałem problem. Pewnie z tą świadomością, którą mam teraz, wielu epizodów, ról, bym nie przyjął i poświęcił ten czas rodzinie. Albo odpoczynkowi. Ale generalnie niczego nie żałuję. Nie mam w swojej biografii faktów, których musiałbym się bardzo wstydzić. Nawet takie "najśmielsze" wyzwania - najśmielsze, czyli takie, co do których nie byłem do końca przekonany - traktowałem bardzo poważnie i starałem się im sprostać. Ale teraz jest taki moment - człowiek ma już czterdzieści lat - i nie ma takiej energii, jak lat temu dziesięć, czy piętnaście, kiedy mogłem robić trzy, albo cztery rzeczy naraz.

Miałem przecież taki okres w swoim życiu, że grałem w trzech teatrach jednocześnie! W Metrze występowałem o 16.30. Na 19.00. biegłem do Teatru Powszechnego, gdzie grałem w spektaklu "Ferdydurke". Załatwiłem z dyrektorem, że ponieważ moja postać schodzi ze sceny po pierwszym akcie, to mogłem wybiec z teatru i pędzić na... Żelazną, do Teatru Prezentacje, gdzie grałem o 21.00 następny spektakl. W tym całym zamieszaniu orientowałem się kim jestem, kogo gram, tylko po kostiumie! Ale umiałem to pogodzić! W ciągu dnia robiłem oczywiście coś jeszcze dla telewizji, coś w dubbingu, miałem pół dnia zdjęciowego. W ogóle mi to nie przeszkadzało. A teraz skupiam się tylko na jednej rzeczy, poświęcam się jednemu projektowi i na inne rzeczy nie mam już czasu.

Będę protestować! Ostatnio pojawiło się wiele informacji na temat pana kolejnych projektów. I jest ich co najmniej kilka. Grafik wygląda na bardzo napięty. Po pierwsze - realizacja filmu "Show" Macieja Ślesickiego - opowieść o pewnym nietypowym reality-show. Co pana zainteresowało w tym projekcie?

CP: Jesteśmy z Maćkiem umówieni na szereg filmów, które chcemy razem zrobić. Ten film TRZEBA ZROBIĆ. Maciek ma dużo scenariuszy, kto wie, czy nie lepszych od tego, ale ten film jest naszym artystycznym obowiązkiem - chcemy przedstawić świat reality-show w krzywym zwierciadle. A może w prostym? Ponieważ sam reality-show jest krzywym zwierciadłem, chorym zwierciadłem naszych czasów. I my chcemy w filmowy sposób zająć stanowisko wobec tego zjawiska.

A co pan sądzi o programach typu reality-show?

CP: Są. I nie ma powodu z nimi walczyć, czy ich nie akceptować. One po prostu są. Tak jak było disco-polo. Wszyscy mieli z tym problem, a ja uważałem, że każdy ma swoją "półkę", że wcześniej czy później życie skoryguje, czy był sens podziwiać dane zjawisko, "wchodzić" w nie, angażować się emocjonalnie, czy nie. Programy reality-show nie są czymś tak groźnym, byśmy musieli zacząć kopać schrony i ukrywać się. Uważam, że takie zjawiska po prostu muszą się pojawiać. Może nawet dobrze, że się pojawiają, ponieważ na ich tle widać prawdziwą sztukę. Myślę, że problem nie polega na tym, że są reality-show, tylko na tym, że prawdziwi artyści nie mają pomysłów, które porwą publiczność. To nie jest tak, że publiczność zwariowała, czy jest głupia. To jest obrażanie publiczności. Publiczność jest naszym panem Bogiem. Zwracamy się do publiczności, żeby żyć.

Jeżdżąc ze swoim kabaretem widzę, że widzowie są na bardzo wysokim poziomie. Jeśli chodzi o przedsięwzięcia kabaretowe, czy estradowe, mamy najlepszą publiczność na świecie, która nie nabierze się na byle jakie pomysły. Może się nabrać margines. Nigdy naprawdę nie sprawdziliśmy, jaka jest oglądalność programów typu reality-show. To są wyniki podawane przez stacje, które emitują taki program. A tak naprawdę, kiedy spotykam znajomych i pytam, co o tym sądzą, to nikt tych programów nie ogląda. Nie wiem, może ja się obracam w jakimś dziwnym towarzystwie?

Co w takim razie stało się z polskimi twórcami, że proponują byle jakie pomysły?

CP: Jest marazm. Jest kryzys. Nie jest tak, że kryzys społeczny, czy gospodarczy pojawia się ot tak, bez przyczyny. Myślę, że kryzys w kulturze polskiej powstał już po Okrągłym Stole, kiedy film, teatr, sztuka, musiały zacząć się samofinansować. Kultura polska nie miała mecenasa w postaci państwa. Już wtedy "wyszło szydło z worka", że nie damy sobie rady. Kiedyś mieliśmy wspólnego wroga, przeciwko któremu robiliśmy filmy. Po Okrągłym Stole ten wróg zniknął. Polacy, niestety, nie umieją robić czegoś dla siebie, dla innych Polaków, dla ludzi. Polacy umieją robić jakiekolwiek przedsięwzięcie - czy to będzie rewolucja, czy film - tylko PRZECIW KOMUŚ. Nawet w programach politycznych różnych partii jest coś takiego, że nie mówi się: "W naszym programie jest to i to". Nie, w Polsce mówi się: "Nasz program jest zupełnie inny niż program tamtej partii. My tamtego działania nie popieramy". To są brednie. Musimy zabić w sobie takiego egoistę, który wszystko robi przeciwko komuś. Artyści muszą zacząć robić rzeczy uniwersalne, dla wszystkich, a nie przeciwko komuś. To kwestia motywacji. Podstawową motywacją twórcy powinno być służenie widzowi. A my zupełnie o tym zapomnieliśmy. My walczymy, spieramy się, oceniamy innych. A to nie powinno być naszą domeną. Polak zawsze jest niezadowolony...

Czy między innymi dlatego zdecydował się pan wystąpić w filmie "Kariera Nikosia Dyzmy"?

CP: Tak. Między innymi dlatego. Nie zrobiliśmy tego filmu na podstawie książki, zrealizowaliśmy własną wersję współczesnego Dyzmy. I to też był głos w dyskusji. A jaki? Ocenę pozostawiam krytykom i publiczności, która - mimo ciężkiego kryzysu - dość licznie poszła na ten film. Co było dla nas miłym zaskoczeniem, ponieważ ciężko jest wysupłać w obecnych czasach parę złotych i pójść do kina. Na jakikolwiek film. Widz obecnie wybiera sobie repertuar. Gdyby opinie o filmie były takie: "Nie idź na to, bo to kiszka", to nawet "Faceci w czerni 2" nie będą cieszyć się powodzeniem. Jeśli pójdzie plotka, że to jest zły film, publiczność na niego nie pójdzie. Teraz już nie jest tak, że ludzie chodzą do kina z ciekawości.

Przyjmując rolę Nikosia Dyzmy nie bał się pan porównań z Romanem Wilhelmim?

CP: Nie. Jestem człowiekiem rozsądnym. Nie można się mierzyć z czyjąś kreacją. To była genialna rola. Miałem udawać Wilhelmiego? To byłoby samobójstwo. Mam nadzieję, że mam swoją własną drogę twórczą i nie muszę się z nikim konfrontować. Mam jeszcze tyle rzeczy do powiedzenia swoim głosem! Pan Wilhelmi zawsze będzie dla mnie ideałem, wzorcem, artystą niedoścignionym pod względem technicznym, artystycznym, pewnej wrażliwości.

Wracając do kolejnych przyszłych projektów - pojawiły się informacje, że Olaf Lubaszenko przymierza się do realizacji filmu "Sztos 2", na jakim etapie są prace nad tym filmem?

CP: Szukamy pieniędzy... Mamy bardzo dobry scenariusz.

Czy może pan zdradzić kilka szczegółów dotyczących fabuły filmu? Podobno akcja ma się rozgrywać w latach 80.

CP: Dokładnie w czasie stanu wojennego. Wybucha stan wojenny i zastaje naszych bohaterów na przemycie. Są ścigani przez służby graniczne, przez milicję. "Niechcący" wiozą jeszcze w swoim samochodzie przedstawicieli "Solidarności"... A po drodze oszukują dodatkowo kilku "kacyków", wysoko postawionych w rządowej hierarchi. Na końcu zostają, niestety, "przekręceni" przez swoich kolegów... Będzie to więc wielopłaszczyznowy film, bardzo zabawny. Mnie najbardziej śmieszy pierwsza scena, która jest o... Małyszu! Proszę sobie wyobrazić - rok 1981, Małysz ma 4 lata. Nie chcę zdradzać puenty, ale ta scena naprawdę jest zabawna. Jak i cały scenariusz.

Kolejna informacja o pana projekcie - Cezary Pazura przymierza się do wyreżyserowania serialu komediowego "Czego pragną mężczyźni, czyli seks w małym mieście".

CP: Jesteśmy w trakcie rozmów z jedną ze stacji telewizyjnych. Mamy BARDZO dobry tekst. Autorami są młodzi chłopcy. Będzie to "serial dla dorosłych". Bardzo chciałbym to zrobić. Zazdroszczę Olafowi, że jest reżyserem... Zrobiłem sześćdziesiąt filmów i wydaje mi się, że kiedyś trzeba wreszcie zacząć reżyserować! Nie mogę do końca życia grać. Reżyser może siedzieć na fotelu bujanym i reżyserować. A aktor musi być strasznie czynny fizycznie. A ja się starzeję ;)

Ale kiedy rozmawialiśmy rok temu na planie filmu "E=mc2", mówił pan, że ma wielką ochotę zasiąść na fotelu reżysera, ale jak się pan patrzy, ile jest pracy, nad którą panować musi reżyser na planie filmu, to się panu "odechciewa".

CP: Wiem, ale to jest kolejne wyzwanie. Poza tym wszyscy mnie podpuszczają, mówią: "Słuchaj, Olaf robi już czwarty film, a ty żadnego?!", albo: "Boguś Linda już dwa filmy zrealizował, a ty nic?!", "Krysia Janda znów reżyseruje, a ty co?!". I zacząłem się zastanawiać: "Dlaczego ja nic?!" Pomyślałem więc, że kiedy pojawi się fajny projekt, dlaczego nie spróbować? I taki projekt się pojawił. Fajny pomysł na debiut - serial komediowy, bardzo dobry materiał - trudny do zepsucia ;)

A co z projektem "Halo, Wikta"? Kiedyś właśnie adaptację powieści Katarzyny Pisarzewskiej wymieniał pan na swój potencjalny debiut reżyserski?

CP: Nic z tego nie wyszło... A szkoda, miałem "pomysł" na ten film.

Apropos książek - podobno przymierza się pan do napisania autobiografii?

CP: To już o tym wiadomo?! Nie będzie to typowa autobiografia. Szczerze mówiąc, na razie nie napisałem jeszcze ani jednej strony, chociaż mam dużo pomysłów. Zapaliła mnie do tego przedsięwzięcia Hanna Bakuła, z którą się przyjaźnię, lubimy przebywać w swoim towarzystwie, mamy sobie zawsze dużo do powiedzenia. Nasze spotkania to takie zderzenie dwóch światów - ja reprezentuję świat męski, Hania - kobiecy, w najlepszym wydaniu. Książka ma być zbiorem moich przemyśleń przeplatanych zabawnymi epizodami z mojego życia. Często opowiadałem je Hani i kiedyś powiedziała mi: "Słuchaj, musisz to kiedyś spisać!".

I kiedy zamierza pan zacząć spisywać?

CP: Wożę już ze sobą dyktafon. Spytałem kiedyś: "Haniu, a jak się pisze książkę?". A ona na to: "Kupuje się dyktafon". Pomyślałem, że to proste - wystarczy iść do sklepu i już. No więc pytam, co dalej. "Baterie do dyktafonu" - mówi Hania. "A potem kasety". Kupiłem więc dyktafon. Ponieważ jest mały, to wydawało mi się, że kasety do niego też będą malutkie. Poszedłem więc do innego sklepu i kupiłem takie małe kasety. A do mojego dyktafonu wchodzi duża kaseta... Minął więc miesiąc, zanim przypominałem sobie, że muszę dokupić dużą kasetę. No i jest połowa sierpnia i dyktafon leży w samochodzie. Ale ma baterie i kasetę, więc to już jest baaardzo dużo. ;) Nagrałem już nawet jedno zdanie - komentarz mojej żony na temat Jennifer Lopez. I będę sobie nagrywał takie zdarzenia, wymyślam jednak także różne historie, chcę żeby ta książka zawierała również opowiadania.

No i potem, jak powiedziała mi Hania Bakuła, kiedy będę miał już te wszystkie materiały gotowe, i kiedy będę miał wrażenie, że powiedziałem wszystko, na co miałem ochotę, to trzeba poprosić kogoś o spisanie tych wszystkich nagrań, robi się kilkanaście korekt i... gotowe. Dużo pracy, ale jeśli taki autorytet, jak Hania Bakuła, mówi że powinienem spisać swoje wspomnienia, to może jest to jakiś znak, że trzeba to zrobić. Nie ma przypadków w kosmosie i ktoś na pewno natchnął Hanię, żeby powiedziała mi taką rzecz.

Życzę więc, żeby na kasecie pojawiły się kolejne zdania i książka jak najszybciej ujrzała światło dzienne. Bardzo dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cezary Pazura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy