Reklama

" Dużo jeszcze przede mną"

Aleksandra Nieśpielak ukończyła w 1998 roku Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi. Można ją oglądać na małym i dużym ekranie. Wystąpiła w kilku filmach: "Demony wojny wg Goi", "Gunblast Vodka", "Sound of Yellow", "Dług", "Kallafiorr", "Krugerandy", "O dwóch takich co nic nie ukradli", "Reich". Gra także w serialach, między innymi: "Policjanci", "Czułość i kłamstwa", "Zostać miss".

Po pokazie filmu "Reich", w reżyserii Władysława Pasikowskiego, z Aleksandrą Nieśpielak rozmawiała Magdalena Voigt.

"Reich" to już pani drugi film zrealizowany wspólnie z Władysławem Pasikowskim. Czy takie powtórne spotkanie z reżyserem na planie filmu jest obciążeniem, czy też raczej praca nad poprzednim projektem ułatwiała współpracę?

Reklama

Aleksandra Nieśpielak: Nie wiem, czy jest łatwiej. To jest tak, że gdy człowiek jest pierwszy raz na planie, to ma większy kredyt zaufania i wszyscy go trochę inaczej traktują. Za drugim razem już byłam traktowana jak zawodowa aktorka i pewnych rzeczy już mi nie wypadało. Nie wypadało mi o pewne rzeczy pytać, nie wypadało mi pewnych rzeczy nie wiedzieć. To było oczywiście trochę większe obciążenie dla mnie, no i też oczywiście większy dyskomfort. A jeszcze w tym drugim wypadku złożoność roli była większa. W pierwszym przypadku to była ofiara wojny, która chciała się wydostać się z piekła, chciała coś zdobyć, w zasadzie miała jeden cel i to była mniej skomplikowana rola, którą zrobiłam z takim feministycznym zacięciem walczącej dziennikarki. W "Reichu" moja postać była dla mnie kompletnie obca, po przeczytaniu scenariusza powiedziałam, że dla mnie nie ma takiego świata, ja nie znam takiego świata, takich ludzi. To była dla mnie kompletna fikcja, nawet nie miałam z czego czerpać wzorca.

Jak w takim razie przygotowywała się pani do tej roli?

AN: To trudno powiedzieć. Już parę osób mnie pytało "jak", ale to jest coś takiego, czego nie da się powiedzieć. Czyta się scenariusz, myśli się o tym, no i gdzieś to powstaje w głowie, między partnerami wytwarza się też pewna więź, krążą jakieś fluidy i to pomaga, buduje rolę. To nie jest tak, że ja sobie coś na przykład obejrzałam. Oglądnęłam oczywiście "Dziewczynę gangstera", film mnie zresztą bardziej rozbawił niż powiedział, jak to ma być. Jak mówię, dla mnie ten świat jest obcy.

A czy wcielanie się w taką postać rzutuje na pani życie prywatne? Czy przenosi pani problemy swoich bohaterów do życia prywatnego?

AN: Nie! Ja zauważyłam, że mam taką łatwość, praca nad serialem mi to uświadomiła, że bardzo szybko uczę się tekstu, po prostu przychodzę, przeczytam i już umiem, mam też pewne skupienie, na bieżąco, teraz, w danym momencie, natomiast później o nim zapominam i w ogóle tego nie przeżywam, nie przenoszę tych problemów. Poza tym praca w filmie akurat na to pozwala. Jak jest już po ujęciu, to jedyne, o czym można myśleć, to jak to powiązać z nakręceniem innych scen, bo realizacja filmu nigdy nie odbywa się chronologicznie. Więc mogę powiedzieć, że nigdy nie przenoszę problemów moich bohaterów w życie prywatne. Poza tym robiłam wtedy trzy różne projekty, więc raczej miałam mętlik w głowie, jak sobie to między nimi poukładać, jak się nie powtarzać, jak te role zróżnicować.

Jak na tak młodą aktorkę ma pani na swoim koncie już pokaźny dorobek artystyczny. Co dały pani te wszystkie dotychczasowe działania, czy coś było dla pani szczególnie ważne?

AN: Myślę, że dużo jeszcze przede mną. Ja może bym tego nie demonizowała, że to nie wiadomo jaki dorobek. Ale pracuję, rzeczywiście pracuję bez przerwy i nawet przez ten ostatni czas nie miałam wakacji, dopiero teraz mam taką chwilę wytchnienia, natomiast mam poczucie, że nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.

A jaka w takim razie jest pani rola marzeń?

AN: Rola marzeń... To nie jest jakaś sprecyzowana rola. Wielokrotnie wspominałam już o Nastasji z "Idioty". To na pewno byłaby rola dramatyczna, może teatralna, albo nawet filmowa, ale kostiumowa, gdzie kobieta może się pokazać w wielu wymiarach, nie tylko jednym. Ale myślę, że nie jestem w stanie nazwać tej roli, myślę, że jej jeszcze nie ma i chciałabym, żeby powstała, takie połączenie kobiecości, pewnej romantyczności z czymś innym, co daje możliwość pokazania się aktorsko.

A nie uważa pani, że w polskim kinie ostatnio coraz mniej jest takich ról?

AN: Uważam, że w ogóle nie ma propozycji dla młodych aktorek! Poza oczywiście barwnymi postaciami, które są wypełnieniem, ozdobą w filmach kostiumowych, bo nie mają dużo do zagrania. Ale to i tak jest bardzo miłe, ponieważ moim marzeniem zawsze było zagrać w filmie kostiumowym. Niestety, na razie mi się to nie udało. No i poza tym, co raczej nie daje specjalnych możliwości aktorskich, to nic się specjalnie nie dzieje, niestety.

A jaki jest pani stosunek do coraz częstszego angażowania do ról filmowych osób spoza zawodu - piosenkarek, modelek?

AN: Ja jestem zdania, że każdy powinien robić to, co potrafi najlepiej. Jeżeli są aktorzy, to niech grają aktorzy. Natomiast czasami są takie sytuacje, że z powodu różnych uwarunkowań aktor niestety nie jest w stanie zagrać. Albo z powodu wieku, specyficznych predyspozycji - można po prostu nie wyglądać jak modelka. Być może jest to kłopot znaleźć taką osobę i wtedy uważam, że to dla tego typu ludzi jest miejsce. Na przykład w przypadku filmu "Reich" - nie wiem, czy rolę Iwony mogłaby zagrać aktorka. Myślę, że były takie plany, natomiast Iwona Wrońska, druga reżyserka, wraz z Władysławem Pasikowskim chyba nie znaleźli takiej postaci, dlatego akurat jest Julia Rzepecka, która radzi sobie bardzo dzielnie, a miała bardzo skomplikowaną rolę. Natomiast jeżeli chodzi o postaci klasyczne, czy postaci z wielkich produkcji, to jestem przekonana, że mogą je grać aktorki i czasami się dziwię niektórym wyborom. Oczywiście potrzebny jest określony wygląd, powiedzmy niebieskookiej blondynki, ale myślę, że w naszych szkołach jest mnóstwo takich pięknych dziewczyn, które tak wyglądają, i które mogłyby zagrać symbol polskiej urody czy polskiej kobiecości. Mówię o klasyce, bo to, co się dzieje współcześnie, że dziewczyny o określonym typie urody jeżdżą do Paryża czy Nowego Jorku robić karierę, to już jest coś innego. Szkoły wybierają bardziej dziewczyny pod klasykę, czyli pod to, co mogłyby grać w teatrze, dlatego myślę, że akurat jeżeli chodzi o klasykę to powinny ją grać zawodowe aktorki. Natomiast kino współczesne rządzi się swoimi prawami i czasami pewna naturalność jest mile widziana, natomiast myślę, że w produkcjach kostiumowych, klasycznych, jednak widać warsztat. No i potem czyta się takie wywiady, kiedy ktoś mówi, że reprezentuje inny rodzaj szkoły, a niestety widać, że różnica na tle naszych zawodowych aktorów, którzy są wspaniali i świetnie grają, jest widoczna.

Jak współpracowało się pani na planie z tak znanymi aktorami, jak Bogusław Linda i Mirosław Baka? Czy pomagali pani na planie?

AN: Po przeczytaniu scenariusza byłam dość wstrząśnięta całą historią i tak sobie myślałam, zastanawiałam się, jakby to zagrać. Ponieważ, jak już mówiłam, nie znam takich ludzi, nie mam styczności z takim środowiskiem i nie wiedziałam, czy w ogóle dam sobie radę. Ale tak sobie pomyślałam, że w końcu jestem aktorką i powinnam. Natomiast sam fakt, z jakimi ludźmi będę mogła współpracować, spowodował, że była to dla mnie decyzja bez dwóch zdań. Taki reżyser, tacy aktorzy, taki operator i tak sobie pomyślałam, że trafiła mi się jakaś duża szansa, i należałoby ją jakoś wykorzystać. A już na planie było tak, że wszyscy jakoś mniej zwracali uwagę na to, co robię i czułam coś takiego, może nie samotność, ale takie uczucie, że to, co robię, należy do mnie.

Czy ogląda pani swoje filmy?

AN: Oczywiście że oglądam, ale zawsze, niestety, widzę tyle błędów, tyle rzeczy, które mogłabym poprawić, że nie lubię tego.

A czy w związku z tym nie jest łatwiej grać w teatrze, gdzie może pani co wieczór budować rolę od nowa?

AN: Pewnie łatwiej, natomiast odkąd skończyłam szkołę, nie grałam w teatrze. Grałam w trakcie studiów, na czwartym roku przedstawienie dyplomowe. I uważam, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy graniem w teatrze i w filmie, że po prostu trzeba pewne rzeczy warsztatowe, jak na przykład głos i gest, "zdjąć", żeby przenieść rolę do filmu. Ale mówiąc szczerze, od wielu reżyserów, od naprawdę wielu reżyserów i aktorów, z których zdaniem się liczę, dowiedziałam się, że niestety teatralność jakoś przenosi się na ekran i bardzo ją widać na ekranie. Ale ja tak nie myślę i chciałabym grać w teatrze po tych trzech latach intensywnej pracy filmowo-telewizyjnej. Mam wręcz taką potrzebę.

A czym różni się praca na planie serialu od realizacji filmu fabularnego?

AN: Serial jest zupełnie inny od filmu. Film to jest takie wydarzenie, które się zdarza, jest to zamknięta całość. Człowiek wie, jak to wszystko ma wyglądać i może się do tego przygotować i jakoś to sobie opracować. A w serialu praca polega na tym, że dostaję kilka odcinków wcześniej i nie wiem, co sobie wymyślą scenarzyści z moją postacią w następnych, jak będzie się ona zachowywać. Czasami na planie dochodziło wręcz do dosyć ostrych dyskusji, nie tylko z mojej strony, ale także ze strony innych aktorów, że dana postać idzie w tak dziwne strony, albo jest czasami tak niekonsekwentna, że aż trudno to grać. Serial jest więc pewną fabryką, ponieważ chodzi się do pracy codziennie, albo co drugi dzień, ma się pewną, określoną ilość scen do zagrania i wymagania też są jakby inne. Nie ma czasu na takie wgłębianie się, na wejście w rolę. Jest to pewna forma, w którą trzeba wejść i już nie ma co wymyślać, robić coś więcej. Bo to jest tylko serial, który ma określoną publiczność, takie popołudniowe oglądanie, jak ktoś je obiad, albo coś robi w domu. To jest na pewno komercja, która jednak daje młodemu aktorowi pewne możliwości. Na przykład jeśli chodzi o coś, co ja nazywam terminowaniem. Pracując na planie serialu nabiera się wprawy, na przykład jeśli chodzi o stawanie na pozycjach do kamery, do światła, o granie z partnerami, wreszcie o uczenie się tekstu. Mam wrażenie, że w tej chwili mogłabym się nauczyć "Pana Tadeusza" z dnia na dzień. Czasami mam takie wrażenie, bo zdarza się, że dostajemy takie ilości tekstu do scen na następny dzień, że gdybym kiedyś dostała coś takiego, to myślałabym, że to jest niemożliwe, żeby się tego nauczyć. Ale okazuje się, że wszystko jest możliwe, że wszystko można zrobić, pogodzić, że człowiek nawet nie wie, na co go stać. Serial to jest taka szkoła warsztatu i myślę, że dużo rzeczy można później wykorzystać w filmie, aczkolwiek granie w filmie jest trochę inne - jest takie pogłębione, głębsze psychologicznie, pokazuje emocje. Natomiast serial oscyluje wokół pewnej konwencji, która jest taka, jaka jest. Po prostu ważne są dialogi i to, w jakiej sytuacji znajduje się bohater.

A jakie są pani kolejne plany telewizyjne bądź filmowe?

AN: Ja nigdy nie zdradzam planów. Raz mi się to zdarzyło i powiedziałam o filmie Wojtka Nowaka "Krugerandy", który właśnie mieliśmy zacząć robić. Byłam po zdjęciach próbnych i powiedziałam w jakiejś gazecie, że zaczynam pracę. A realizacja strasznie przedłużyła się w czasie. Wtedy Wojtek mi powiedział, że takich rzeczy nie należy robić. I ja już tego nie robię. Wtedy w ogóle miałam wrażenie, że nie dojdzie do realizacji tego filmu, przeżywałam straszny stres i dlatego już nigdy nie powiem, że właśnie coś zaczynam. Jak padnie pierwszy klaps, to mogę coś powiedzieć. Na razie są jakieś projekty, ale nie wiadomo, jak to z nimi będzie. Myślę, że coś tam może ruszy wiosną, natomiast w telewizji ma być, bodajże w kwietniu, pokazany serial, który ostatnio zrobiłam. Już nie telenowela, ale trzynastoodcinkowy serial "Zostać miss". Zagrałam w nim dziewczynę, która przyjechała na konkurs właściwie nie po to, żeby go wygrać, ale po to, by załatwić jakieś swoje stare porachunki z reżyserem, z którym kiedyś gdzieś się starła w dosyć niemiłej sytuacji. Muszę powiedzieć, że trochę namieszałam w tym serialu! Natomiast reszty planów nie zdradzę, bo się boję.

Dziękuję za rozmowę i życzę, by wszystkie pani plany spełniły się.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy