Reklama

​Katarzyna Chrzanowska: Zdecydowałam się na totalną zmianę

Katarzyna Chrzanowska to aktorka, której popularność dwadzieścia lat temu przyniósł serial "Adam i Ewa" oraz filmy "Cudzoziemka" i "Opowieść Harleya". Po tragicznej śmierci męża na stałe wyjechała do Paryża. Po latach spędzanych w stolicy Francji, postanowiła jednak sprzedać dom i przeprowadziła się do Andaluzji. Jak się tam jej żyje?

Katarzyna Chrzanowska to aktorka, której popularność dwadzieścia lat temu przyniósł serial "Adam i Ewa" oraz filmy "Cudzoziemka" i "Opowieść Harleya". Po tragicznej śmierci męża na stałe wyjechała do Paryża. Po latach spędzanych w stolicy Francji, postanowiła jednak sprzedać dom i przeprowadziła się do Andaluzji. Jak się tam jej żyje?
Katarzyna Chrzanowska w 2008 roku /Gałązka /AKPA

Za co najbardziej kocha pani Hiszpanów?

Katarzyna Chrzanowska: - Hiszpanów trudno nie kochać. Podoba mi się przede wszystkim ich pogoda ducha, skłonność do żartu. Kochają spędzać razem czas, głównie na zewnątrz. Nie lubią zamykać się w domach. Marzyłam czasem, jak by to było żyć wśród ludzi życzliwych, uśmiechniętych i zadowolonych z życia.

- W pierwszych miesiącach po przeprowadzce zdałam sobie sprawę, że moje marzenie się spełniło. Oczywiście Andaluzyjczycy mają też swoje wady. Są bardzo dumnym narodem, często upartym. Łatwo ich urazić, ale też szybko zapominają. Słowo, które najbliżej charakteryzuje Andaluzję to "alegria", czyli radość.

Reklama

Jak to się stało, że Andaluzja stała się pani domem?

- Po ciężkich przeżyciach i zakrętach życiowych [mąż aktorki utonął podczas nurkowania w czasie wakacji rodzinnych na Krecie w 2002 roku - red.], w 2014 roku udało mi się w końcu sprzedać dom. Wtedy zdecydowałam się na totalną zmianę miejsca, kraju, klimatu, właściwie wszystkiego. Wiedziałam, że nie chcę już żyć we Francji. Za dużo miałam wspomnień. Życie w Paryżu, który będzie mi bliski zawsze, stało się dla mnie za trudne. Kocham to miasto, tam poznałam miłość życia, Piotra, dostałam pierwszą filmową propozycję, urodziły się moje bliźniaczki. Z przyjemnością tam wracam, ale paryski etap mam za sobą. Po mojej pierwszej podróży po Andaluzji w 2007 roku poczułam, że to miejsce jest dla mnie przychylne.

Prowadzi pani dom otwarty dla rodziny, przyjaciół i sąsiadów?

- Mam to w genach. Odkąd sięgam pamięcią moje domy, w tym ten z dzieciństwa, były domami pełnymi ludzi i zwierząt. Do dziś uważam, że dom bez tego nie jest domem tylko muzeum mebli. Wszędzie, gdzie jestem, przyciągam ludzi. W Hiszpanii bardzo popularny jest B&B. W ubiegłym roku postanowiłam sprawdzić, czy poradzę sobie z tą formułą turystyczną. Była to fajna przygoda. Po tym rocznym eksperymencie wstąpiła we mnie wiara w ludzi. Wszyscy goście byli fantastyczni, każdy wnosił ze sobą swój świat.

- Poza B&B organizuję wśród znajomych tzw. "dzień otwarty". Zazwyczaj jest to sobota. Każdy może przyprowadzić jakąś fajną osobę, przynieść coś do picia i jedzenia. Nie chipsy, tylko coś pysznego, żeby było miło posiedzieć razem. Natomiast między 9-15 września odbywa się u nas Ferria de Mijas. Wtedy pueblo nie śpi! Są tańce, koncerty, jedzenie, wybory Miss i Mistera Mijas, konkursy dla całych rodzin. To jest święty czas.

O narodach południowych mówi się "siesta, fiesta, mańana". Czy nasiąknęła już pani tymi cechami?

- Trudno im nie ulec. Jednak w moim przypadku trudno o sjestę z tego powodu, że nie umiem spać w ciągu dnia. Ale kiedy pojęłam, że można a nawet trzeba położyć się w najgorszy upal, to bardzo sobie cenię ten odpoczynek w ciągu dnia.

- Zawsze uwielbiałam patrzeć na ludzi w trakcie zabawy. Hiszpanie nie potrzebują alkoholu, żeby się dobrze bawić. Także fiesta, jak najbardziej jest mi bliska. Cieszmy się, tańczmy, przecież o to chodzi! A do mańany każdy musi się przyzwyczaić, nie ma wyjścia. W złym tonie jest jeśli ktoś pokaże, że się spieszy.

Bajeczne widoki, malownicze okolice, morze, ogród, zwierzęta, wspaniali sąsiedzi. Ma już pani ulubioną porę roku?

- Cały rok w Andaluzji jest zielono. Mieszkam 450 m n.p.m., więc nie widzę tu bardzo wysuszonych łąk. Czasami tęsknię za śniegiem, ale wtedy mogę pojechać dwie godziny od domu do Sierra Nevada, gdzie na 3 tysiącach metrów od maja do listopada można jeździć na nartach. Właśnie uświadomiłam sobie, że pandemia pozbawiła nas w tym roku tej przyjemności. Uwielbiam wschody słońca, jeśli uda mi się wstać! Zachody też są spektakularne i dają najpiękniejsze światło do robienia zdjęć.

- Mieszkając tu mam obowiązki jak każdy, związane z życiem, rachunkami, sprzątaniem, zakupami etc.. Chciałabym je w jak największym stopniu ograniczyć, żeby bardziej korzystać z uroków tego miejsca. Jesteśmy tu otoczeni naturą. Będę to powtarzać zawsze, że w bliskości z naturą nigdy nie grozi znużenie. Człowiek jest wtedy w stanie permanentnego zachwytu. Niekończąca się przyjemność wdychania zapachów, słuchania ptaków, podziwu nad bogactwem barw. Po takich doznaniach bardzo trudny jest powrót do cywilizacji. Wciąż do moich wielkich przyjemności należy też gra w tenisa.

Polska, francuska, grecka, a może właśnie hiszpańska kuchnia jest teraz największą rozkoszą dla pani podniebienia?

- Każda kuchnia ma w sobie coś wyjątkowego. Tęsknię bardzo za kuchnią na Krecie. Dla najprostszego śniadania kretyńskiego poleciałabym już jutro! Kiedy z kolei po dłuższej nieobecności przyjeżdżam do mamy do Warszawy, wszystko mi smakuje. Takiego chleba, masła, sera białego nie ma nigdzie na świecie. Polska polędwica jest znakomita. W Andaluzji owszem tapasy czy szynka są bardzo dobre, ale nie uruchamiają mojej wyobraźni.

- Uwielbiam berejenas fritas con miel de cańa (smażone bakłażany polewane miodem gorzkim z trzciny cukrowej). Dobrze zrobione mogłabym zjeść w każdej ilości. Mam tu swoje sklepiki i cudowny bazar w Coin. Stawiam na stole kosz marchwi, selera, różnego koloru kalafiorów i moczę w sosie alioli. Palce lizać! Natomiast na porcję ostryg do Bordeaux też bym się wybrała.

Jest pani niepoprawną optymistką, dla której szklanka jest zawsze do połowy pełna?

- Czy jestem optymistką? Jeśli przez większość dni w miesiącu się uśmiecham i nie mam depresji, to chyba tak, jestem optymistką. Moja przyjaciółka, która zna mnie lepiej ode mnie twierdzi, że kiedy dzwoniłam do niej z ukochanych Mazur lub teraz z Andaluzji, to mam w głosie tyle energii i pogody, że zaczyna mi czasem zazdrościć.

- Od jakiegoś czasu dużo piszę. Chyba nastał taki okres w moim życiu: chęć zatrzymania czasu. Niektórzy w tym celu wstrzykują botoks, a niektórzy piszą książki. Z całą pewnością nie należę do tych pierwszych, natomiast jeśli uda mi się wydać książkę, będę bardzo usatysfakcjonowana. Człowiek bez wątpliwości, zmienności, emocjonalności jest dla mnie robotem. Myślę więc, że jestem po prostu ludzka. Ni optymistka, ni pesymistka, ni sceptyczka.

Beata Banasiewicz / AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Chrzanowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy