Reklama

"Dziecko szczęścia"

Kuba Wesołowski, mimo że jest znanym całej Polsce aktorem (od 3 lat występuje w serialu "Na Wspólnej"), dopiero w komedii Ryszarda Zatorskiego 'Dlaczego nie!" debiutuje na dużym ekranie. O swojej postaci, dziennikarskich studiach oraz najważniejszym słowie swojego życia młody aktor opowiedział w rozmowie z Justyną Tawicką.

W "Dlaczego nie!", najnowszej komedii romantycznej, pojawiasz się na ekranie wraz z Przemkiem Cypryańskim. Kim jest Wojtek, którego tam grasz i co łączy go z granym przez Przemka - Markiem?

Kuba Wesołowski: (śmiech). Można powiedzieć, że połączyło ich przeznaczenie, którym jest... catering. Obydwaj są kumplami, obydwaj znają trud studiowania na kierunkach mało "marketingowych". Czasy, w jakich żyją sprawiły, że obydwaj "spełniają się" zawodowo, pracując w szeroko pojętym cateringu.

Jak szeroko pojętym?

Kuba Wesołowski: No cóż... jesteśmy w zasadzie rozwozicielami pizzy i tego typu "używek", za to - z intelektualnym zapleczem (śmiech). Moja postać -Wojtek, niedawno został magistrem kulturoznawstwa, zaś Marek - filozofii. Staramy się znaleźć równowagę pomiędzy "mieć" a "być".

Reklama

Z jakim rezultatem?

Kuba Wesołowski: Na razie postawiliśmy na konsumpcyjny styl życia (śmiech).

A tak serio: zarówno Wojtek, jak i Marek są przykładem pokolenia "1200": ciekawy kierunek studiów, ideały, marzenia, a potem... obuchem w głowę: nasza rodzima rzeczywistość.

Bardzo ambitni młodzi ludzie, nieco idealistycznie podchodzący do życia, którzy sądzą, że jeśli skończą ciekawy i rozwijający kierunek studiów, dostaną od życia to , czego sami od niego oczekują.

Tymczasem dzieje się inaczej: pomysł na siebie nie oznacza pomysłu na życie. Proza naszej rzeczywistości daje nam wybór: albo pracujesz w przysłowiowej fabryce śrubek, albo... wyjeżdżasz do Irlandii. Mój bohater wybrał wariant nr 1. Nie jest jednak tym rozgoryczony; raczej - zaciekawiony. Poznaje mnóstwo nowych ludzi, sam jest człowiekiem "na luzie".

I jakoś egzystuje.

"Jakoś", czyli nie tak, jakby sobie tego życzył. Można powiedzieć, że świadomie zrezygnował z planu A, wybierając plan B...

Kuba Wesołowski: Tego nie wiem, ale mówiąc na własnym przykładzie: zawsze warto postawić poprzeczkę tak wysoko, jak tylko można - nigdy nie równać w dół. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to bałwochwalczo, ale - od dziecka zakładałem istnienie tylko planu A.

Być może ktoś powie, że jestem dzieckiem szczęścia. Może. Ale czemu miałbym nie spróbować? Dlaczego nie ?

Zaraz, zaraz - po kolei. Chcesz powiedzieć, że wyciągasz sukcesy jak królika z kapelusza?

Kuba Wesołowski: Można tak powiedzieć. Pierwszy casting wygrałem zupełnie przez przypadek. Poszedłem na zdjęcia próbne z moją ówczesną dziewczyną jako osoba towarzysząca. Dwa tygodnie później grałem już w serialu. Nigdy, przenigdy, nie myślałem o sobie jako o aktorze. Do dziś zresztą za takiego siebie nie uważam. Czasem mam wrażenie, że nigdy nie byłem na tyle "dorosły" by wiedzieć na 100 % co chcę robić w przyszłości. Ilekroć myślałem: "co dalej", przychodziła jakaś propozycja ze świata mediów. Widocznie tak miało być.

Twoje życie więc, nagle zmieniło swój tor. Dojrzałeś już na tyle, by wiedzieć co Cię spotkało?

Kuba Wesołowski: Teraz już tak. Żadna uczciwa praca nie hańbi, ale przecież mógłbym - tak jak moja postać w "Dlaczego nie!" - większość życia rozwozić pizzę... Jest przecież tylu bezrobotnych aktorów, a tu przychodzi chłopak "z zewnątrz' i dostaje rolę. Nieważnie: główną, czy epizodyczną. Istotne jest to, że zostałeś zauważony. Dziś studiuję dziennikarstwo i w przyszłości: kto wie...?

Masz poczucie, że ciągle szukasz?

Kuba Wesołowski: Już nie. Jestem na III roku dziennikarstwa i chyba tam się w pełni odnalazłem. Wciąż czegoś nowego się uczę, coś nowego poznaję. A ponieważ cały czas pracuję w serialu, nie mam poczucia, że za moment nie będzie mnie stać na komfort studiowania. Stąd też, nawiązując do planu A - nie wszystko zawsze i wszędzie zależy od nas. Podkreślam raz jeszcze, że rola Wojtka w "Dlaczego Nie!" choć niewielka, uświadomiła mi, z jakimi dylematami muszą na co dzień borykać się młodzi ludzie, niejednokrotnie moi rówieśnicy.

Oczywiście, to wszystko, co dzieje się wokół Wojtka i Marka (Przemka Cypryańskiego (przyp. red.), przedstawione jest trochę w krzywym zwierciadle, ale przecież komedia ma swoje prawa.

Jako "dziecko szczęścia" - czego w sobie nie akceptujesz?

Kuba Wesołowski: Tego, że zbyt wiele spraw, przez moje roztrzepanie ucieka mi gdzieś przez palce, że czasem trudno mi jest skoncentrować się na jednej rzeczy... no, i ta moja niepunktualność ! Poza tym, uważam w sobie za dość męczące to, że wszystkim i wszędzie chciałbym opowiadać o swoim szczęściu - zarówno w życiu, jak i w pracy. Ale - choć nie jestem przesądny - w tym przypadku nie chciałbym niczego zapeszyć.

Masz na to szczęście jakiś patent?

Jest nim absolutna wiara w jego osiągnięcie. Poza tym mam pewną cechę, która pozwala mi bagatelizować problemy i uwydatniać sukcesy. Jeśli więc pojawia się na horyzoncie jakiś cel, nie zakładam, że istnieją szanse aby do niego dojść. Po prostu, mam absolutną pewność, że go zdobędę. Jeśli więc zapytałabyś mnie, czy za pół roku będę człowiekiem szczęśliwym, nie odpowiem ci: 'Być może". Powiem: "Tak. Bo dlaczego Nie!" (śmiech ).

Nie uwierzę, że w tej szczęśliwości nie zauważasz własnych błędów...

Są takie, które trudno zapomnieć. Byłem na drugim roku studiów, kiedy po intensywnej pracy na planie, podszedłem do mojego profesora, stojącego w otoczeniu uczelnianych dostojników i powiedziałem: "Cześć, co u ciebie słychać"... Przyzwyczajenie jest jednak drugą naturą, a przecież w pracy na planie, bez względu na wiek, raczej wszyscy mówimy sobie na "ty". Profesor skamieniał, mnie - zamurowało. Ale egzamin zdałem (śmiech).

To teraz będzie trochę "egzaminacyjnie". Poproszę o zestaw pojęć, które najtrudniej Ci zdefiniować?>

Kuba Wesołowski: Miłość... to pierwsze z nich. Długo nie potrafiłem znaleźć na to uczucie jakiegokolwiek określenia. Dziś już wiem, że to druga osoba. Pamiętam zresztą swoją pierwszą miłość. Bardzo wyraźnie (uśmiech).

Miała na imię Kasia. Oglądaliśmy z pozycji... horyzontalnej film: "Królewna Śnieżka". Podałem jej moją ulubiona gumę, a ona... zasnęła. Dal tych, którzy poczuli narastającą falę oburzenia dodam, że miało to miejsce w przedszkolu, podczas leżakowania, a nazwy i smaku gumy do żucia - nie pamiętam.

Kolejne pojęcie z tego zbioru to: przyjaźń, czyli pewność, że obojętnie co zrobisz, zawsze mam do kogo wrócić. Zazdrość - coś, co w małej ilości bywa niezbędne, w większej zaś ma siłę destrukcyjną. Kariera, czyli przypadek, los - szczęście. Rywalizacja - pojęcie mi obce. I sukces - dziś wiem, że tylko miłość może mi dać to poczucie spełnienia. I w ten sposób koło się zamyka.

Masz jakieś swoje najważniejsze słowo?

Kuba Wesołowski: Tak: "kochać". Zawiera się w nim wszystko, co ważne.

Ostatnio bardzo często - mimo moich dwudziestu jeden lat - myślę w jaki sposób wychowałbym swoje dzieci. Jakie wartości chciałbym im przekazać, jakie autorytety zaszczepić. I kiedy zadaję sobie to pytanie, wracam do czasów, gdy moi rodzice w taki sam sposób podchodzili do mnie. I znów - koło się zamyka.

Sporo analizujesz. Porozmawiajmy więc teraz o Twoich "chorobach zawodowych"...

Kuba Wesołowski: Coś mi się wydaje, że słyszałaś o tym, że czasem czuję się kimś innym (śmiech).

Spokojnie, to nie objaw kliniczny, ale muszę przyznać, że ilekroć czytam książkę lub oglądam film, z którego bohaterem mógłbym się identyfikować, tak "głęboko" wchodzę w tę postać, że musi minąć parę chwil, żebym zrozumiał gdzie tak naprawdę jestem.

Ostatnio pozostaję pod wielkim wrażeniem książki Janusza Wiśniewskiego: "Samotność w sieci". Majstersztyk. Do tego stopnia, że czytając ją czułem, jak bezpruderyjnie wchodzę w czyjeś życie.

A gdybyś miał poszukać swojego wymarzonego "wcielenia" w świecie szklanego ekranu?

Kuba Wesołowski: Jest ich dwóch. Marek Winicjusz - niestety, "zajęty" już przez Pawła Deląga. I moja największa ekranowa fascynacja: James Bond. Ale tylko wówczas, gdyby moją partnerką była Nicole Kidman.

Czy ma to oznaczać, że poniekąd nie znajdujesz się w swoim wymarzonym miejscu i czasie?

Kuba Wesołowski: Kiedy byłem mały lubiłem układać z klocków rożne konstrukcje.

Gdybym powtórzył to dziś, byłaby to wieża. Nie z perspektywy pustelni, ale energii i ogromnej dynamiki, może siły?Poczucia, swego rodzaju wyjątkowości (jak każdy z nas:))

Dziękuję za rozmowę.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy