Reklama

"Vabank": Komedia niechcianych pomyłek

Niektórzy nie chcieli wierzyć, że debiutant nakręcił tak dobry film. Sugerowano, że mógł go wyręczyć sławny ojciec. Oto, jak powstawał "Vabank" Juliusza Machulskiego.

Niektórzy nie chcieli wierzyć, że debiutant nakręcił tak dobry film. Sugerowano, że mógł go wyręczyć sławny ojciec. Oto, jak powstawał "Vabank" Juliusza Machulskiego.
Jan Machulski w filmie Juliusza Machulskiego "Vabank" (1981) /materiały prasowe

W marcu 1982 roku, jako mieszkańcy kraju, w którym ponad trzy miesiące wcześniej ogłoszono stan wojenny i zawieszono obywatelskie prawa, mieliśmy w sumie dwa powody do radości. Pierwszym było wznowienie automatycznej łączności międzymiastowej, a drugim - premiera filmu "Vabank" w reżyserii młodego debiutanta Juliusza Machulskiego.

Znaczenie pierwszego wydarzenia trzeba by dziś długo tłumaczyć młodym ludziom wyposażonym w smartfony, natomiast co to jest "Vabank", wie prawie każdy. Ta komedia obrosła już, co prawda, legendą, ale nic nie straciła ze swej świeżości.

Reklama

Ojciec i syn

Juliusz Machulski, syn nieżyjącego aktora Jana Machulskiego, nigdy nie ukrywał, że kino od dziecka było obiektem jego fascynacji. Ojciec przyszłego reżysera podsycał te zainteresowania, zabierając go regularnie do kina i na plany filmowe. Stanisław Jędryka opowiadał o takiej wizycie kilkuletniego Julka podczas kręcenia "Wyspy złoczyńców", w której Jan Machulski grał główną rolę. Zainteresowanie chłopca wzbudził plan dnia zdjęciowego z tzw. rozpiską aktorów. Tego dnia mieli się pojawić: Czeski, Litwin, Turek. "Tata - zwrócił się syn do ojca - a w tym filmie, oprócz ciebie, grają jacyś Polacy?".

Zainteresowanie młodego kinomana budziły głównie filmy amerykańskie, które w tamtych latach w dziedzinie kina gatunkowego nie miało sobie równych. Westerny, komedie, filmy sensacyjne - to była ekranowa szkoła przyszłego reżysera. W 1973 r. kinową sensacją był film "Żądło" w reżyserii George’a Roya Hilla. Akcja toczy się w Ameryce lat 30. Dwaj oszuści (Paul Newman i Robert Redford) wymyślają misterny plan, by zemścić się na wpływowym gangsterze za śmierć przyjaciela.

Podobieństwa "Vabanku" z "Żądłem" nie są przypadkowe, ale to wcale nie odbiera oryginalności temu pierwszemu. "Wiedziałem, że w przyszłości chcę zrobić film gatunkowy, kryminał lub komedię kryminalną - opowiada Juliusz Machulski o genezie "Vabanku". - W prawdziwym kryminale jest broń i gra o wysoką stawkę. A skąd broń w PRL-u? Ktoś musiałby ją ukraść z jednostki wojskowej albo wykopać. Umiejscowienie akcji w dwudziestoleciu międzywojennym wydało mi się oczywiste, tym bardziej że interesował mnie ten okres w historii Polski".

W myśleniu o czasie akcji utwierdziła go lektura "Tajnego Detektywa", wydawanego przed wojną czasopisma dla czytelników spragnionych sensacji i wieści ze świata zbrodni. W jednym z reportaży natrafił na informację o kasiarzu, przy którym znaleziono blaszkę do zneutralizowania alarmu. I właśnie ten "wynalazek" stał się ważnym elementem intrygi w "Vabanku".

Warszawa w Piotrkowie

"Julek zaczął pisać scenariusz w 1977 r., podczas naszego rodzinnego wypoczynku w Bułgarii - opowiadał Jan Machulski. - Wtedy, na nadmorskiej plaży poznałem pierwsze wątki tej historii". Początkowo scenariusz nosił tytuł "Kwinto". Tekst przeczytał szef Zespołu Filmowego "Kadr" Jerzy Kawalerowicz i uznał, że jest to materiał na film. Rozwiał też wątpliwości debiutanta co do wykonawcy głównej roli. "To oczywiste, że Kwintę zagra twój ojciec" - powiedział. Miał też kilka uwag do scenariusza. Jedna okazała się szczególnie ważna. Zauważył, że w przypadku komedii film nie powinien zaczynać się od sceny zabójstwa przyjaciela Kwinty, jak napisał Juliusz Machulski.

Po zmianie scenariusz i film zaczynają się od napadu na jubilera w zabawnej scenie w wykonaniu Leona Niemczyka, Krzysztofa Kiersznowskiego i Jacka Chmielnika. A potem następuje ucieczka ulicami przedwojennej Warszawy, o której ktoś mógłby powiedzieć, że dawna stolica wypadła "jak żywa". Tyle tylko, że na ekranie jest akurat... Piotrków Trybunalski. To uliczki tego historycznego miasta zmieniono na czas zdjęć na Warszawę lat 30. Scenę napadu nakręcono we wnętrzach tamtejszego Biura Wystaw Artystycznych, a znajdujący się niedaleko BWA budynek "zagrał" siedzibę banku Kramera. Przed kamerą jeździły za to jak najbardziej prawdziwe: Fiat 1500, BMW 315/1, mercedes i opel z 1931 roku.

Gdy było już wiadomo, że Kwintę zagra Jan Machulski, reżyser musiał znaleźć mu partnera, wyróżniającego się charakterystycznym emploi. Przypomniał sobie, że w czasie jednej z praktyk, na planie filmu "Constans" Zanussiego, poznał Witolda Pyrkosza. "Mimo sporej różnicy wieku bardzo się wtedy polubiliśmy. Okazało się, że mamy też podobne poczucie humoru" - opowiadał aktor.

Juliusz Machulski od początku zakładał, że Gustawa Kramera zagra Leonard Pietraszak. Ten przeczytał bardzo uważnie scenariusz młodego debiutanta... "Był wspaniały, w każdym szczególe - wspomina. - No i rola w rolę znakomite, genialne po prostu". I uzupełnia: "Pierwszy raz zagrałem rolę, która spodobała się i widzom, i krytykom". Poza wcieleniem się w postać Kramera Pietraszak dołożył od siebie cegiełkę w postaci tekstu "ucho od śledzia". Z kolei Jan Machulski wymyślił charakterystyczny tik ze skrzywieniem ust.

W debiutanckim filmie nie mogło zabraknąć też aktorów debiutantów. Obsadzając w rolach Natalii Elżbietę Zającówną i "Moksa" Jacka Chmielnika Juliusz Machulski wykazał się znakomitym wyczuciem. Podobnie zresztą jak z rolą "Nuty", która jawi się jak doskonały frak skrojony na miarę Krzysztofa Kiersznowskiego. Aktor jeszcze długo nie mógł się wyzwolić od wizerunku szopenfeldziarza.

Mały koniaczek na boku

W kinie gatunkowym nie ma miejsca na improwizację, gdyż wszystko musi być precyzyjnie zaplanowane i zrealizowane. Podczas realizacji "Vabanku" zdarzył się jednak pamiętny wyjątek. "Kręciliśmy cały dzień w kawiarni Casanova w Łodzi - opowiadał niezapomniany Witold Pyrkosz. - Szczerze mówiąc, raz po raz podchodził do nas bufetowy i proponował na boku mały koniaczek. W końcu okazało się, że tych małych koniaczków wypiliśmy całkiem sporo. Grała muzyka, wszyscy byli w dobrych nastrojach, więc zacząłem się wygłupiać i tańczyć tango z cygarem w zębach i Elą Zającówną. Podobno wtedy Julek szepnął do szwenkiera (operator kamery - red.): "Trzymaj ich", co w slangu filmowców oznacza, że kamera ma dalej pracować. Ta improwizowana scena weszła do filmu, a nawet stała się jego wizytówką".

Oczywiście nie obyło się bez wpadek, ale debiutantowi można je chyba wybaczyć. Choć akcja filmu dzieje się w 1934 r. w jednej ze scen widać anteny telewizyjne na dachach, w innej Kramer pojawia się na tle bloków z wielkiej płyty, a na podwórku stoi przykryty plandeką... trabant.

Ekipa miała też kłopoty z pilnowaniem czasu. Np. gdy Kwinto rozpoczyna rozmowę z wdową po przyjacielu (Ewa Szykulska) na stojącym w pokoju zegarze jest godz. 10.25, a gdy kończy zdanie, już... 8.25. Poza tym w warsztacie, który odwiedza Kwinto, wisi plakat z logo Shella, które wprowadzono dopiero w 1961 r., a oporniki i przewody systemu alarmowego, który blokuje Duńczyk, nijak nie pasują do lat 30. I wreszcie scena, w której słynny kasiarz otwiera sejf w banku Kramera. Zostawia przy tym mnóstwo śladów, gdyż pracuje bez rękawiczek. Zakłada je dopiero po skończonej pracy.

Machulski "w sztresie"

W tamtych czasach najmłodsi reżyserzy debiutanci mieli po 30 lat i więcej. Tymczasem w dniu premiery "Vabanku" Juliusz Machulski miał raptem 26 lat. W polskim światku filmowym to była prawdziwa sensacja. Oto nagle pojawił się młodzieniec, chłopiec prawie, który nie tylko zrobił film, ale do tego tak dobry! Nie wszystkim zgadzały się rachunki. Na pokazach dziennikarze pytali, kto tak naprawdę zrobił "Vabank" (między wierszami można było odczytać sugestię, że to Jan Machulski wyręczył syna). W końcu na tak zadawane pytanie zniecierpliwieni aktorzy odpowiadali, że film wyreżyserował... Leonard Pietraszak. Odpowiedź nie była pozbawiona złośliwości, ale i los potrafi być złośliwy.

"Kiedyś na spacerach z psem regularnie spotykałem pewnego pana, który w stanie, no powiedzmy, mocno wskazującym na spożycie, pozdrawiał mnie zawsze głośnym: »Dzień dobry, panie Machulski! « - wspominał Leonard Pietraszak. - Zwykle nie wyprowadzałem go z błędu, tylko grzecznie odpowiadałem na pozdrowienia. Ale kiedyś miałem zły dzień, nie wytrzymałem i ryknąłem: »A odczep się pan ode mnie wreszcie z tym Machulskim!«. Na co ów pan ze stoickim spokojem odparł: »O, przepraszam! Widzę, pan Machulski dziś w sztresie«".

PP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Vabank | Juliusz Machulski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy