Reklama

Triumf polskiego kina w Karlowych Warach

Drugi film fabularny Tomka Wasilewskiego "Płynące wieżowce" okazał się najlepszy w sekcji East of the West na festiwalu w Karlowych Warach, z kolei twórców "Papuszy", Joannę Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, uhonorowano Wyróżnieniem Specjalnym. Festiwal wygrał węgierski obraz "A nagy füzet" Jánosa Szásza. Impreza zakończyła się w sobotę, 6 lipca, wieczorem.

Tegoroczna 48. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach upłynęła pod znakiem polskiego kina. Pokazano 11 krajowych produkcji i koprodukcji.

"Ta odsłona festiwalu zdecydowanie należała do polskich twórców - mówił Karel Och, dyrektor artystyczny KVIFF. Nie jest to tylko moje zdanie, przede wszystkim słyszę to od dziennikarzy akredytowanych w Karlowych Warach. Nie chodzi też o ilość pokazanych u nas polskich produkcji i koprodukcji, raczej o poziom zaprezentowanych tu filmów. Było o czym rozmawiać, było z kim rozmawiać. To obrazy różnorodne tak formalnie jak i tematycznie, a jednocześnie za każdym razem bardzo autorska wypowiedź, czuć charakter filmowego pisma każdego z twórców. Te filmy po prostu się wyróżniały".

Reklama

Tegoroczna edycja została uznana za jedną z najsłabszych od lat. Poziom zaprezentowanych filmów rozczarował międzynarodową publiczność, przedstawiciele prasy pisali o tym bez ogródek. Najwięcej kontrowersji w Konkursie Głównym wywołał rosyjski "Shame" - żeby przytoczyć jeden z łagodniejszych prasowych cytatów: "to się nie powinno było zdarzyć" (pisał korespondent z Niemiec, z drugiej strony właśnie przed momentem film zdobył Nagrodę FIPRESCI).

Poza tym tytułem zaprezentowano całą masę średniaków, filmów letnich, albo wręcz nijakich: grecko-niemiecki "September", belgijsko-francuski "11.6", czy najnowszy film Jana Hrebejka "Libanky". Reżyser przyznał, że tym obrazem chciał przede wszystkim zamknąć swoją filmową trylogię (wcześniejsze filmy to "Czeski błąd" i "Niewinność").

"'Libanky' to satyra na rodzinne piekiełko - mówił Hrebejk. Cieplejszy w przesłaniu i tonie film, i tak jak teraz o nim myślę, to w zasadzie wyszedł mi komediodramat o traumach, wydarzeniach i duchach z przeszłości, które zawsze dogonią teraźniejszość i będą prześladować swoje ofiary. Jest to film śmieszny, choć temat trudny, nieco rozliczeniowy. Przy okazji chciałem stworzyć portret współczesnej klasy średniej w Czechach, ukazać na czym ta grupa społeczna wyrosła, jakie jest jej zaplecze, historia przodków".

"Mdławy, miejscami wtórny" - można było przeczytać w recenzjach, zresztą, kiedy Jan Hrebejk odbierał nagrodę za najlepszą reżyserię słychać było gwizdy na sali. Podobnie było przy Nagrodzie Specjalnej Jury, która powędrowała do rąk twórcy filmu "A Field in England" - kostiumowej czarno-białej komedii o wojnie domowej na Wyspach Brytyjskich pełnej absurdalnego, miejscami czarnego humoru. Reżyser, który nie mógł dotrzeć na galę zamknięcia, był równie zdziwiony co obecna na sali publiczność. "Dyplomatycznie zabrzmi zdanie, że poziom festiwalu był nierówny" - napisał Tim Robey, dziennikarz z Wielkiej Brytanii.

Najlepszym aktorem okazał się Ólafur Darri Ólafsson, który zagrał w produkcji z Islandii pt. "XL", co ciekawe uznanej za najgorszą wśród konkursowych propozycji.

W Konkursie Głównym od początku do grona nielicznych faworytów zaliczana była "Papusza". Reżyserka i współautorka scenariusza odbierając Wyróżnienie Specjalnie, także w imieniu męża i współtwórcy filmu Krzysztofa Krauze, powiedziała, że składy jurorskie zwykle przyznając nagrody cierpią na demencję, dlatego bardzo się cieszy z tego wyróżnienia, z tego, że Jury zapamiętało film. W jej tonie nie było czuć zawodu, zresztą - jak powiedział dyrektor festiwalu Jiří Bartoška - Krauzowie mogą czuć się zwycięzcami prowadząc w rankingu akredytowanych w Karlowych Warach dziennikarzy (byli na pierwszym miejscu zdobywając najwyższą liczbę punktów 3.75). W głosowaniu wzięło udział 30 dziennikarzy - Polskę reprezentował Łukasz Maciejewski - przyznawali oni swoje oceny w skali od 1 do 5.

Przeczytaj recenzję filmu "Papusza" na stronach INTERIA.PL!


Na pewno największym zwycięzcą tegorocznego KVIFF jest Tomasz Wasilewski, którego film "Płynące wieżowce" okazał się najlepszy w sekcji East of the West. Polski reżyser również prowadził w rankingu dziennikarzy (3.67 punktów), z kolei na trzeciej mocnej pozycji znalazła się "Dziewczyna z szafy" Bodo Koxa. Ranking dziennikarzy potwierdziły głosy widzów - polskie tytuły obroniły swe miejsca w czołówce tej sekcji, uznano jej po prostu za najlepsze.

"To kino na europejskim poziomie - pisał Christian Poccard z USA. Ewidentnie coś drgnęło w polskiej kinematografii, powstały obrazy odważne, szczere, osobiste, a przy tym rozumiane przez międzynarodową publiczność, potrafiące wzruszyć, rozśmieszyć, zatrzymać na dłużej. Ci młodzi twórcy nie boją się eksperymentować z formą, a przy tym nie zapominają o treści, o historii. Jedno koresponduje z drugim, wizualna strona dopełnia treść. To pod względem realizacyjnym dopracowane obrazy, które mówią coś o współczesnym świecie, o Polsce i ludziach tam żyjących, a jednocześnie są odczytywalne na świecie. Wreszcie!".

"Płynące wieżowce" to jeden z najodważniejszych, najbardziej progresywnych - jeśli chodzi o sposób narracji i operowania obrazem - współczesny polski film. Zdecydowanie zwrot w krajowym kinie.

Historia traktuje o trudnym związku Sylwii i Kuby. Żyjący pod jednym dachem z dziewczyną i matką chłopak, niespodziewanie dla siebie zakochuje się w innym mężczyźnie. To początek niezwykłej relacji, gry pomiędzy trójką młodych bohaterów, intymny, sensualny portret emocji najczystszych, często skrajnych, które definiują nas bardzo wcześnie i określają na całe przyszłe, dorosłe życie.

Wasilewski pokazuje wyimek z życia środowisk homoseksualnych, ale robi to świadomie, odważnie i uczciwie. Ukazuje rodziny chłopców, ich reakcje, uczucia, więzi. Najważniejsze, że u młodego filmowca nie ma sytuacji i charakterów czarno-białych, wszystko - jak w życiu - ma swój rewers, wewnętrzny puls, nie ma decyzji źle podjętych, są jedynie akcje i reakcje, z którymi trzeba się zmierzyć, żyć, wytrwać. Lub nie.

Wasilewski nie idealizuje miłości, także tej fizycznej, ukazuje za to na dużym zbliżeniu, w sposób esencjonalny, choć nie wulgarny, jej cienie i blaski. To portret młodości, właściwie filmowy ekstrakt z młodości, w którą wpisane jest poszukiwanie i odnajdywanie, cierpienie i szczęście, miłość (także ta rodzicielska) i nienawiść, głupota i naiwność. W tle niezwykła Warszawa, inaczej niż dotychczas pokazywana w kinie.


Przy dość niskim poziomie Konkursu Głównego i równie niskim poziomie drugiego co do ważności na festiwalu w Karlowych Warach konkursowego bloku East of the West, "Płynące wieżowce" to dla wielu filmowe odkrycie. Nie ma w tym stwierdzeniu przesady, tym bardziej że Wasilewski konsekwentnie pracuje na swą markę w Czechach. Odkąd pokazał tutaj swój debiut fabularny "W sypialni" (z wyśmienitą rolą Kasi Herman) organizatorzy nie kryli, że czekają na jego kolejną propozycję. Karel Och przyznał, że życzyłby sobie, by właśnie takie filmy wypełniały line up festiwalu. Nim Tomkiem Wasilewskim zainteresuje się Cannes czy Wenecja, będzie zawsze z niecierpliwością wypatrywać jego kolejnych produkcji.

W tym roku w Karlowych Warach pokazano również: w sekcji The Promising Five krótkometrażowy film dokumentalny pt. "Co raz zostało zapisane"; inspirowaną powieścią Stanisława Lema koprodukcję (Izrael, Niemcy, Polska, Luxemburg, Francja, Belgia) pt. "Kongres"; "Drogówkę" Wojtka Smarzowskiego (w ramach programu "Dziesięciu Europejskich Reżyserów, których należy obserwować"); "Jesteś Bogiem" Leszka Dawida (sekcja Another View); intrygujący debiut fabularny "Kamczatka" (sekcja Forum Niezależnych), za który na Koszalińskim Festiwalu "Młodzi i Film" reżyser Jerzy Kowynia otrzymał nagrodę za scenariusz, a Tomasz Sobczak i Edyta Torhan nagrody aktorskie; krótkometrażowy film dokumentalny "Rogalik"; prawie godzinny film dokumentalny "The Man Who Made Angels Fly" oraz koprodukcję czesko-słowacko-polsko-izraelską "In the Shadow".

To nie jedyne ważne powiązania z Polską na tegorocznym festiwalu filmowym w Czechach. Przewodniczącym Jury Konkursu Filmów Dokumentalnych był Krzysztof Gierat (dyrektor artystyczny Krakowskiego Festiwalu Filmowego), w Jury sekcji East of the West zasiadał Piotr Mularuk (reżyser dobrze przyjętej na KVIFF w 2011 roku "Yumy"). Z kolei jurorom oceniającym Konkurs Główny przewodniczyła Agnieszka Holland. Polska reżyserka pokazywała też w tym roku w Karlowych Warach swoją ostatnią produkcję, telewizyjny miniserial pt. "Gorejący krzew". Grająca w nim (jak również w "Janosiku") słowacka aktorka Tatiana Pauhofová powiedziała w jednym z wywiadów: "Dla nas Agnieszka Holland to reżyserka światowa. Studiowała w Pradze, współpracowała z największymi, robiła filmy praktycznie wszędzie, a potrafiła zachować swoją tożsamość. Patrzymy na nią z podziwem i uznaniem".

Miejmy nadzieję, że polskie kino, takie jak tu pokazano w Karlowych Warach - czyli coraz lepsze, odważniejsze (lub demonstracyjnie staroświeckie jak w przypadku "Papuszy", ale przy pełnej świadomości twórców, właściwie również ich odwagi, tego co i jak chcą powiedzieć), na miarę współczesnych czasów oraz rezonujące z międzynarodową publicznością - będzie potrafiło obronić swój rodowód i zachować tożsamość. Tę europejską.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Płynące wieżowce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy