Reklama

Ten film czekał rok na polską premierę

Deszcz nagród na światowych festiwalach, uznanie nawet w dalekiej Korei Południowej, a w Polsce premiera niemal po roku... O tajemnicy "Erratum" opowiada reżyser filmu, Marek Lechki.

PAP Life: "Erratum" to historia Michała, który na prośbę szefa jedzie do swego rodzinnego miasta. Służbowa podróż przemienia się w bardzo osobistą i pełną emocji wyprawę. Skąd pomysł na taką historię?

Marek Lechki: - Gdy skończyłem swój pierwszy, godzinny film - 'Moje miasto', zaczęły mnie inspirować filmy impresjonistyczne. Mówię tu o takich środkach wyrazu jak rozostrzone czy zwolnione zdjęcia. Forma była punktem wyjścia przy tworzeniu całej tej historii. Szukałem tematu, który mógłbym pokazać przy użyciu tych środków. I przyszła mi do głowy historia mężczyzny, który nie może wydostać się ze swego rodzinnego miasta.

Reklama

Jak wpada się na takie tematy?

- Ten pomysł przyszedł mi do głowy o 4 nad ranem. Szybko go zapisałem, a przez następne pół roku rozbudowywałem. Stało się dla mnie jasne, kim jest ten mężczyzna, jaki jest jego stan ducha i w jakich jest relacjach z osobami, które spotyka. Najbardziej interesowało mnie to, że w pewnym momencie dojdzie do spotkania z ludźmi, przed którymi chciał się schować. Podobało mi się to, że jego działania nie wynikają tylko z przemiany, ale z sytuacji, w jakiej się znalazł.

"Erratum" pokazuje silną warstwę psychologiczną bohatera.

- Zalążkiem takiego ujęcia tematu była obserwacja mojego życia. Porównanie postrzegania świata sprzed lat z tym, co jest teraz. Doszedłem do wniosku, że odbiór świata nie jest tak bezpośredni i mocny, jak kiedyś. Ten film jest świetnie i intensywnie zagrany. Muszę też dodać, że mimo wszystko nie jest to impresjonistyczny film. To normalna historia z narracją i dawką humoru.

Dlaczego główną rolę zagrał Tomasz Kot?

- Mój bohater ma ok. 35 lat. Przyglądałem się wielu aktorom w tym wieku i doszedłem do wniosku, że jest bardzo mało aktorów, którzy nie dość, że dobrze grają, to jeszcze niosą ze sobą coś szczególnego.

Co to takiego?

- To pewien rodzaj smutku, którego bardzo tu potrzebowałem.

"Erratum" zdobywa nagrody na międzynarodowych festiwalach. Premiera światowa odbyła się we wrześniu 2010 roku, a w Polce pański film zobaczymy dopiero w kwietniu 2011. Dlaczego tak późno?

- Ten film jest subtelny, a w Polsce panuje trend mocnego kina. 'Erratum' to kino gęste i intensywne, lecz używa zupełnie innych środków... Rozmowy z dystrybutorem zaczęły się już jakiś czas temu i można powiedzieć, że świadomie podjęliśmy decyzję o tak późnej premierze. Czuliśmy, że ten film ma festiwalowy potencjał. Stwierdziliśmy, że dobrze będzie, gdy film przed wejściem do kin, zdobędzie kilka nagród. To były nasze przypuszczenia, jak się później okazało - słuszne. 'Erratum' jest najczęściej nagradzanym za granicą polskim filmem ostatniego roku. Liczymy, że te nagrody bardzo nam pomogą.

Mówiło się, że "Erratum" nie może znaleźć dystrybutora i nie wiadomo, czy w ogóle będzie w kinach...

- Rozmowy z naszym dystrybutorem Best Film, trwały mniej więcej od września. Chęć była, ale cały czas szukaliśmy sposobu, żeby zachęcić widzów do obejrzenia 'Erratum'.

Kiedy zdecydował się pan, że zostanie reżyserem?

- Pochodzę z małego miasta Wołów na Dolnym Śląsku. Było tam trochę osób, które miały tak zwanego, niespokojnego ducha. Wszystko zaczęło się, gdy zorganizowano u nas festiwal filmów amatorskich, w którym wziąłem udział. Miałem dostęp do nieskomplikowanej kamery VHS i nakręciłem trzy filmiki. Zdobyłem kilka nagród. To był mój pierwszy krok, a im dalej w to wchodziłem, tym bardziej byłem przekonany, że chcę to robić. Potem była szkoła we Wrocławiu, a później reżyseria w Katowicach.

Jest pan też muzykiem.

- Grałem na gitarze w kilku zespołach w Wołowie. Muzyka zawsze szła równolegle z reżyserią, natomiast teraz nie mam na to czasu. Gram sobie tylko w domu dla przyjemności...

Objechał pan już kawał świata z "Erratum". Przygoda życia?

- Na festiwalach spotykam się z bardzo dobrym odbiorem. Zawsze są żywe reakcje od Korei przez Stany Zjednoczone, aż po Argentynę. Pamiętam, że w Mar Del Plata wiele osób bardzo emocjonalnie to odebrało. Nie zapomnę, gdy jeden starszy pan nie mógł przestać płakać po projekcji. Gratulował mi i płakał... To była dziwna sytuacja, której nie zapomnę. To jest kwintesencja, tego, czego można oczekiwać.

Z Markiem Lechkim rozmawiała Dominika Gwit (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Marek Lechki | polska premiera | Erratum | Tomasz Kot | Ryszard Kotys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy