Reklama

Sylwester Chęciński: Przestać być reżyserem "Samych swoich"!

Pana największe marzenie? - Przestać być reżyserem "Samych swoich".

Zaczynał u najlepszych. Świetny reżyser Stanisław Lenartowicz przygotowywał się do zdjęć do "Zimowego zmierzchu". Szukał asystenta. W wytwórni filmowej we Wrocławiu spotkał Sylwestra Chęcińskego. Obaj byli absolwentami łódzkiej Filmówki. Tylko że, kiedy Chęciński ją zaczynał, Lenartowicz skończył. Teraz zaproponował asystenturę młodszemu koledze. Bez wahania ją przyjął.

Samodzielnie jako reżyser zadebiutował 6 lat później w 1961 r. "Historią żółtej ciżemki" (nagrodzony na festiwalu w Wenecji), w której po raz pierwszy pojawił się na ekranie 11-letni wówczas Marek Kondrat.

Sylwester Chęciński urodził się 21 maja 1930 r. w Suścu k. Tomaszowa Lubelskiego. To niezwykle malownicza miejscowość, którą zamieszkiwali nietuzinkowi ludzie. Bohaterowie trylogii: "Nie ma mocnych", "Sami swoi", "Kochaj albo rzuć", mają cechy sąsiadów reżysera. Może dlatego osiągnął w filmowej sadze tak spektakularny efekt, że doskonale znał charakter, filozofię i styl myślenia chłopów?

Reklama

Kolejnym człowiekiem, któremu trylogia zawdzięcza sukces, jest Andrzej Mularczyk, autor scenariusza, rówieśnik Chęcińskiego; kompozytorzy: Wojciech Kilar - "Sami swoi", Andrzej Korzyński: "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć" oraz aktorzy.

W Suścu przyszły reżyser mieszkał przy ulicy Długiej. Jego ojciec Antoni pracował w tartaku. Potem zajął się handlem drewna. Sylek, jak nazywali go koledzy, jako aktor zadebiutował w wieku 6 lat w miejscowej remizie. Miał powiedzieć wiersz. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Rozpłakał się. W 1939 r. rodzina zamieszkała w Zamościu. Pod koniec wojny przenieśli się w okolice Częstochowy. Po wojnie trafił do Dzierżoniowa. Tam zdał maturę.

Dlaczego zdecydował się na reżyserię? Kiedy w Dzierżoniowie powstał półzawodowy teatr... - Przyglądałem się pracy na scenie i za kulisami. To był inny świat. Dużo o tym myślałem, miałem swoje wizje. Ktoś stwierdził: zostań, chłopie, reżyserem. No i zostałem - wspominał.

W egzaminach kibicowała mu cała klasa i przyjaciele. Na studiach, na wakacyjne praktyki trafił do filmu oświatowego. Uważa po latach, że była to doskonała szkoła zawodu i doświadczenie. Pewnego dnia w wytwórni pojawili się Wojciech Has i Mieczysław Jahoda. Mówił potem, że zmienili jego postrzeganie kina.

Dlaczego znalazł się we Wrocławiu? Powód tyleż życiowy, co banalny. Właśnie z tamtejszej wytwórni otrzymał propozycję pracy, i, co nie mniej istotne, mieszkanie. Tam poznał swojego mistrza - Stanisława Lenartowicza. Potem pracował z Jerzym Passendorferem, Andrzejem Wajdą. Styl pracy Wajdy podziwiał. Wkrótce to on stał się autorytetem. W tym roku prezydent Komorowski wręczył mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Na festiwalu filmowym w Gdyni - Platynowe Lwy za całokształt twórczości.

Powróćmy do najsłynniejszego filmu "Samych swoich". W najśmielszych snach reżyser nie przewidział, że stanie się ulubionym filmem Polaków. Wszak podjął najtrudniejszą tematykę - wiejską. A jednak udało się! Inspiracją była audycja radiowa w reż. Andrzeja Łapickiego. Andrzej Mularczyk przerobił scenariusz z radiowego na filmowy. Pawlaka miał zagrać Jacek Woszczerowicz. Do niego reżyser "dobrał" Władysława Hańczę. Okazało się jednak, że Woszczerowicz nie zagra, ponieważ miał problemy ze zdrowiem. - Musiałem zatem szukać. Potrzebowałem choleryka, kogoś na tyle pobudliwego, że staje się niekontrolowanie szczery - mówił szczerze reżyser. I przypomniał sobie o Wacławie Kowalskim, z którym pracował przy filmie "Agnieszka 46".

Czytaj więcej: "Sami swoi", czyli "podejdź no do płota"

Był to strzał w sam środek tarczy. Wacław Kowalski cudownie mówił wschodnim dialektem. Władysław Hańcza - nie, dlatego Kargulowi głosu użyczył Bolesław Płotnicki. Podobnie było z kilkoma innymi głównymi postaciami. Na kontynuację losów Karguli i Pawlaków zdecydował się po 7 latach. Postawił jednak warunek, że nakręci też trzeci film, z akcją w USA, gdzie zawsze bardzo chciał pojechać. I stało się niewiarygodne - wpływy z filmu były równe połowie rocznego budżetu Komitetu Kinematografii.

Kolejny sukces to "Wielki Szu". Reżyser przyznawał, że ma wątki biograficzne. Podobnie jak Szu (Jan Nowicki) lubi hazard. - Grałem w karty, zawarłem moje obserwacje i doświadczenia. Nigdy nie mówił o wielkiej sztuce. - Satysfakcjonowały mnie pełne sale. Wszak film jest dla kogoś. Może dlatego odniósł spektakularny sukces. Szkoda tylko, że wiedząc wszystko o filmie, od lat ich nie robi. - Bardzo bym chciał jeszcze trafić na dobry tekst - mówi.

ZM

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Sylwester Chęciński | samo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy