Reklama

Steve Carell wychodzi z "Biura"

Rozstanie się Steve'a Carella z serialem "Biuro" wydawało się ciągnąć dłużej, niż wojna w Wietnamie. Wreszcie jednak drzwi się zamknęły. Stacja NBC poinformowała o swoich planach względem tej popularnej produkcji, która istotnie będzie kontynuowana już bez Carella. A on sam, cóż, on też będzie robił... coś.

- Tak naprawdę mam zamiar zbić teraz fortunę, podkładając głos w grach wideo - żartuje Carell podczas wywiadu, który przeprowadzam z nim w jednym z hoteli w Los Angeles. - Spędziłem na tyle dużo czasu, szukając pracy, że jestem po prostu szczęśliwy, kiedy ją mam. Tak więc to właśnie jest główny cel moich poszukiwań, jeśli chodzi o moją karierę: zatrudnienie.

Żarty na bok: Steve Carell powinien mieć problem jedynie z tym, jak w swoim grafiku (który i bez udziału aktora w emitowanym co tydzień serialu jest mocno wypełniony) znaleźć miejsce dla maksymalnie dużej liczby filmów pełnometrażowych.

Reklama

Jeśli zostanie mu jakiś czas wolny, słynący z uprzejmości i ciepłego usposobienia Carell zawsze może popracować nad swoją życiową postawą. Jego pogodny i radosny sposób bycia po prostu nie przystoi jednemu z czołowych komików Hollywood!

Mój rozmówca obiecuje nad tym popracować.

- Zacznijmy od tego, że trzeba lekceważyć innych ludzi - śmieje się. - Dobrze jest umieć przybierać pozy.

I tylko tyle może powiedzieć, nie tracąc swojej słynnej kamiennej twarzy...

- Nie, poważnie, nie myślę o sobie jako o gwiazdorze - zapewnia - i nigdy nie będę przybierał żadnych póz ani stwarzał pozorów. Po prostu: cieszę się, kiedy trafiają do mnie scenariusze, bo przecież jestem aktorem i kocham swoją pracę.

Najnowszym przedsięwzięciem z udziałem Carella jest letnia komedia o miłości i małżeństwie, "Kocha, lubi, szanuje". Gra w niej Cala, męża i ojca rodziny (jako filmowa żona, Emily, partneruje mu Julianne Moore), któremu grunt zaczyna usuwać się spod nóg, kiedy w jego małżeństwie zaczyna dziać się źle. Cal postanawia jednak nie zamykać się na nowe miłosne przygody i zaczyna intensywnie randkować z pomocą młodszego od siebie kolegi (w tej roli Ryan Gosling), który wydaje się wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi...

Zobacz zwiastun filmu "Kocha, lubi, szanuje":


- Cudownie jest dostać taki wspaniały, bogaty scenariusz, który po prostu chwyta człowieka za serce - mówi Carell. - Ten film podejmuje temat miłości na różnych etapach zaangażowania, od zakochiwania się po odkochiwanie, a także to, jak niszczymy nasze relacje.

Przeczytaj recenzję filmu "Kocha, lubi, szanuje" na stronach INTERIA.PL!

Jak to często bywa w przypadku filmów z udziałem Carella, na planie nie obyło się bez improwizacji.

- Lubię zrobić najpierw kilka ujęć zgodnych ze scenariuszem, a potem sprawdzić jedno czy dwa, w których mogę się trochę pobawić - wyjaśnia. - Podobnie uważam, że to coś wspaniałego, kiedy moi koledzy z planu decydują się improwizować. Uwielbiam, kiedy inni aktorzy wymyślają coś nowego i zachwycającego.

Dom, pizza, telewizja

48-letni Carell wyznaje, że odgrywanie mężczyzny, który ma kłopoty w małżeństwie, na nowo uzmysłowiło mu, jak szczęśliwy jest w swoim własnym. Żoną aktora jest Nancy Carell, poznana w czasach, kiedy oboje pracowali jako aktorzy i scenarzyści w The Second City, słynnym teatrze komediowym w Chicago. Steve i Nancy są ze sobą od piętnastu lat i wychowują dwoje dzieci - dziesięcioletnią Elisabeth i siedmioletniego Johna.

Tajemnica udanego małżeństwa? Carell niechętnie oddaje się spekulacjom.

- Każdy związek jest tak inny i unikalny, że nie należy słuchać w tej kwestii rad - mówi - a już na pewno nie rad udzielanych przez aktora. Jeśli chodzi o Nancy i mnie, to w naszym małżeństwie jest dużo śmiechu. Cały czas ze sobą rozmawiamy i po prostu świetnie się ze sobą bawimy. Nigdy, przenigdy nie zapominamy o tym, żeby się z siebie nawzajem ponabijać i nie brać rzeczywistości zbyt poważnie. W naszym przypadku właśnie taka strategia się sprawdza.

Dla Carella - który status gwiazdora zyskał dopiero wtedy, kiedy już był mężem, a dodatkowo mężczyzną u progu wieku średniego - życie w towarzyskim obiegu Hollywood nigdy nie miało zbyt wielkiego uroku.

- Najczęściej lubimy wraz z żoną zostać wieczorem w domu, zamówić pizzę i pooglądać telewizję - mówi. - Chodzi o wspólny relaks. Lubię moją żonę i kocham ją, więc cenię sobie ten nasz prywatny czas.

- Nawet wszystkie te ceremonie rozdania nagród są dla mnie niełatwą przeprawą - wzdycha Carell, który niedawno otrzymał swoją szóstą już nominację do Emmy dla najlepszego aktora w serialu komediowym (fakt, że odszedł z obsady "Biura", czyni zeń zresztą wiecznego faworyta do tego właśnie wyróżnienia, którego nigdy nie zdobył, grając w tym serialu). - To wspaniały wieczór. Stroisz się, a następnie wychodzisz. Ale w takie wieczory zazwyczaj jestem już z powrotem w domu, na mojej kanapie, zanim jeszcze wybija dziesiąta.

- Większość rodziców dobrze wie, że jeśli zabalujesz gdzieś do trzeciej nad ranem, to dzieciaki na pewno obudzą się tego ranka o piątej - dodaje ze śmiechem.

Tata, który po prostu wychodzi do pracy

Jeśli te wyznania brzmią raczej jak poglądy prawnika... Cóż, w młodości (która upłynęła mu w Concord w Massachusetts) Carell planował wykonywać ten właśnie zawód. Studiując na Denison University w Ohio, przestał jednak dostrzegać uroki tej profesji. Po obronie dyplomu (aktor jest magistrem historii) przeprowadził się do Chicago, by uczyć się aktorstwa i scenopisarstwa we wspomnianym The Second City. Na dużym ekranie zadebiutował w "Niesfornej Zuzi" (1991) w reżyserii Johna Hughesa - po tym debiucie przez kolejnych kilka lat niewiele było o nim słychać. Występował wówczas na deskach The Second City i prowadził warsztaty z improwizacji z tamtejszymi studentami.

W 1996 r. Carell przeprowadził się do Los Angeles, skąd otrzymał propozycję pracy w charakterze scenarzysty programu "The Dana Carvey Show". Prawdziwym przełomem w jego karierze okazała się jednak rola korespondenta w satyrycznym "The Daily Show with John Stewart" (Carell występował w programie w latach 1999-2005).

Wyraziste kreacje w takich filmach, jak "Bruce Wszechmogący" (2003) i "Legenda telewizji" ("Anchorman: The Legend of Ron Burgundy"; 2004) otworzyły mu drogę do głównej roli w "Czterdziestoletnim prawiczku" (2005). Wyreżyserowana przez Judda Apatowa komedia stała się nieoczekiwanym hitem, który, w połączeniu ze świetnym występem w niezależnej produkcji "Mała Miss", zapewnił Carellowi status gwiazdy filmowej. W ostatnich latach aktor zagrał m.in. w "Evanie Wszechmogącym", "Ja cię kocham, a ty z nim", "Dorwać Smarta", "Kolacji dla palantów" i "Nocnej randce". Użyczył też głosu postać Gru w animowanym przeboju "Jak ukraść Księżyc".

Dzieci Steve'a Carella urodziły się, jeszcze za nim ich tata zbił fortunę na graniu w filmach, co w świecie Hollywood nie zdarza się często. W związku z tym, mówi aktor, jego latorośle nie podchodzą do pozycji zawodowej ojca z nabożnym szacunkiem.

- Moje dzieci widziały niektóre filmy z moim udziałem - mówi. - Jedne im się podobały, inne nie. Dzieciaki nie uznają kompromisów. Oczywiście, mój syn żałuje, że w "Jak ukraść Księżyc" nie podkładałem głosu pod jednego z psotnych sługusów Gru. Powiedział: "Byli o wiele fajniejsi, niż twoja postać!".

- W domu nie traktujemy mojej pracy jak nie wiadomo czego - dodaje aktor. - Dzieci myślą, że jestem jak każdy inny tata, który po prostu wychodzi do pracy.

Trudne rozstanie

Wydaje się, że Carellowi podoba się perspektywa bycia pełnoetatową gwiazdą kina.

- Sceny akcji to dopiero zabawa - żartuje, wiedząc, że udział w filmach akcji raczej mu nie grozi. - Bardzo chciałbym, żeby w każdym jednym filmie rozbijał się jakiś samochód. Wszystkie sztuczki kaskaderskie wykonuję zresztą sam - oczywiście, z wyjątkiem tych, które mają w sobie jakiś element niebezpieczeństwa!

- Szczerze mówiąc, to do najbardziej niebezpiecznych należą te, w których występują małe dzieci - kontynuuje swój popis. - Uwielbiam te sceny, w których dzieciaki rzucają się na ciebie! Są jak pociski, a do tego mają bardzo twarde łokcie i kolana. Już nieraz się posiniaczyłem.

Jeśli chodzi o rozstanie z "Biurem", Carell przyznaje, że nie było mu łatwo zdecydować się na taki krok po siedmiu tłustych latach w roli Michaela Scotta, szefa Dunder Mifflin. - To trudne, bo w takich sytuacjach cała ekipa naprawdę jest jak jedna, wielka rodzina. Spędziłem z moimi przyjaciółmi z planu kawał życia, a w dodatku zrobiliśmy przecież razem świetny serial, serial, który wszyscy kochamy.

Steve Carell jest przekonany, że "Biuro" - z Jamesem Spaderem jako nowym szefem na pokładzie - będzie nadal świetnie sobie radzić, a na ósmym sezonie się nie skończy.

- Stanowiłem przecież tylko część tego wspaniałego zespołu - mówi - i wiem, że kolejne odcinki tego serialu będą świetne. Trudne w tym wszystkim jest tylko to, że będzie mi brakowało moich przyjaciół.

Cindy Pearlman

New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Kocha, lubi, szanuje | Steve Carell
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy