Reklama

Stąpając po śladach Bruce'a Lee

Przez dziewięć miesięcy Tony Leung z trudem wstawał z łóżka. Przez 270 dni - według jego rachuby - chodził spać z obolałymi kośćmi, a mięśnie paliły go żywym ogniem. Najgorszy moment nadchodził jednak, kiedy dzwonił budzik...

Złamany bark

Prawie pięćdziesięcioletni wówczas Leung - niekwestionowana gwiazda kina azjatyckiego - nigdy wcześniej nie doświadczył takiej katorgi. Poddał się jej, by przekonująco wypaść w roli Ip Mana, mistrza sztuk walki, który był nauczycielem samego Bruce'a Lee.

- Kiedy zbliżasz się do pięćdziesiątki, taki trening jest wyczerpujący i dłuży się niemiłosiernie - mówi aktor, który "wyrwał" ze swojego napiętego grafiku okrągły rok, by przygotować się do zdjęć do filmu "Wielki mistrz" ("The Grandmaster", 6 listopada odbędzie się polska premiera filmu na warszawskim festiwalu Pięć Smaków). Przez cały ten czas szkolił się w chińskim stylu walki znanym jako Wing Chun, ćwicząc po trzy godzinny dziennie przez sześć dni w tygodniu. Jego dieta, sen, cały rozkład dnia podporządkowane były treningowi. Poświęcenie opłaciło się: w miarę, jak zbliżała się data rozpoczęcia zdjęć, Leung nabierał pewności siebie.

Reklama

I wtedy przyszedł taki dzień, kiedy jego trener zaatakował go klasycznym kopnięciem okrężnym. Leung chciał sparować atak prawym ramieniem... i w tym momencie poczuł ogromny ból, promieniujący aż do karku. Usłyszał też chrupot łamanej kości.

- Ogarnęła nas zbiorowa panika - wspomina. - Przecież za kilka dni mieliśmy wejść na plan!

Po badaniu lekarze orzekli, że Leung musi pauzować przez kolejne trzy miesiące. Żadnego uprawiania sportów, żadnego wysiłku, a przede wszystkim - żadnego kung-fu.

- A ja po dwóch tygodniach wróciłem do treningów. Rzecz jasna, opiekujący się mną lekarz nic o tym nie wiedział - wyznaje aktor. - Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia zdjęciowego. Ekipa myślała, że ze mną wszystko w porządku. Cieszyliśmy się, że możemy zaczynać pracę. Trzy godziny później, kręcąc pierwszą scenę akcji, złamałem ten sam bark - w tym samym miejscu. - Dominującym uczuciem, jakiemu uległem, była frustracja połączona z poczuciem winy. Czułem, że zawiodłem cały zespół.

Leung był pewien, że reżyser Wong Kar-Wai zastąpi go innym aktorem. Ale wybitny chiński filmowiec, z którym już wcześniej miał okazję pracować aż sześć razy, postanowił zaczekać na swojego aktora. Tym razem przerwa w produkcji miała trwać pełne trzy miesiące i ani jednego dnia mniej.

- Stąd wniosek, że trzeba jednak słuchać lekarzy - śmieje się Leung. - I chyba dlatego koniec końców wypadłem jeszcze lepiej, niż się spodziewałem. To dlatego, że - kiedy wreszcie pozwolono mi wznowić treningi - praktycznie nie opuszczałem sali gimnastycznej.

Nauczyciel, wojownik, bohater

I to wszystko po to, by aktor - swego czasu okrzyknięty "azjatyckim Clarkiem Gable" - mógł zagrać człowieka, którego szczerze podziwiał, będąc młodym chłopakiem. - To zabawne, ale moja matka nie pozwalała mi trenować sztuk walki, kiedy byłem dzieckiem - mówi Leung. - Uważała, że to brutalny sport. Zresztą, ojciec podzielał jej zdanie. W mniemaniu rodziców, kung-fu było domeną tylko dwóch grup: policjantów i gangsterów.

Film "Wielki mistrz" jest nie tylko opowieścią o nauczycielu Bruce'a Lee. Podejmuje on również próbę odpowiedzi na pytanie, jak ważne w chińskiej kulturze jest kung-fu. - Ja już wiem, że we wschodnich sztukach walki chodzi o coś więcej niż tylko o zadanie celnego ciosu przeciwnikowi - mówi Leung. - W grę wchodzą tutaj także tradycja, dziedzictwo, a nawet elementy zen. Kluczem do zrozumienia sztuk walki jest ich duchowe podłoże. O tym właśnie opowiada "Wielki mistrz".

Aktor podkreśla również, że kung-fu nie polega na zapamiętywaniu sekwencji spektakularnych ruchów. - Za sztukami walki Wschodu stoją cztery tysiące lat tradycji. Tutaj chodzi o przekazywanie tej pasji. Liczy się nie tylko trening ciała, ale też praca nad swoim życiem w duchu azjatyckich nurtów filozoficznych.

Reżyser Wong Kar-Wai, który jest również autorem scenariusza filmu, od początku myślał o Leungu jako o odtwórcy roli Ip Mana.

- Podobnie jak przy okazji naszych wcześniejszych wspólnych projektów, nie wyszliśmy od scenariusza - mówi aktor. - Wong przyniósł kiedyś na nasze spotkanie bardzo stary podręcznik sztuk walki. Później namówił mnie do przeczytania kilku powieści poświęconych tej tematyce. Nigdy wcześniej nie czytałem tego typu książek, których akcja rozgrywałaby się w XX-wiecznych Chinach. Jak widać, reżyserowi nie chodziło tylko o to, bym opanował technikę i konkretne kwestie. Musiałem wczuć się w mojego bohatera; odszukać jego duszę.

Leung okazał się pilnym studentem. - Jestem wielkim fanem Bruce'a Lee, ale o Ip Manie wiedziałem tylko tyle, że był on jego mistrzem. Większość osób, o ile w ogóle coś wie na jego temat, pamięta właśnie o tym. Nasz film wypełni wszystkie luki.

Pilne zgłębianie stylu wypracowanego przez Ip Mana zaprocentowało podczas kręcenia sztuk walki tak intensywnych, że aż wbijających widza w fotel.

- Chcieliśmy, żeby widz poczuł każdy cios na własnej skórze, nawet siedząc wygodnie w ciemnej sali kinowej - wyjaśnia aktor. - Przygotowania były długie i wyczerpujące, ale się opłaciły.

Niektóre sceny realizowano w zimowych plenerach. Te dni zdjęciowe były dla Leunga szczególnie trudne. - Wczesnym rankiem wystawiałem za okno rękę i myślałem sobie: "Jak w ogóle można walczyć na takim mrozie?". Ciężko było mi nawet oddychać.

Jak dodaje, te zmagania z samym sobą udało mu się jednak ukryć przed widzem. - To wprost niewiarygodne, jak pięknie zostały nakręcone sceny walki. Oglądający nie będzie miał pojęcia o tym, przez co przechodzili aktorzy. Trzeba również pamiętać, że w tych scenach nie chodzi o to, by kogoś zabić. Kung-fu to manifestacja szczególnego rodzaju sztuki... Ja sam nauczyłem się, że w takim pojedynku chodzi nie tyle o siłę fizyczną wojownika, co on stan jego umysłu.

W masce i kapeluszu

Urodzony w Hongkongu Leung dzieciństwo spędził pod opieką matki, która zajmowała się nim i jego siostrą po tym, jak ojciec przyszłego aktora odszedł od swojej rodziny.

- Jako dziecko byłem bardzo zamknięty w sobie - wspomina. - Kiedy zostawia cię własny ojciec, nie jest łatwo zaufać innym ludziom.

Jego schronieniem było pobliskie kino. - Kochałem filmy, które powstawały w tamtych czasach - opowiada aktor. - Podziwiałem aktorów wyrażających na ekranie swoje uczucia ze swobodą, na którą ja nie mogłem się zdobyć w prawdziwym życiu... Matka nie miała nic przeciwko mojej pasji, ale ja sam przez długi czas zupełnie nie wiązałem jej z wyborem mojej przyszłej drogi życiowej. Dopiero wiele lat później przemknęło mi przez myśl, żeby zostać aktorem komediowym.

Pomysł ten podzielał przyjaciel Leunga i jego rówieśnik - Stephen Chow, który dziś również należy do najpopularniejszych gwiazd azjatyckiego kina. - Poszliśmy kiedyś razem na casting do jakiegoś serialu telewizyjnego - wspomina Leung. - Ja dostałem tę rolę, ale Chow... Ależ był wściekły! - kończy ze śmiechem.

Miłośnikom kina Leung znany jest przede wszystkim ze swoich świetnych ról w filmach Wong Kar-Waia. Za jedną z nich - rolę męża niewiernej żony w "Spragnionych miłości" - otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Jego aktorski dorobek obejmuje również takie tytuły, jak "Chunking Express" czy "Happy Together", gdzie zagrał młodego geja, który w poszukiwaniu szczęścia decyduje się wyemigrować do Argentyny.

Leung pracował też z innymi gigantami azjatyckiej kinematografii - wystarczy tutaj przywołać takie nazwiska, jak Hou Hsiao-Hsien, u którego zagrał w "Mieście smutku", John Woo, który powierzył mu jedną z głównych ról w "Dzieciach Triady", czy Ang Lee, który obsadził go w obsypanym nagrodami "Ostrożnie, pożądanie".

Leung jest mężem pochodzącej z Hongkongu aktorki Cariny Lau. Małżonkowie stanowią jedną z najpopularniejszych par w swoim kraju. Ich ślub, który odbył się w 2008 r. w Bhutanie, wywołał prawdziwe medialne szaleństwo.

- Akurat ten aspekt zawodu aktora nie bardzo mi się podoba - wzdycha Leung. - Kiedy jestem w Azji, nigdy nie wychodzę na ulicę bez maski na twarz i kapelusza. Ale paparazzi i tak wiedzą, że to ja...

© 2013 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

"Wielki mistrz" zostanie pokazany w środę, 6 listopada, o godz. 20.30 w warszawskim kinie Muranów. Kolejne pokazy obrazu Wong Kar-waia zaplanowano na 8 i 9 listopada w kinie Luna oraz 10 listopada we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty. Szczegółowy program projekcji znaleźć można na stronie festiwalu Pięć Smaków.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Tony Leung
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy