Reklama

Sophia Loren znowu na planie

- Nigdy nie myślałam, że osiągnę tak dużo. Wcale nie przez skromność. Tylko kiedy czymś zajmujesz się z pasją, robisz to głównie dla siebie – mówi Sophia Loren. Włoską gwiazdę kina niedługo znowu zobaczymy na dużym ekranie.

- Nigdy nie myślałam, że osiągnę tak dużo. Wcale nie przez skromność. Tylko kiedy czymś zajmujesz się z pasją, robisz to głównie dla siebie – mówi Sophia Loren. Włoską gwiazdę kina niedługo znowu zobaczymy na dużym ekranie.
Sophia Loren w 1965 roku /Keystone-France /Getty Images

- Trzeba wierzyć w to, co się robi. Głęboko i nieustępliwie - mówi, pytana o przepis na aktorski sukces.

Choć we wrześniu Sophia Loren świętować będzie 85. urodziny, nigdy jednak nie zadeklarowała, że zamierza przejść na aktorską emeryturę. Wprawdzie nie pracuje już tak intensywnie, jak kiedyś, ale wciąż nie daje o sobie zapomnieć.

Przed dziewięcioma laty wystąpiła w filmie "La mia casa e’piena di specchi". Wcieliła się w nim we własną matkę. W 2014 roku zagrała w krótkometrażowej produkcji "Głos ludzki". Obraz wyreżyserował jej starszy syn, Edoardo Ponti i on jest twórcą najnowszego projektu z udziałem gwiazdy.

Reklama

Życie przed sobą

Film "La vita davanti a sé" (pol. "Życie przed sobą") to opowieść o przyjaźni byłej prostytutki (w tej roli Loren) z 12-letnim senegalskim imigrantem o imieniu Momo.

Tytuł produkcji, która do kin wejdzie w przyszłym roku, można traktować jak proroctwo, bo gwiazda zapowiada, że ma w zanadrzu kolejne filmowe przedsięwzięcia.

Odkryta przypadkiem

Nic nie wskazywało na to, że urodzona w 1934 roku jako nieślubna córka niespełnionej aktorki i wychowana w ubogich slumsach pod Neapolem Sofia Villani Scicolone będzie kiedyś gwiazdą kina światowego formatu. Miała piętnaście lat, gdy zwyciężyła w konkursie piękności "Królowa  Morza". Za pieniądze z wygranej kupiła bilet do Rzymu i postanowiła zrealizować niespełnione marzenia matki - grać w filmie.

Debiutowała w 1950 roku na planie komedii "Le Sei mogli di Barbablù". Potem trafiła na plan "Quo vadis". - Nie znam angielskiego, ale umieram z głodu i pan to powinien zrozumieć - zwróciła się do reżysera Mervyna LeRoya i dostała pracę.

Zapewne długo grałaby epizodyczne role pięknych dziewczyn, gdyby nie spotkanie z uznanym już wówczas włoskim producentem Carlo Pontim. Starszy o 20 lat mężczyzna zachwycił się Sophią.

- Miałam na sobie sukienkę uszytą z zasłony i za duże buty, ale Carlo dostrzegł we mnie potencjał - wspominała ten moment aktorka. - Nie mogłem od niej oderwać wzroku, a potem wszystko, co robiłem, robiłem z myślą o niej - wyznał Ponti.

Obiecał, że pokieruje jej karierą i uczyni z niej gwiazdę. Połączyła ich nie tylko praca, ale przede wszystkim uczucie. Zaręczyli się w 1953 roku, nie zwracając zupełnie uwagi, że Carlo wciąż jest... żonaty.

We Włoszech lat 50. nie było cywilnych rozwodów, a uzyskanie kościelnego graniczyło z cudem. Zakochani, nie zważając na prawne przeszkody, w 1957 roku wzięli ślub w Meksyku. Wcześniej Ponti przeprowadził tam rozwód, ale nie został on uznany przez włoskie władze. Na producenta i jego "nielegalną" żonę, której uroda oraz talent zachwycały reżyserów i widzów, spadł gniew Watykanu.

Jednak miłość jest w stanie pokonać wszelkie przeszkody. Ostatecznie oficjalnie zostali małżeństwem w 1966 roku. "Tak" powiedzieli sobie we francuskim miasteczku Sevres, zrzekając się wcześniej włoskiego obywatelstwa.

- Mnie zawsze udawało się wszystko - powiedziała po latach Sophia Loren. - Boję się o tym mówić, bo kiedy głośno cieszysz się z własnych dokonań, ludzie robią się złośliwi i są gotowi wyrządzić ci zło. Jednak Italia i reszta filmowego świata pokochała temperamentną Włoszkę.

Rodzina to jej siła

Carlo zmarł w 2007 roku. Przeżyli razem ponad pół wieku. Doczekali się dwóch synów. Carl jest dyrygentem, a wspomniany już wcześniej Edoardo scenarzystą i reżyserem.

- Mama jest w doskonałej formie, pracuje na planie po 10 godzin dziennie - zdradził ostatnio dziennikarzom.

Doniesienia o jej nowej roli rozgrzały prasę na całym świecie, a fani Sophii Loren nie mogą się doczekać premiery filmu. Jednak gwiazda podchodzi do całego zamieszania z dużym dystansem.

 - Ilekroć czytam, że jestem ikoną, śmieję się. Ja ikoną? To takie dziwne. Widzę siebie jako matkę, z rodziną, z wnukami - podkreśla. - Oni dają mi siłę. A póki  są siły, jest nadzieja na dobre role - dodaje najbardziej nagradzana włoska aktorka.

Oprócz Oscara  za "Matkę i córkę" (1960), w 1991 roku otrzymała statuetkę za dorobek życia. - Wiem, że jest niemożliwością znaleźć równą mi kobietę - wyznała niegdyś i trudno się z tym nie zgodzić.

Joanna Bogiel-Jażdżyk


Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Sophia Loren
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy