Reklama

Rok w kinie: Pandemia, zmiany, pożegnania

Rok 2020 zapisze się jako jeden z najbardziej dramatycznych także w historii kina. Wszelkie plany wielkich wytwórni i organizatorów festiwali zostały zniweczone przez pandemię koronawirusa Covid-19, której wpływ na rynek filmowy wciąż jest trudny do oszacowania. W mijającym roku nie brakowało jednak również innych wydarzeń w świecie kinematografii. Przypomnijmy sobie te najciekawsze.

"Parasite" z Oscarem dla najlepszego filmu

Południowokoreański "Parasite" Joon-ho Bonga otrzymał sześć nominacji do Oscara. Krytycy i bukmacherzy dawali laureatowi Złotej Palmy z 2019 roku dwa pewne Oscary: za film międzynarodowy i scenariusz oryginalny. W pozostałych kategoriach, szczególnie tych najważniejszych - za reżyserię i film roku - przewidywania były jednak ostrożne. Stawiano na Sama Mendesa i jego zrealizowany w pozorowanym jednym ujęciu wojenny "1917". Przypominano także, że wcześniej żaden film nieanglojęzyczny, na czele z "Romą" Alfonsa Cuaróna, nie otrzymał najważniejszego Oscara.

92. rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej początkowo przebiegało bez niespodzianek. Joon-ho Bong i Jin Won-han odebrali statuetkę za scenariusz oryginalny, a chwilę później reżyser znów wszedł na scenę, gdy "Parasite" obwieszczono najlepszym filmem nieanglojęzycznym. "Jestem gotowy zacząć pić" - zażartował wówczas.

Reklama

Gdy Spike Lee ogłosił, że Bong zwyciężył także w kategorii najlepsza reżyseria, nie było bardziej zaskoczonej osoby od samego zainteresowanego. Zanim południowokoreański autor udał się na scenę, był przez kilka sekund radośnie potrząsany przez Kang-ho Songa, gwiazdę swojego filmu. Skołowany Bong podziękował pozostałym nominowanym, przede wszystkim Martinowi Scorsese (co wywołało burzę oklasków dla twórcy "Irlandczyka"). "Będę pił do rana" - zakończył swą przemowę twórca "Snowpiercera".

Historia wydarzyła się chwilę później, gdy Jane Fonda otworzyła kopertę z napisem "najlepszy film". "Parasite" został pierwszą produkcją nieanglojęzyczną, którą otrzymała najważniejszego Oscara. Entuzjazm południowokoreańskiej ekipy, która stawiła się na scenie, udzielił się obecnym na gali gwiazdom Hollywood. Gdy w połowie podziękowań zgasły światła i opadła kurtyna, Tom Hanks, Charlize Theron, Margot Robbie i wielu innych zaczęli skandować, wymuszając tym samym dodatkowy czas dla twórców "Parasite".

Nie wszyscy byli jednak zadowoleni z wygranej południowokoreańskiego filmu. Swój sceptycyzm wyraził między innymi prezydent Donald Trump. Do sprawy odniósł się Neon, dystrybutor filmu w Stanach Zjednoczonych, sugerując, że amerykański polityk nie zrozumiał filmu, ponieważ nie potrafi czytać.

Zobacz nominowany do Oscara film „Boże Ciało” w reż. Jana Komasy.

Zamknięcie kin i zmiany w kalendarzu premier

Wybuch pandemii koronawirusa Covid-19 zaczął szybko wpływać na światową kinematografię. Gdy choroba stanowiła coraz większe niebezpieczeństwo w Europie i Stanach Zjednoczonych, kolejne wytwórnie postanowiły przesunąć premiery swoich filmów. Pierwszym opóźnionym i długo wyczekiwanym tytułem było "Nie czas umierać", 25. film z serii o Jamesie Bondzie. 4 marca 2020 roku, równo na miesiąc przed jego światową premierą, ogłoszono jej przesunięcie o ponad pół roku.

Wkrótce tropem Sony Pictures podążyły inne wytwórnie. Disney anulował premiery superbohaterskiego widowiska "Czarna Wdowa", aktorskiej wersji "Mulan" i nowej animacji Pixara "Co w duszy gra". Z kolei ich "Naprzód" ominął Chiny, Japonię i Koreę Południową. Warner Bros. wycofał z kin między innymi kontynuację przygód Wonder Woman oraz starcie potworów "Godzilla vs. Kong". Nie inaczej wyglądała sytuacja na polskim rynku. Zaledwie na tydzień przed premierę Next Film ogłosił, że rezygnuje z marcowej premiery slashera "W lesie dziś nie zaśnie nikt".

W obawie przed wirusem kolejne kraje zaczęły zamykać poszczególne gałęzie gospodarki, w tym także kina i inne instytucje związane z kulturą. W Polsce nastąpiło to 12 marca 2020 roku. Pomniejsze placówki otwarto dopiero w połowie czerwca, większe sieci wystartowały w lipcu. W zależności od sytuacji epidemicznej w regionie mogły one wyprzedawać do 50% lub 25% miejsc na salach. Gdy liczba nowych przypadków w naszym kraju znów wzrosła, podjęto decyzję o ponownym zamknięciu kin, która weszła w życie 7 listopada.

Także zagraniczne sieci musiały zawiesić działalność. Cineworld, sieć dostępna na terenie Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Irlandii, postanowiło w październiku zamknąć wszystkie swoje placówki na czas nieokreślony. Z kolei AMC Theaters podjęło podobną decyzję już w marcu, a poszczególne kina zaczęło otwierać w sierpniu. W październiku ogłoszono, że do końca 2020 roku sieć może stać się niewypłacalna.

Ostatecznie niektóre wytwórnie zdecydowały się na wprowadzenie swoich hitów do kin. Wielokrotnie przesuwany "Tenet" Christophera Nolana miał swą światową premierę na przełomie sierpnia i września, zarabiając łącznie ponad 361 milionów dolarów - dużo jak na zaistniałą sytuację, ale w porównaniu do przewidywań sprzed pandemii był to wynik co najmniej rozczarowujący. Z kolei Disney we wrześniu wypuścił "Mulan". Film był dostępny także na platformie streamingowej Disney Plus za dodatkową opłatą.

Serwisy pokroju Netflixa okazały się zresztą idealną alternatywą dla kin w dobie pandemii. Już w marcu polski oddział streamingowego giganta wykupił prawa do "W lesie dziś nie zaśnie nikt". Netflix wkrótce nabył kolejne filmy, których premiery zostały anulowane, między innymi "Procesu Siódemki z Chicago". Wiele produkcji pojawiło się od razu w wypożyczalniach internetowych, między innymi komiksowy "Bloodshot" z Vinem Dieselem. Małej rewolucji dokonała wytwórnia Warner Bros., która zapowiedziała, że premiery jej największych hitów w 2021 roku odbędą się równolegle w kinach i na jej platformie HBO Max.

Zmiana formuły festiwali filmowych

Sytuacja pandemiczna wpłynęła także na festiwale filmowe. Chociaż Berlinale 2020 odbyło się w planowym terminie, to wydarzenia zapowiedziane na marzec i kwiecień zaczęły być odwoływane. Wśród anulowanych imprez znalazła się między innymi Tribeca, organizowana przez Roberta de Niro. Pod znakiem zapytania stanęła także tegoroczna edycja festiwalu w Cannes, do której przygotowania znajdowały się w zaawansowanym stadium.

W kwietniu ogłoszono, że wydarzenie nie może dojść do skutku w swojej właściwej formule. Początkowo rozważano przeniesienie go na późniejsze miesiące. Jednak w maju ostatecznie potwierdzono, że w tym roku festiwal w Cannes się nie odbędzie. Organizatorzy przedstawili listę filmów, które znalazłyby się w sekcjach wydarzenia. Wśród nich był między innymi "Sweat" Magnusa von Horna.

Z kolei festiwal w Wenecji odbył się w tradycyjnej formule, jednak z zachowaniem obostrzeń sanitarnych oraz ograniczoną liczbą projekcji i publiczności. Część twórców, w tym Chloé Zhao, laureatka tegorocznego Złotego Lwa za "Nomadland", nie pojawiła się we Włoszech. Byli tam za to Polacy, a o kreacjach reżyserki i gwiazd "Śniegu już nigdy nie będzie" rozpisywały się wszystkie media.

Trudne decyzje czekały także organizatorów polskich festiwali. Niektóre odbyły się w ograniczonej formie, jak Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym. Większość z nich przeniosła się jednak do internetu. Na to rozwiązanie zdecydowały się między innymi Nowe Horyzonty połączone z American Film Festival, Camerimage oraz Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Według organizatorów tego pierwszego, w wydarzeniu wzięło udział ponad 122 tysiące osób.

Pandemia koronawirusa wpłynęła także na daty gal przyznania nagród filmowych. 78. Ceremonia Złotych Globów będzie miała miejsce dopiero 28 lutego 2021 roku, z kolei 93. rozdanie Oscarów niemal dwa miesiące później, 25 kwietnia 2021 roku.

Odejście ikon kina

W 2020 roku musieliśmy pożegnać wiele osobistości światowego kina, zasłużonych twórców, uwielbianych i charakterystycznych aktorów, a także tych, którzy zdawali się być przed swymi największymi osiągnięciami. Opuścili nas nestorzy amerykańskiego kina i gwiazdy Złotej Ery Hollywood: 104-letnia Olivia de Havilland i 103-letni Kirk Douglas.

Odeszli także odtwórcy kultowych ról. 15 kwietnia zmarł Brian Dennehy, czyli niegodziwy szeryf Teasle z "Rambo: Pierwsza krew". Niewiele ponad dwa tygodnie później walkę z nowotworem przegrał Sam Lloyd, czyli gamoniowaty prawnik Ted z sitcomu "Hoży doktorzy". Na początku sierpnia pożegnaliśmy Wilforda Brimleya, który z racji swoich charakterystycznych wąsów od zawsze wcielał się w postaci staruszków, między innymi w serii "Kokon".

We wrześniu pojawiła się informacja o śmierci Iana Holma, przebywającego od kilku lat na emeryturze odtwórcy roli androida Asha z "Obcego: Ósmego pasażera Nostromo" i hobbita Bilba Bagginsa z trylogii "Władcy pierścieni". Na przełomie listopada i grudnia na przestrzeni kilku dni zmarli David Prowse, który użyczył swej sylwetki Darthowi Vaderowi w pierwszej trylogii "Gwiezdnych wojen", Daria Nicolodi, muza Daria Argento i współscenarzystka jego kultowych "Odgłosów", oraz Hugh Keays-Byrne, czyli Nieśmiertelny Joe z filmu "Mad Max: Na drodze gniewu".

W ciągu ostatnich miesięcy odeszli także twórcy kultowych filmów, często od dłuższego czasu przebywający na artystycznej emeryturze. W styczniu po długiej chorobie zmarł Terry Jones, członek grupy Monty Pythona oraz reżyser "Świętego Graala" i "Żywotu Briana". W czerwcu walkę z rakiem przegrał Joel Schumacher, który stał za kamerą dwóch części Batmana oraz kultowego "Upadku". Niedługo później musieliśmy pożegnać także Ennio Morricone, jednego z najbardziej uznanych filmowych kompozytorów. W 2020 roku opuścił nas Alan Parker, twórca "Midnight Express", "Harry’ego Angela" i "Missisipi w ogniu".

Straciliśmy także ikony kina. W marcu zmarł Max von Sydow, szwedzki aktor, który karierę rozpoczynał w filmach Ingmara Bergmana, a później z sukcesem pojawiał się w kinie popularnym, między innymi "Egzorcyście" i "Flashu Gordonie". Pod koniec października świat obiegła informacja o śmierci Seana Connery'ego, pierwszego odtwórcy roli Jamesa Bonda, filmowego ojca Indiany Jonesa i laureata Oscara za "Nietykalnych". Poruszenie wywołało także niespodziewane odejście Chadwicka Bosemana, który w pamięci widzów zapisał się jako superbohater Czarna Pantera. Zaledwie 43-letni aktor przez lata ukrywał swoją walkę z rakiem okrężnicy.

Także polskie kino musiało pożegnać wielu zasłużonych twórców. Jerzy Gruza, twórca seriali komediowych "Wojna domowa" i "Czterdziestolatek", zmarł w lutym 2020 roku. Niecałe dwa tygodnie później odszedł Paweł Królikowski, czyli Kusy z "Rancza". 18 marca, pięć dni po swoich 97. urodzinach, pożegnaliśmy Emila Karewicza, odtwórcę roli Hermanna Brunnera w "Stawce większej niż życie".

W lipcu opuścił nas Andrzej Strzelecki, zasłużony aktor teatralny, szerszej publiczności znany jako Tadzio z telenoweli "Klan". Środowisko bardzo przeżyło śmierć Wojciecha Pszoniaka, jednego z najwybitniejszych polskich aktorów, którego role w "Ziemi obiecanej" i "Korczaku" przeszły do historii. Dzień później odszedł Dariusz Gnatowski, czyli Arnold Boczek ze "Świata według Kiepskich". W grudniu 2020 roku zmarli: Katarzyna Łaniewska, której popularność przyniosła rola gospodyni Józefiny w serialu "Plebania", oraz Piotr Machalica, uznany aktor teatralny i filmowy.

"Zabij to i wyjedź z tego miasta" laureatem Złotych Lwów

44. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni przeszła do historii przede wszystkim z jak najgorszych powodów. Kolejne święto rodzimego kina miało ostatecznie zabić niesmak, jaki towarzyszył nam od września 2019 roku. Niestety, naprzeciw planom organizatorów stanęła pandemia. Festiwal odwołano, lecz po negatywnej odezwie środowiska postanowiono go przywrócić w formie internetowej, dostępnej tylko dla dziennikarzy i branży filmowej.

W liczącym zaledwie 14 pozycji konkursie głównym znalazły się głośne tytuły. "Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta wzięło udział w głównej selekcji festiwalu w Wenecji, a po drodze zostało także wybrane polskim kandydatem do Oscara. "Sala samobójców: Hejter" Jana Komasy zdobył najważniejszą nagrodę w Tribece, a jego reżyser na początku roku otrzymał nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii za "Boże Ciało", swój poprzedni film. Z kolei długo wyczekiwany "Sweat" Magnusa von Horna znalazł się w oficjalnej selekcji festiwalu w Cannes.

Jury pod kierownictwem Lecha Majewskiego zdecydowało się jednak na odważną decyzję, nagradzając Złotym Lwem "Zabij to i wyjedź z tego miasta", tworzoną przez 14 lat animację Mariusza Wilczyńskiego. "Chciałem podziękować tym wszystkim wielkim aktorom, których już nie ma i tym wspaniałym aktorom, którzy są i tak świetnie zagrali w naszym filmie. [...] Jestem bardzo wzruszony. Nie wierzę w to. Pierwszy raz chyba animacja wygrała Gdynię" - mówił reżyser, odbierając nagrodę.

Srebrne Lwy i pięć innych wyróżnień, między innymi za reżyserię oraz role Magdaleny Kolesnik i Aleksandry Koniecznej, otrzymał "Sweat" Magnusa von Horna. Wystawiony do Oscara "Śniegu już nigdy nie będzie" oraz "Hejter" nie otrzymali żadnej nagrody.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy