Reklama

"Pulp fiction" po polsku?

Czy "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskiego jest polskim odpowiednikiem "Pulp fiction" Quentina Tarantino? Ekranizacja powieści Doroty Masłowskiej nie wszystkich krytyków przekonała.

Najbardziej entuzjastycznie film Żuławskiego juniora przyjęli recenzenci "Gazety Wyborczej". Tadeusz Sobolewski nazwał "Wojnę polsko-ruską" "rewelacyjną", natomiast Paweł T.Felis w swej sześciogwiazdkowej recenzji określił obraz Żuławskiego "jednym z najlepszych polskich filmów ostatnich lat".

"Najciekawsze w Wojnie... jest przełamywanie stylu, wychodzenie z siebie, przebłysk świadomości, że żyjemy w świecie sztucznym, przez kogoś zrobionym. U bohaterów Wojny... karmionych popkulturową papką, żyjących wśród zdegradowanych, przeczących sobie wzajemnie idei, poglądów i wierzeń przebija świadomość "całkowitego powszechnego upadku wszystkiego".

Reklama

Mają coś z romantycznych kochanków i buntowników, ale żyją w świecie kompletnie spłaszczonym, skazani na bycie konsumentami gotowych produktów, sami stając się produktami" - Tadeusz Sobolewski porównuje film Żuławskiego do "Pulp fiction" Tarantino.

Z mniejszym entuzjazmem na "Wojnę..." zareagował Jacek Wakar z "Dziennika", nazywając dzieło Żuławskiego "kawałkiem bardzo sprawnie nakręconego kina". "Wojnę polsko-ruską bardzo dobrze się ogląda. To dzieło naładowane przemocą, ale ukazywaną mniej więcej w takim stylu, jak czynił to Oliver Stone w "Urodzonych mordercach". Najbardziej brutalne sekwencje zostają tak podkręcone, poddane zabiegowi najdalej posuniętej hiperbolizacji, że nie odbiera się ich w kategoriach filmowego realizmu. To efektowny komiks, rozbuchany teledysk. Nic nie dzieje się naprawdę, więc przerażenie okrucieństwem scen może zastąpić bezpieczny śmiech" - pisze recenzent "Dziennika" i puentuje: "Żuławski wygrał, bo zaufał bez reszty literackiemu pierwowzorowi". To akurat nie przypadło do gustu Bartoszowi Żurawieckiemu ("Przekrój").

"Literatura zdominowała kino, które nie umiało zrzucić jej ciężaru i wybić się na niepodległość Charakterystyczne dla książki Doroty masłowskiej gra językowymi i myślowymi kliszami to jednocześnie za dużo i za mało, by zbudować z tego film. Za dużo, bo bohaterowie głównie gadają. (...) Stanowczo za mało jest natomiast w filmie... fabuły" - pisze recenzent "Przekroju".

W piątek na ekrany polskich kin weszła także "Hańba" - ekranizacja powieści noblisty J.M. Coetzee'ego. "Książkowa Hańba jest wielowymiarowa, wypełniona bogatą treścią intelektualną, ma swoją warstwę powierzchniową, ma głębszą, alegoryczną - i film pod tym względem wytrzymuje porównanie z oryginałem. Ale trzymając się kurczowo powieściowej fabuły, robi się nieco suchy, akademicki" - braki ekranizacji punktuje Paweł Mossakowski w "GW". Film debiutanta Steve'a Jacobsa nie spodobał się również Piotrowi Kofcie ("Dziennik"), który nazwał jego obraz "niezbyt udaną adaptacją". "Tekst Coetzeego to proza realistyczna, zdawałoby się więc, że jej ekranizacja nie będzie trudna. A jednak. W przypadku Hańby Steve'a Jacobsa spodziewałem się, że zobaczę całkiem inny film. Trudno w gruncie rzeczy powiedzieć, jaki miałby być ów film, ale że inny - mam niemal pewność" - pisze enigmatycznie Kofta.

Na ekrany naszych kin trafił również w piątek drugi obraz niemieckiej reżyserki Emily Atef "Obcy we mnie". Film reżyserki znanej z naszych kin "Drogi Molly" zebrał marniutkie recenzje.

"Obcy... jest jednym z najnudniejszych filmów ostatnich lat: nie dość, że rozwlekły w narracji i czysto ilustracyjny, to jeszcze monotonnie zagrany (Wolf operuje głównie zmarszczonymi brwiami, von Bulow - znękaną miną). Sama męka i udręka" - narzekał Paweł Mossakowski ("GW"). Wtruje mu Wojtek Kałużyński ("Dziennik"): "Nie ma tu żywych ludzi, a woskowe figury przesuwane są tak, by nikt nie przegapił dobrych intencji autorki i przyświecającego jej celu przezwyciężania tabu. Bardzo pouczające to wypracowanie, tyle że mało wiarygodne i nieciekawe".

Dla szukających w kinie wyłącznie rozrywki dystrybutorzy przygotowali w tym tygodniu "Noc w muzeum 2". "Tylko dla fanów Bena Stillera" - ostrzega jednak w "Dzienniku" Jakub Demiańczuk. "Czy po to, żeby po raz kolejny zobaczyć te same gagi, warto było reanimować niezbyt udany film? Trudno powiedzieć, w każdym razie zwiastuny nie zapowiadały zbyt udanej zabawy. Wszystko wskazuje na to, że Noc w muzeum 2 spodoba się raczej żądnym kinowej przygody dziesięciolatkom - i to tylko tym, którzy nie widzieli pierwszej części" - prognozuje recenzent "Dziennika". "Gazeta Wyborcza" tradycyjnie nie zadała sobie trudu by film Shawna Levy'ego zobaczyć - skończyło się więc na klasycznym gdybaniu: "Film brawurowych ponoć efektów specjalnych - tym razem ożywające postaci nie tylko będą chciały zrobić demolkę w muzeum, ale też zapanować nad światem. Ostateczny efekt sprawdzić jednak trzeba na własną odpowiedzialność - film wchodzi do polskich kin bez pokazu prasowego".

Przed wybraniem się na seans kolejnej piątkowej premiery... "Piątku 13-ego" recenzenci przestrzegają ze zdwojoną siłą. "Półtorej godziny z Piątkiem 13. to strata czasu i pieniędzy. Lepiej obejrzeć oryginał" - pisze w 'Dzienniku" Jakub Demiańczuk i dodaje, że "niczego więcej niż ponurego nastroju i wyjątkowo krwawych zgonów spodziewać się nie należy".

Pawła T.Felisa z "Wyborczej" film Marcusa Nispela bardziej rozśmieszył, niż wystraszył: "Cały ten idiotyczny film, powtarzający oczywiście wątki znane już miłośnikom serii, to - zdaje się - przykład amerykańskiego kina młodzieżowego, którego nieodzownymi elementami są seks i tasak wbity między oczy. Być może celowo rzecz jest raczej śmieszna niż straszna - bez problemu można podczas seansu wcinać popcorn".

Na koniec spóźniona o dwa lata premiera - chińscy "Władcy wojny" to bowiem film z 2007 roku. chyba jednak nie było warto, bowiem recenzenci nie mieli litości dla dzieła Petera Chana.

"Reżyser chyba nie bardzo wiedział, o czym chce opowiadać, więc wrzucił do fabuły, co się da - są tu efektowne sceny bitewne (skromne strzały kontra świszczące kule), dyskusje o społecznej niesprawiedliwości, męskiej przyjaźni (pakt krwi), lojalności i godnej pożałowania sytuacji kobiet, ale też mocne obrazy setek czy raczej tysięcy zabitych ciał wrzucanych do zbiorowego grobu. Film o dramacie władzy? Bezsensie wojny? Groźnym micie niewzruszonego wojownika? Niby o wszystkim po trochu, ale w rezultacie o niczym" - wyrokuje Paweł T.Felis w "Wyborczej".

Swoje trzy grosze dodaje też Wojtek Kałużyński ("Dziennik"): "Reżyser, zwłaszcza w drugiej połowie, gubi rytm, nie radzi sobie z utrzymaniem tempa i napięcia, bez sensu porzuca główną nić intrygi na rzecz przydługich i nadto patetycznych celebracji. Motywacje bohaterów przestają być czytelne i zrozumiałe, mnożą się logiczne dziury, a cała akcja zmierza przez manowce do dającego się przewidzieć i zdecydowanie przeciągniętego finału. Cały dramatyzm zostaje więc ostatecznie roztrwoniony i zamieniony na wizualne atrakcje, a zamiast spójnego utworu oglądamy kilka niespójnych w jednym. Szkoda, bo film miał potencjał, by być czymś więcej niż efekciarskim widowiskiem z efektowną batalistyką".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: powieści | ekranizacja | tarantino | muzeum | obraz | dziennik | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy