Reklama

Przepis na aktora doskonałego

Twierdził, że jest niegodny tej roli. Ale "Lincoln" pięknie mu się odpłacił - dał trzeciego Oscara i pozwolił przejść do historii.

Wykręcałem się przez pięć lat, ale na pewnym etapie po prostu zabrakło mi wymówek - opowiada Daniel Day-Lewis. Na szczęście reżyser i pomysłodawca, Steven Spielberg, się nie zniechęcał. I choć "Lincoln" budzi sprzeczne emocje, każdy przyzna, że Day-Lewis stworzył świetną kreację.

W sam raz na Oscara. Trzeciego w karierze. Dzięki niemu zapisał się w historii jako jedyny aktor z trzema statuetkami za główne role.

Już w ubiegłym roku amerykański tygodnik "Time" nazwał go najlepszym aktorem na świecie. Po ostatniej oscarowej gali chyba nikt nie ma wątpliwości, że to prawda.

Reklama

Day-Lewis nie gra swoich bohaterów - on nimi po prostu jest. Być może dlatego każda jego rola budzi tak ogromne zainteresowanie, bo artysta nie rozpieszcza widzów swoją obecnością na ekranie. Pracuje raptem co kilka lat, projekty wybiera starannie, a kiedy już na któryś się zdecyduje, poświęca mu się bez reszty. Bez względu na koszty. Swoje i ekipy filmowej...

Perfekcją i zaangażowaniem zachwyca krytyków i doprowadza do szału tych, którzy z nim pracują. Obca jest mu filozofia, według której profesjonalista gra, a potem zapomina o roli.

- Bzdura! Tak można występować w reklamach - oburza się. On musi dokładnie poznać postać, z którą spędzi najbliższe miesiące.

Wystarczy tylko podać przykłady ról oscarowych. Kiedy grał w "Mojej lewej stopie", nie zsiadał z wózka inwalidzkiego nawet między zdjęciami, kazał karmić się łyżeczką i nauczył się malować palcami u stóp.

Jako nafciarz Daniel Plainview z "Aż poleje się krew" pracował fizycznie, by jego ręce nabrały odpowiedniego wyglądu, izolował się od ekipy i oglądał filmy Johna Hustona, którego głos naśladował.

Przy "Lincolnie" ekipa zwracała się do niego "panie prezydencie", a on sam pisał smsy XIX-wieczną angielszczyzną. - Takie wchodzenie w rolę nie musi pomagać w pracy, ale sprawia mi przyjemność i zaspokaja moją ciekawość - tłumaczy.

Dlatego nie wyobraża sobie, by wzorem innych aktorów grać w kilku filmach jednocześnie. - Jeśli potrzebowałbym więcej pieniędzy dla swojej rodziny, pewnie coś bym wymyślił, ale podejrzewam, że prędzej poszedłbym na budowę niż zdecydował się grać w dwóch filmach naraz. Myślę, że to drugie kompletnie zniszczyłoby mój entuzjazm dla tego zawodu - mówi.

I oderwałoby go od rodziny: żony Rebeki Miller i dwóch synów. - Nie lubię się rozstawać z bliskimi z bardzo egoistycznych pobudek: wydaje mi się, że zawsze mogę się im jakoś przydać. Bez żony i synów czuję się bardzo samotny. Nie lubię pracować z dala od domu i nie mieć do kogo wracać po skończonym dniu pracy - opowiada.

A skoro, by zagrać w "Lincolnie", musiał na dłuższy czas wyjechać z domu, teraz planuje pozostać w nim na dłużej. - Nie potrafię sobie w chwili obecnej wyobrazić nowego projektu, bo po tym wszystkim byłoby mi trudno. Znikam na parę lat. Muszę odpocząć - zapowiada. Spokojnie, zaczekamy. Wiemy, że warto.

Ewa Gassen-Piekarska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy