Reklama

Powstańcy jak z amerykańskich komiksów

Powstańcy piękni i uśmiechnięci, Niemcy jako cyborgi, a może powstanie, którego wcale nie było? "Sierpień 44 nie doczekał się swojego Tarantino" - ocenia pisarz Łukasz Orbitowski, wyjaśniający w jaki sposób popkultura podejmuje temat Powstania.

Jak kino radziło sobie do tej pory z tematem Powstania Warszawskiego?

Łukasz Orbitowski: - Filmem, który ustawił całą optykę powstania był "Kanał" Andrzeja Wajdy. To z niego zrodziła się ta dychotomia pomiędzy dzielnym żołnierzem a głupim dowódcą. Takie ustawienie powstania funkcjonuje moim zdaniem aż do teraz. Wydaje mi się, że to do tej pory powstanie było nam pokazywane jako kino przeinterpretowanego faktu. Nie zdarzyło się chyba w kinie popkulturowe ujęcie powstania. Mówiąc obrazowo - Sierpień 44 nie doczekał się swojego Tarantino.

Reklama

A ma taki potencjał? Mogło stać się dla kina wydarzeniem na skalę Pearl Harbor?

- Może powiem herezję, ale problem Powstania Warszawskiego nie dotyczył całego świata, a jedynie Polski. Jego historia nie ma tak przyjemnej kontynuacji, jak historia Pearl Harbor. Po tej klęsce Amerykanie się podnieśli i sprali tych nieszczęsnych Japończyków. Tymczasem po Powstaniu Warszawskim nasza inteligencja wyginęła i doszło właściwie do redefinicji Warszawy, tak w sensie urbanistycznym, jak i ludzkim. Teraz jest to zupełnie inne miasto niż wtedy. I na domiar złego przyszedł Stalin... Mamy więc historię z happy endem i historię bez happy endu. Powstanie Warszawskie było jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski, ale nie miało większego znaczenia światowego. To hekatomba, która miała reperkusje dla Polski, a dla świata niekoniecznie. W przypadku "Hardkoru 44" - animowanego filmu pełnometrażowego Tomasza Bagińskiego o powstaniu, przy którym pracowałem, stosujemy szereg zabiegów za sprawą których Powstanie Warszawskie może stać się bliskie zagranicznym widzom, zwłaszcza fanom popkultury.

Jakie to zabiegi?

- Powstańcy będą piękni, uśmiechnięci, uzbrojeni w różne rodzaje broni, dziewczęta młode i odważne. Wszyscy mają przypominać bohaterów z amerykańskich komiksów. Zrobieni są trochę według rozdania hollywoodzkiego: jest siłacz, jest nieugięty żołnierz, jest stary wiarus i tchórzliwy złodziej, który koniec końców staje po dobrej stronie. Niemcy walczący z powstańcami to postacie przypominające cyborgi i wynaturzone potwory-roboty. Naprzeciw bandy dzielnych, ale tylko ludzi, stawiamy bezduszną maszynerię. Ma to być odbiciem tego, do czego doszło przy powstaniu.

- Ale tak jak w przypadku "Bękartów wojny" Quentina Tarantino, które było punktem zwrotnym w cytowaniu historii przez popkulturę, dochodzi do odklejenia się od pewnej prawdy historycznej na rzecz kina bohaterskiego. My się tam nawet dopuszczamy jawnych przekłamań względem faktów historycznych. W przedstawionej przez nas walce powstańcy odnoszą gigantyczny sukces. Całe powstanie nie zostaje wygrane, ponieważ film kończy się dużo wcześniej, ale jest silna sugestia, że skoro wygraliśmy tę potyczkę to z resztą też sobie poradzimy. Wymowa jest optymistyczna, ale nieprawdziwa.

Czy tak zaskakująca i trochę zmieniona wersja przebiegu powstania zbliży widzów do historii?

- Wydaje mi się, że wiedza o powstaniu, może w sposób naskórkowy, ale jest obecna w społeczeństwie. Ludzie wiedzą, że Warszawa została zniszczona, że lud stolicy ruszył do naprawdę heroicznej walki i jest świadomość, jak ta walka się skończyła. Być może nie znają takich nazwisk jak Oskar Dilewanger czy Antoni Chruściel ps. Monter, jak Bór-Komorowski, czy Erich von dem Bach-Zelewski, ale coś tam wiedzą. "Hardkor 44" w dużej mierze robiony jest z myślą o Zachodzie i miałby być punktem zaczepienia do ewentualnego pogłębiania wiedzy. Oczywiście nie przesadzałbym z nadzieją, że Amerykanie sięgną po książki o powstaniu.

- Film robiony jest metodą motion capture trochę jak "Sin City" czy "300". Ona trochę odrealnia wojnę, ale co z tego. Mamy już filmy i książki traktujące o powstaniu w sposób w miarę zgodny z historią. A my pozwalamy sobie na fantazję. Proszę nie szukać w tym jednak niczego niestosownego. Wydaje mi się ponadto, że generalnie dopóki wydarzenia historyczne są przetwarzane na różne, czasem nawet gorszące i głupie sposoby przez popkulturę, to znaczy tyle, że w dalszym ciągu są aktualne. "Hardkor 44" jest również sposobem na powiedzenie żyjącym do dzisiaj weteranom: Pamiętamy o was, szanujemy was i nie chcemy o was zapomnieć. Chodzi o to, żeby powstanie żyło. Wiadomo, że filmy nie powstają tylko z potrzeby pamięci, ale ten cel też nam towarzyszył. Pamiętamy.


A ci którzy nie pamiętają mogą się dowiedzieć. Mam na myśli ludzi młodych, dla których to z pewnością będzie atrakcyjna propozycja.

- Naszym założeniem było wypowiedzenie się językiem ludzi młodych. Co jest o tyle dyskusyjne, że my z Tobiaszem Piątkowskim, drugim scenarzystą, dawno już młodzi nie jesteśmy. Być może nie do końca zdajemy sobie sprawę, jakie trybiki napędzają świat 16-latka, ale jeśli obserwujemy to, co się dzieje w kinie, w grach wideo czy komiksie to z tego też można wyciągnąć wnioski. Bohaterowie posługują się współczesną polszczyzną, nawet bez zaciągu warszawskiego. W dialogach nie brakuje wulgaryzmów.

- Chcieliśmy, żeby "Hardkor 44" był aktualny nie tylko w momencie wejścia do kin, czyli domyślnie za rok, ale był aktualny dłużej. Tak jak pierwsza część "Gwiezdnych wojen", która jest dzisiaj filmem już nieco archaicznym, ale zarazem nadal aktualnym. Jedną z moich najważniejszych inspiracji przy pracy nad scenariuszem był film z lat 70. "Złoto dla zuchwałych". Specjalnie podczas pracy nad scenariuszem nie chciałem go oglądać, ale już rok po napisaniu "Hardkoru 44" obejrzałem i miałem wrażenie, że poza niektórymi ujęciami, kwestią montażu i kolorem to mógłby powstać równie dobrze rok temu. O ten rodzaj aktualności nam chodziło. W Polsce kino widowiskowe ma umiarkowaną tradycję, więc jak już "Hardkor 44" trafi do kin to warto, żeby był wspominany tak jak "Gwiezdne wojny" czy "Psy".

- - - - - - - - - - - - - - - - -

Łukasz Orbitowski (ur. 1977) jest absolwentem filozofii UJ. Jako pisarz specjalizuje się przede wszystkim w literaturze grozy. Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show (2006), "Pies i klecha" (wspólnie z Jarosławem Urbaniukiem, 2007 i 2008). Za wydaną w 2007 roku powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono. Współpracuje z "Nową Fantastyką", "Lampą" i "Science Fiction", "Przekrojem" i "Dziennikiem".

Zastanawiasz się, jak spędzić wieczór? A może warto obejrzeć film? Sprawdź nasz repertuar kin!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Powstanie Warszawskie | Tarantino Quentin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama