Reklama

Polskie filmy o dorastaniu, których nie chcesz pokazać swojemu dziecku

Panuje przekonanie, że Polacy to pesymiści. Patrząc na polskie filmy o dorastaniu - nic dziwnego. Ponure wizje doprowadzonych na skraj nastolatków, nawiedzanych myślami o używkach, przemocy i seksie wydają się być jednym z ulubionych koszmarów nie tylko nadopiekuńczych rodziców, ale i naszych reżyserów. Oto siedem filmów, których wolelibyście nie oglądać z dziećmi...

"Cześć, Tereska"


Naturalistyczny nurt kina o dorastaniu zapoczątkował z rozmachem reżyser Robert Gliński. W 2001 roku premierę miał czarno-biały film "Cześć, Tereska", który opowiadał wstrząsającą historię tytułowej bohaterki (w tej roli Aleksandra Gietner), pochodzącej z ubogiej rodziny nastolatki, raz po raz upokarzanej i dręczonej przez najbliższych. Dzięki znajomości z cyniczną Renatką (Karolina Sobczak) Tereska przeobraża się w całkiem inną dziewczynę - zaczyna kraść i kłamać, pali papierosy i pije alkohol. To wreszcie doprowadza ją do zbrodni. Niestety, wpływ filmu na otoczenie okazał się większy, niż można było przypuszczać. Odtwórczyni głównej roli, Aleksandra Gietner, tak zbliżyła się do kreowanej postaci, że po premierze filmu zaczęła popadać w liczne konflikty z prawem, aż wreszcie dwukrotnie wylądowała w więzieniu.

Reklama

Dzieło Glińskiego spotkało się jednak z wielkim uznaniem, zdobywając pięć Orłów - Polskich Nagród Filmowych (spośród 11 nominacji) w tym statuetkę dla Najlepszego filmu. Nie zaskakuje więc, że po latach twórca postanowił raz jeszcze odsłonić mroczną stronę dziecięcej osobowości w poruszającym dramacie "Świnki" (2009) o nastoletnim Tomku (Filip Garbacz), który za pieniądze zaczyna oddawać się starszym mężczyznom. Dziecięca prostytucja jest w filmie pokazana bez ogródek, zwłaszcza, że Tomek jest nowym światem zachłyśnięty - oczywiście, do czasu. Konsekwencje jego decyzji są, jak można przewidzieć, okrutne. Ten seans to dla nastolatka nic innego jak prosta droga do traumy...

"Galerianki"

Co to był za rok... Zaledwie dwa miesiące po premierze "Świnek" do kin wszedł film, który wywołał jeszcze większą sensację. "Galerianki", pełnometrażowy debiut Katarzyny Rosłaniec, ciężko nazwać udanym dziełem, ale zamierzony efekt osiągnął - był to swego czasu prawdopodobnie najpopularniejszy film wśród młodzieży gimnazjalnej. Oczywiście, rozpowszechniany nielegalnymi drogami, ponieważ tematyka filmu zdecydowanie zniechęcała dorosłych - tak rodziców, jak i nauczycieli - do organizowania wspólnych seansów.

Buntowniczka Milena (Dagmara Krasowska) i jej koleżanki, spędzające wolny czas w galerii handlowej, uprawiając seks z zamożnymi mężczyznami, na stałe zagościły w polskiej popkulturze, między innymi dzięki bardzo barwnemu językowi. Katarzyna Rosłaniec natomiast tak zachwyciła się sukcesem swojego filmu, że do tej pory kręci go raz po raz na nowo - najpierw w postaci równie osławionego "Bejbi blues" o bolączkach nastoletnich matek.

"Sala samobójców" i "Sala samobójców. Hejter"

Nieco inny kaliber problemów przedstawia dyptyk "Sali samobójców". Pierwsza część filmu, będąca pełnometrażowym debiutem Jana Komasy, w 2011 roku zmieniła w Polsce wyobrażenie o nastoletnich problemach. Okazało się bowiem, że wpływ technologii na ich życie może być na tyle poważny, by doprowadzić do śmierci... "Sala samobójców" pokazywała mroczny świat internetu i dla wielu rodziców była dziełem przełomowym. Dla nastoletniej psychiki jest jednak mocnym ciosem. Choć film skutecznie odwodził od samobójstwa, pokazuje też dobitnie beznadzieję położenia głównego bohatera: wyzywanego przez rówieśników i odrzuconego przez zajętych karierą rodziców. To seans wymagający silnej samoświadomości i dojrzałości - szczególnie podziwiając świetną kreację Jakuba Gierszała.

Oczywistym było, że w kontynuacji Jan Komasa pójdzie o krok dalej. "Sala samobójców. Hejter" jest więc obrazem jeszcze brutalniejszym i jeszcze bardziej aktualnym. Nie kontynuując z wiadomych względów historii Dominika, Komasa wraz ze scenarzystą Mateuszem Pacewiczem wytypowali na głównego bohatera bezczelnego Tomka (Maciej Musiałowski), który na oszustwie buduje cały swój wizerunek, finalnie doprowadzając do brutalnego zamachu. Film miał premierę zaledwie w marcu tego roku, a już został nagrodzony głównym laurem na międzynarodowym Tribeca Film Festival. Po zdjęciu z kin z uwagi na epidemię, trafił na platformę Player.pl, a w ostatnich dniach do sieci trafiła informacja, że prawa do dystrybucji filmu na świecie wykupił Netflix. Szykuje nam się mocny oscarowy kandydat - o ile tegoroczne Oscary się odbędą...

"Obietnica"

Ewidentną konsekwencją sukcesu "Sali samobójców" była "Obietnica" Anny Kazejak, która miała premierę w 2014 roku. W przeciwieństwie do nagradzanego filmu Komasy, dzieło Kazejak nie wzbudziło jednak wielu pozytywnych emocji. Widownia zarzuciła produkcji oderwanie od rzeczywistości, przesadę i absurd, a oberwało się nawet aktorom - choć w filmie możemy zobaczyć kilka naprawdę ciekawych kreacji - od debiutu nagrodzonej Orłem za rolę w "Bożym Ciele" Elizy Rycembel, przez mocny duet Andrzeja Chyry i Magdaleny Popławskiej jako rodziców głównej bohaterki, aż po znakomity drugi plan Dawida Ogrodnika.

Wszystko za sprawą kontrowersyjnego tematu: w "Obietnicy" nastoletnia Lila zrywa ze swoim chłopakiem, Jankiem (Mateusz Więckiewicz), oskarżając go o zdradę. By do niego wrócić, wymusza na nim tytułową obietnicę. Jak łatwo odszyfrować, nie jest to obietnica niczego przyjemnego i znów konsekwencje okażą się bolesne... By w dobie TikToka i Snapchata uniknąć podsunięcia dziecku nie najzdrowszych inspiracji, film radzimy oglądać w samotności.

"Baby Bump"

Nie inaczej jest w intrygującym, surrealistycznym "Baby Bump" (2015). W debiucie fabularnym Kuby Czekaja, zbliżonym poetyką do awangardowego "Blaszanego bębenka", reżyser pokazał serię obrazów z życia 11-latka (znakomity Kacper Olszewski), który ze szkolnymi trudnościami radzi sobie handlując moczem, za towarzysza ma kreskówkową mysz podsuwającą mu sprośne myśli, a patrząc na wychowującą go samotnie matkę przeżywa iście freudowskie dylematy związane z ciałem. Do tego główny bohater wyposażony jest w parę ogromnych króliczych uszu, które, nic zdumiewającego, bardziej komplikują, niż ułatwiają mu życie.

"Baby Bump" to jazda bez trzymanki - a seans może okazać się trudny nawet dla dorosłego, co dopiero dla dziecka! Kazirodztwo, płyny fizjologiczne, okaleczanie ciała i trzęsące się pośladki - niech Was nie zmyli uroczy tytuł, to nie jest bajka o Myszce Miki. Choć sporo tu o myszkach się rozmawia...

"Córki dancingu"

Podobnym szokiem dla wielu widzów okazały się "Córki dancingu", pełnometrażowy debiut Agnieszki Smoczyńskiej. Ci, którzy spodziewali się po zwiastunach uroczego musicalu, po mniej więcej dwudziestu minutach wybiegali w popłochu z sali kinowej, z nadzieją, że zdołają wyrzucić z głowy to, co widzieli. Masturbacja, rozcinanie ciała, lesbijski seks - wszystko to przyprawione dodatkowo o... płetwy.

W "Córkach dancingu" reżyserka wybrała na symbol młodości stworzenia fantastyczne - syreny. I nawet piosenki nie były w stanie zrobić z jej filmu milutkiej komedyjki. Opowiadając o Złotej (Michalina Olszańska) i Srebrnej (Marta Mazurek), dwóch syrenach wyrzuconych na brzeg Wisły, reżyserka z odwagą łączy kino inicjacyjne z gatunkowym, wyraźnie skręcając w stronę baśni. Puenta? Pochmurna. Nie daj się omamić iluzji - życie to nie bajka. Im szybciej się zorientujesz, tym większa szansa, że przeżyjesz.

"W lesie dziś nie zaśnie nikt"

Gdy wreszcie doczekaliśmy się pierwszego polskiego slashera, który ze względu na sytuację epidemiologiczną zamiast do kin trafił prosto na Netflixa, okazało się, że nie dość, iż robi sobie z przemocy żarty, to jeszcze robi to bez żadnych zahamowań... Mowa o horrorze "W lesie dziś nie zaśnie nikt" Bartosza M. Kowalskiego, który miał premierę w marcu tego roku.

Slashery od początku istnienia, lat 70. XX wieku w USA, były kinem nie tylko adresowanym do młodych ludzi, ale i opowiadającym o nich - zwykle krytycznie, nurt zrodził się bowiem z przeświadczenia, że rozpuszczeni przez rodziców nastolatkowie schodzą na złą drogę, a jedyną szansą na wybawienie jest dla nich... życie w czystości. Od tego czasu wiele się zmieniło, bohaterowie slasherów także nieco ewoluowali. W filmie Kowalskiego tzw. final girl (czyli ta, która dotrwa do końca) nie jest już tylko ładną dziewczyną. Jak trzeba potrafi dołożyć, nie zawaha się nawet przed rozjechaniem przeciwnika. No i jest skuteczniejsza, niż jakikolwiek facet w promieniu dziesięciu kilometrów. To dla każdej dorastającej dziewczynki prawdziwy role model - gdyby nie to, że z ekranu krew leje się na litry, do gry wchodzą narzędzia rolnicze, a w ofercie mordercy jest nie tylko klasyczne rozrywanie na kawałki, ale też mielenie, rozcinanie na pół, wydłubywanie oczu i pożeranie. Takie kino każde dziecko mogłoby sprowadzić na złą drogę, ale dla rodzica - jak znalazł.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy