Reklama

Polak, który zbudował potęgę Hollywood

Sam Warner to współtwórca wytwórni filmowej Warner Bros. Losy Polaka urodzonego 125 lat temu w Krasnosielcu, który wprowadził kino do epoki dźwiękowej, mogłyby być kanwą niejednego scenariusza.

Nie byłoby Królika Bugsa, "Casablanki" czy Batmana, gdyby nie obrotni synowie żydowskiego szewca spod Ostrołęki - Harry (Kirsz), Albert (Aaron), Sam (Szmul) i Jack (Icchak), znani światu jako bracia Warnerowie. Z tej czwórki to Sam jako pierwszy przekonał się o olbrzymich możliwościach kina. Spełnieniem jego marzeń była założona w 1923 r. wytwórnia Warner Bros. Powstało w niej ponad sześć i pół tysiąca filmów fabularnych.

Szmul, który w Ameryce przyjął imię Sam, był szóstym z dwanaściorga dzieci Benjamina Wonsala i Perły Lei. Urodził się 10 sierpnia 1887 r. W 1889 roku jego rodzina porzuciła Mazowsze i wyruszyła za chlebem do Ameryki. Osiedlili się w Baltimore w stanie Maryland i z Wonsalów stali się Warnerami. Żyli skromnie. Ponieważ nikt nie chciał wynająć lokalu tak licznej rodzinie, często zmieniali mieszkania. Mali bracia Warnerowie od najmłodszych lat wykazywali instynkt do interesów i co chwilę wpadał na pomysł, jak pomnożyć pieniądze.

Reklama

Sam chwytał się najprzeróżniejszych prac. Zaczynał jako naganiacz zachęcający ludzi do gier hazardowych. Następnie służył jako tarcza do rzucania jajkami w wędrownym lunaparku. Z tej posady zrezygnował tuż po tym, jak jego pracodawca drożejące jajka wymienił na nadające się do wielokrotnego użytku piłki do baseballu. Młody Warner próbował też swoich sił jako pomocnik zaklinacza węży i asystent maszynisty pociągu. Przez cały ten czas marzył o karierze w show-biznesie. W końcu koło 1900 roku za odłożone pieniądze kupił razem ze wspólnikiem podupadający teatr. Mimo dodania do jego repertuaru występów wodewilowych, interes już po pierwszym sezonie splajtował.

Warner, zafascynowany kinetoskopem - urządzeniem służącym do wyświetlania ruchomych obrazów, nauczył się je obsługiwać i znalazł pracę jako operator w wesołym miasteczku. Gdy po okazyjnej cenie znalazł nowy model maszyny, postanowił stanąć na głowie, by uzbierać potrzebny tysiąc dolarów. W realizacji pomysłu pomogła mu rodzina. Po zsumowaniu oszczędności, sprzedaży konia o imieniu Bob i złotego zegarka, który należał do ojca, Warnerowie zebrali pożądaną kwotę. Kupili projektor, a potem namiot i stworzyli swoje małe kino. Początkowo mieli tylko jedną kopię jednego filmu - "Wielkiego napadu na pociąg", ale i tak biznes przyniósł Warnerom krociowe zyski. Zaczęli palić najdroższe cygara, nosić najmodniejsze ubrania i jeździć najlepszymi autami.

Po paśmie sukcesów doszli do wniosku, że nadszedł już czas, by pójść krok dalej i produkować własne filmy. Sam, którego umysł rozpalały nowe zdobycze techniki, postawił sobie cel - Warner Bros. Musi jak najszybciej przejść na system dźwiękowy. W 1926 r. odbyła się premiera "Don Juana" pierwszego filmu wyprodukowanego w rewolucyjnej technologii. Historycy nie uznali go jednak za pierwszy film dźwiękowy, uzasadniając, że nie ma w nim dialogów.

Warner stanął do kolejnego wyścigu. Bez reszty zaangażował się w pracę nad "Śpiewakiem jazzbandu", w którym miało już nie zabraknąć dialogów. Główną rolę w tym musicalu Warnerowie powierzyli urodzonemu w Sieradzu, Alowi Jolsonowi.

Praca nad filmem tak bardzo pochłonęła Sama, że zaniedbał swoje zdrowie i zlekceważył zapalenie zatok. Niegroźna choroba zamieniła się w ostre zapalenie opon mózgowych. Gdy trafił do szpitala, było już za późno, by mu pomóc. Zmarł 5 października 1927 roku w przeddzień premiery "Śpiewaka jazzbandu". Miał czterdzieści lat. Zostawił żonę Linę i roczną córkę Litę. Ponieważ zgodnie ze zwyczajem żydowskim, pochówek odbywa się w ciągu dwudziestu czterech godzin od śmierci, nikt z Warnerów nie mógł przybyć na premierę.

Po śmierci Sama między braćmi zaczęły narastać nieporozumienia. Plotkowano nawet o rozpadzie wytwórni. Najbardziej przedsiębiorczym z Warnerów okazał się najmłodszy, Jack. Używając podstępu (podszył się pod kogoś innego), w 1956 roku wykupił udziały od pozostałych braci i stał się numerem jeden w firmie. To na trwale rozbiło rodzinę, ale nie zaszkodziło potędze Warner Bros. Interes kwitł dalej, o czym wciąż można się przekonać...

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: potęga | Warner Bros.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy