Reklama

Plejada gwiazd w "Testosteronie"

Fabuła filmu została przeniesiona z desek warszawskiego Teatru Montownia, gdzie sztuka "Testosteron"cieszyła się ogromnym zainteresowaniem i zyskała duże uznanie w oczach widzów. Sam reżyser twierdzi jednak, że w filmie scenariusz musiał ulec pewnym formalnym zmianom.

- Widz w kinie nudzi się szybciej niż w teatrze. Film opowiada o tym samym co sztuka, więc trzeba było spowodować, żeby te same wydarzenia były inaczej opowiedziane. Sceny są krótsze, zastosowany jest montaż równoległy, dodaliśmy też postaci kobiece - powiedział Andrzej Saromonowicz, autor scenariusza, i współreżyser "Testosteronu".

Reklama

A sam film zaczyna się niczym gangsterski obraz - do ośrodka weselnego, gdzie trwają właśnie ostatniego przygotowania do wesela Kornela i Alicji, a kelner Tytus - nieco zdenerwowany - bo właśnie dowiedział się, że będzie ojcem, kończy rozkładać sztućce, wjeżdża z piskiem opon Rolls-Royce. Trzej postawni mężczyźni wyciągają z niego pobitego chłopaka i barykadują się w jednej z sal. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy po chwili w ośrodku pojawia się pan młody z obandażowaną głową wraz ze swoim bratem Janisem. I tutaj dopiero zaczyna się historia. Co się stało, gdzie jest panna młoda, kto i dlaczego porwał młodego chłopaka? - wiele pytań będzie nasuwało się widzowi podczas seansu. Jednak w miarę upływu czasu początkowe znaki zapytania zaczną znajdować swoje odpowiedzi.

Drugi reżyser "Testosteronu" Tomasz Konecki ma nadzieję, że film spodoba się widzom. Jednak jak sam mówi, to jak obraz zostanie odebrany jest jeszcze zagadką.

- Dla mnie - człowieka który robił ten film razem z Andrzejem Saromowiczem jest to film, który pokazuje w sposób groteskowy mężczyzn. I w żaden sposób nie jest antykobiecy, pro-męski, czy męsko-szowinistyczny. On jest po prostu próbą bardziej obiektywnego podejścia do opisu zachowań mężczyzny. A fakt, że ten mechanizm jest idealny do stworzenia pewnej groteskowej sytuacji wokół naszych bohaterów mnie się wydaje bardzo fajny - powiedział Tomasz Konecki.

Dla każdego z aktorów, którzy tworzyli "siedmiu wspaniałych" rola w "Testosteronie" znaczy coś innego.

- Robal to dla mnie taka rola - wyzwanie. Nie wiedziałem jak to ugryźć. Tym bardziej, że miałem podstawowym problem - bo w krakowskim Teatrze Bagatela grałem w tym przedstawieniu innego bohatera - kelnera Tytusa. Kiedy się dowiedziałem, że będę Robalem grałem dwutorowo - grając na scenie Tytusa, ciągle patrzyłem co robi Robal, powtarzałem tekst razem z nim. A ponieważ kolega, który grał Robala robi to bardzo dobrze, ja potem miałem problem na pierwszych próbach czytanych, bo gdzieś podświadomie sugerowałem się jego grą . Ale wspólnie z reżyserami zaczęliśmy gryźć temat i mam nadzieję, że wyszło dobrze - zdradził nam Tomasz Kot.

Natomiast Cezary Kosiński, który szerszej publiczności znany jest jako Jacek Mejer - lekarz z serialu "Na dobre i na złe" jest wdzięczny reżyserom, że pozwolili mu być poważnym.

- Ja w tym filmie gram Janisa - i bardzo się cieszę z jednej rzeczy - generalnie jestem dosyć poważnym człowiekiem - a "Testosteron" to komedia - cieszę się, że mi obaj reżyserzy pozwolili na to, abym był dalej poważnym w tym filmie - a mimo to i tak było śmiesznie - powiedział filmowy Janis.

Piotr Adamczyk - porzucony pan młody, podobnie jak jego filmowy brat Cezary Kosiński jest przekonany, że "Testosteron" jest śmieszny. A ponadto bardzo mile wspomina miesiąc spędzony z pozostałą szóstką kolegów po fachu.

- Na planie było bardzo fajnie. Ja się bardzo cieszę, że mogłem spędzić długie wakacje pracując nad tą postacią w gronie moich przyjaciół. Mało tego - myślę, że ta nasza znajomość się zacieśniła. A efektem tego - mam nadzieję - jest śmieszna polska komedia. Myślę, że film spodoba się widzom - mnie się podoba - zadeklarował Piotr Adamczyk.

Jednak oprócz dobrej zabawy - aktorzy z pracy nad filmem wynieśli także - jak sami zdradzili podczas konferencji po pokazie prasowym - dużą wiedzę nie tylko o mężczyznach, ale także o kobietach i o życiu.

- Po raz kolejny przekonałem się o wartości i znaczeniu męskiej przyjaźni . To nie znaczy, że nie będę się starał zrozumieć kobiet, ale z drugiej strony też wiem, że nigdy się nie zrozumiemy . I to jest chyba właśnie piękne, bo gdybyśmy się tak do końca zrozumieli, to chyba byśmy nie byli siebie ciekawi - w ten sposób spuentował pracę na planie "Testosteronu" Borys Szyc.

Natomiast Maciejowi Stuhrowi praca nad "Testosteronem" przyniosła nie tylko nową umiejętność, ale dostarczyła także przeświadczenia, że brał udział w czymś niebywale fantastycznym.

- Podczas pracy nad filmem nauczyłem się grać w bilard - Borys (red. - Szyc) mnie trochę nauczył . I nawet poznałem jedną sztuczkę. A tak na serio - przy tym filmie nie było innej możliwości, jak żyć w przyjaźni. Przez miesiąc spędzony tylko w męskim gronie to ten tytułowy testosteron można naprawdę poczuć. To był naprawdę niezwykły czas . Przy promocji każdego filmu wszyscy aktorzy biorący w nim udział mówią, że było cudownie, wspaniale - takie jest nasze zadanie, żeby ten film wypromować. Natomiast proszę mi uwierzyć, że dwa razy w życiu miałem taką przygodę, która oprócz tego, że miałem poczucie że biorę udział w czymś fantastycznym, dała mi jeszcze jakieś dużo, dużo ponadto. A to był film "Wesele" Wojtka Smarzowskiego i teraz "Testosteron" - powiedział Maciej Stuhr.

Czy rzeczywiście będzie dużo tego ponadto widzowie będą mogli się przekonać już w najbliższy piątek 2 marca - wtedy właśnie "Testosteron" wchodzi do kin.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy