Reklama

Odjechany "Rejs" polskiego kina

Dziś mija 40 lat od premiery kultowej komedii Marka Piwowskiego. Polskie kino płynie dalej, mało który film potrafi jednak dorównać legendzie "Rejsu".

W jednym z dokumentów Marka Piwowskiego, "Muchotłuk", bohaterka grana przez Irenę Iżykowską wygłasza zdanie: "Przerwa w piciu grozi w życiu". Bez alkoholu najpewniej nie powstałby najsłynniejszy film reżysera. Według anegdotycznej opinii, "Rejs" nakręcono po to, żeby Jan Himilsbach miał pieniądze na wódkę. Irena Iżykowska zagrała w tym filmie postać żony Himilsbacha - Sidorowskiej.

Jedna z najsłynniejszych scen filmu, w której Zdzisław Maklakiewicz wygłasza monolog o stanie polskiego kina, nakręcona była "na procentach".

"Scena monologu o polskim filmie wydawała się łatwa. To było jedno ujęcie. Sądziliśmy więc, że nakręcimy je bardzo szybko. Normalnie powinniśmy wszystko zrealizować w godzinę, straciliśmy jednak cały dzień. Najpierw upił się Maklakiewicz. Gdy zabraliśmy się intensywnie za jego trzeźwienie, urżnął się Himilsbach. Albo jeden, albo drugi był pijany. To, co jest na filmie, to jedyna wersja, na której nie widać, że aktorzy są zamroczeni. Istniał tekst monologu o polskim kinie, ale Maklakiewicz miał kłopoty z powtórzeniem go. Był jednak profesjonalistą i improwizował na planie" - wspomina operator "Rejsu" Marek Nowicki.

Reklama

Współscenarzysta Janusz Głowacki zapamiętał zaś, że "Janek szalał i mimo próśb i błagań ciągle przerywał opowieść Zdzisia i kompletnie go zagłuszał".

"Straciliśmy już wszelką nadzieję, kiedy Janek nagle osłabł, zapadł się w sobie, zamilkł i na jego twarzy pojawił się ten wyraz rozpaczliwej koncentracji i uwagi, który słusznie tak zachwycił swym aktorskim kunsztem publiczność i krytyków" - dodał Głowacki.

Jedną z najsłynniejszych scen w historii polskiego kina można więc podsumować następująco: improwizowany monolog Maklakiewicza i gigantyczny kac Himilsbacha.

Sława niesamowitych alkoholowych wyczynów Mamonia i Sidorowskiego obiegła świat. Dlatego pewna amerykańska firma chciała reklamować swoją wódkę, pokazując na bilboardach fotografie duetu Maklakiewicz-Himilsbach (klatka z filmu Piwowskiego) oraz napis "Popłyniemy w rejs" - przypomina w swej książce o historii powstania filmu Maciej Łuczak.

"A może zrobimy film?"

Pod filmem "Rejs" podpisało się czterech współscenarzystów. Obok reżysera Marka Piwowskiego, są to: pisarz Janusz Głowacki, aktor STS-u Jerzy Karaszkiewicz (wystąpił jako Wędkarz) i operator wcześniejszego dokumentu Piwowskiego "Muchotłuk" - Andrzej Barszczyński. Na ostateczny kształt filmu niebagatelny wpływ mieli jednak również odtwórcy głównych ról: Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz.

Filmowe nazwisko pierwszego z nich - Sidorowski - "pożyczone" zostało od szefa restauracji SPATiF-u, który po kolejnej awanturze wywołanej przez pisarza, ostatecznie zakazał mu wstępu do lokalu. Mamoń był już wymysłem Maklakiewicza, o którym Jerzy Gruza powiedział, że był "jednym z najciekawszych scenarzystów, który nigdy nie napisał żadnego scenariusza".

Najciekawsza jest jednak opowiedziana przez Jerzego Karaszkiewicza historia narodzenia się pomysłu na "Rejs": "Siedzieliśmy sobie na murku koło hotelu Bristol. Był piękny słoneczny dzień. Marek powiedział: 'A może zrobimy film? Po Wiśle płynie wycieczka statkiem. I ten statek osiada na mieliźnie'. Spodobało nam się. Że niby statek to Polska, źle sterowana i płynąca bez sensu. Czuliśmy, że to dobry temat" - wspomina Karaszkiewicz.

Nie wszyscy wiedzą jednak, że "pierwszym pomysłem była paralela do powieści Hermana Melville'a 'Moby Dick'".

"Bohaterem miał więc być kapitan statku. Kłopot był tylko ze znalezieniem symbolu i odniesienia do szalonej gonitwy za wielorybem. W warunkach pływania po Wiśle była to analogia kusząca" - dodaje Karaszkiewicz.

Zobacz najciekawsze sceny filmu "Rejs":

To nie jedyny literacki punkt odniesienia "Rejsu". Według operatora Marka Nowickiego nad filmowym przedsięwzięciem Piwowskiego unosił się duch... strukturalizmu Umberto Eco. Reżyser realizował bowiem w "Rejsie" zasady estetyki, które włoski uczony zawarł w swym przełomowym dziele. "Po pokładzie statku chodziliśmy, trzymając w ręku nadbitkę 'Struktury dzieła otwartego' Eco" - wspomina Nowicki i dodaje, że sceny "Rejsu" były kręcone w ten sposób, żeby "wszystko miało się montować ze wszystkim". Formalnej otwartości "Rejsu" nie zdzierżył opiekun artystyczny filmu Antoni Bohdziewicz, uznając film Piwowskiego za "rozsypane paciorki" i rezygnując z patronowania temu ekscentrycznemu przedsięwzięciu.

Mam talent!

Kompletowanie ekipy rozpoczęło się od ogłoszenia w "Ekspresie Wieczornym": "Poszukujemy ludzi do filmu. Niech przyjdzie każdy kto umie śpiewać, grać albo robić cokolwiek". Ostatni tekst, zachęcający do przybycia casting, był już dużo bardziej atrakcyjny: "Z Warszawy do Gdańska popłynie statek pełen gwiazd filmowych" - ale za to niezbyt konkretny: "Wprawdzie nazwiska tych gwiazd nie są jeszcze nikomu znane, ale cały statek, jego załoga i wszyscy pasażerowie wezmą dział w improwizowanej komedii filmowej pt. 'Rejs'".

Chętnych do wzięcia udziału w "Rejsie do Hollywood" stawiło się w Hali Gwardii kilka tysięcy, m.in. emerytowani statyści z "Pana Wołodyjowskiego", czy pani, która pojawiła się w "Zakazanych piosenkach" w roli "ruchu ulicznego".

Michalina Gęsicka przekonała do siebie Piwowskiego wykonaniem wraz z mężem przeboju "U cioci na imieninach", Janusz Kosiński z kolei zaczął przed komisją nucić jedyną piosenkę, jaką znał - o Janku Muzykancie. Nie wszyscy trafili jednak do filmu dzięki castingowi w Hali Gwardii.

"Zobaczyłem nowe, białe pasy na jezdni. Pomyślałem, że instrukcja nakazująca chodzenie wyłącznie na białych pasach oznacza, że wolno stawać wyłącznie wyłączeni na białych pasach. Wszedłem na jezdnię. Na samym środku odległość między dwoma pasami była nieco większa. Musiałem zatrzymać się i skoczyć... Dotarłem na drugą stronę ulicy. Ale wszystkie sprawy miałem do załatwienia na tamtej pierwszej. Natychmiast więc wróciłem, oczywiście poruszając się po pasach. Wtedy podszedł do mnie jakiś młody pan i spytał czy mógłbym zagrać w jego filmie" - wspominał po latach Andrzej Dobosz - "Rejsowy" Filozof.

Kto ostatecznie został wybrany do występu w filmie Piwowskiego?

"Literat się zmieścił (...), profesor też. Wybrano kilka pięknych dziewcząt i jedną najpiękniejszą. Zabrano zasłużoną stażystkę z 'Zakazanych piosenek', wakacyjny zespół muzyczny z Sochaczewa z instrumentami (gitara, fujarka, tamburino), specjalistkę od monologów, człowieka chodzącego na rękach, dziecko słynnego ojca oraz kilka innych osób, których incognita nie dało się ustalić" - podsumowywał w "Ekspresie Wieczornym" Bohdan Węsierski.

Do dziś nie wiadomo, jakie imię nosił A. Sobczyk, który zagrał Sędziego. Nikt tego nie pamięta, a w czołówce filmu pojawiają się tylko jego inicjały.

Marek Piwowski mówi, o czym będzie film "Rejs 2":

Czy "Rejs" dopłynie do kina?

W rejs po Wiśle, obok naturszczyków, mieli wybrać się dwaj znani aktorzy: Bogumił Kobiela i Wojciech Pokora. Odtwórca roli Piszczyka w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka i najjaśniejsza gwiazda polskiej komedii miał w filmie Piwowskiego wcielić się w postać Kaowca. Reżyser przypomina, że zanim zrealizował "Rejs", miał w planach reżyserię noweli filmowej, której historia była przymiarką do debiutanckiego filmu. Kobiela - mówi Piwowski - był jedyną osobą, z która dokładnie omówił on przyszły projekt. Niestety plany reżysera pokrzyżowała tragiczna śmierć Kobieli w wypadku samochodowym miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć do "Rejsu". Kaowca ostatecznie zagrał Stanisław Tym.

Jako uczestnik rejsu w filmie zagrał za to, o czym mało kto wie, Wojciech Pokora. Mimo że miał podpisaną umowę na 40 dni zdjęciowych, w obrazie Piwowskiego widzimy go tylko w jednej scenie - przemarszu po pokładzie statku. Rozpoznać można go po dość ekscentrycznych przeciwsłonecznych okularach.

"Podczas montażu bardzo się starałem, żeby Wojciecha Pokorę zostawić w jakiejś scenie. Zasady przyjęte przez producenta były bowiem proste: nie ma cię na ekranie, nie dostajesz pieniędzy za grę w filmie" - wspomina Piwowski.

Ale obok aktorów, których choć przez chwilę możemy zobaczyć na ekranie (jest też wśród nich jedna z nielicznych zawodowych aktorek - Zofia Czerwińska, której nazwiska próżno jednak szukać w napisach końcowych), statek "Dzierżyński", który pełnił rolę ekranowego "Neptuna", wizytowały w trakcie zdjęć bardziej prominentne persony. Na pokładzie pojawił się m.in. odwiedzający pracującą przy filmie jako kostiumograf narzeczoną - Stanisław "Kloss" Mikulski, a także: Andrzej Wajda, Daniel Olbrychski i Andrzej Żuławski.

"Atmosfera na statku była trochę zdziczała - spotkały się tam panie około piętnastki i napaleni panowie pod sześćdziesiątkę. Aura tego, że 'coś się dzieje', była więc uzasadniona" - przypomina szalony okres zdjęciowy operator Marek Nowicki.

Wspomniany już dziennikarz "Ekspresu Wieczornego" Bohdan Węsierski doszedł do wniosku, że "jedno jest pewne: nikt jeszcze nie robił u nas w ten sposób komedii filmowej. Eksperyment może się udać, ale czy pacjent to wytrzyma"? - pytał w artykule "Czy 'Rejs' dopłynie do kina?".

Dopłynął 19 października 1970 roku. Dziś mija 40 lat od chwili jego premiery. Pacjent wytrzymał, a my nadal nie przestajemy narzekać na polskie kino, że "bardzo niedobre dialogi są".

--------------------------------------------------------------------------------------------

Wszystkie cytaty pochodzą z książek Macieja Łuczaka: "Rejs, czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie" oraz "Wniebowzięci, czyli jak to się robi hydrozagadkę".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kino | operator | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy