Reklama

Nina Andrycz nie żyje

Nie żyje Nina Andrycz, aktorka nazywana wielką damą polskiego teatru - poinformował Związek Artystów Scen Polskich. Artystka zmarła w piątek rano w Warszawie. Miała 101 lat.

"Śmierci też się nie boję. Jest czas życia i czas umierania. To tylko biologia. I żelazne prawo, że każdy musi umrzeć na tej ziemi. Uważam, że śmierć to tylko dalszy ciąg życia, tyle że bez ciała. Co choruje, odejdzie. Bliskie jest mi zdanie Alberta Camusa: "Nie wierzę w Boga, ale takim znowu ateistą to ja nie jestem". Jestem pewna, że śmierć to tylko dalszy ciąg życia" - takie słowa aktorki można przeczytać w książce Łukasza Maciejewskiego "Aktorki. Spotkania".

Nina Andrycz znana była również jako autorka tomików poezji i powieści oraz prywatnie - żona premiera PRL-u, Józefa Cyrankiewicza.

Reklama

Widzowie pamiętają ją głównie jako odtwórczynię ról władczyń, królowych, arystokratek i dam, dlatego określano ją mianem królowej PRL-owskiej sceny.

Od 1935 r. grała na scenie Teatru Polskiego, gdzie stworzyła ponad 100 ról. Publiczność oglądała ją jako Marię Stuart w dramacie Juliusza Słowackiego i królową Małgorzatę w "Ryszardzie III" Williama Szekspira. Andrycz wcielała się jednak także w role m.in. Świętej Joanny, Kleopatry czy pani Dulskiej.

Ukończyła Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej pod kierownictwem Aleksandra Zelwerowicza (1934 r.). Przez pierwszy sezon występowała w wileńskim Teatrze na Pohulance; tam zagrała m.in. Glorię w "Nigdy nie można przewidzieć" George'a Bernarda Shawa (1934) i Ofelię w "Hamlecie" Williama Szekspira (1934).

Wielką przeciwniczką tego, by Nina została aktorką była jej matka. "Mówiła: 'Po moim trupie'. I w tym trupie wytrwała aż do mojej matury. Ale ja pojechałam do Warszawy na egzamin i zdałam bez żadnych zastrzeżeń. Miałam tylko straszny kresowy zaśpiew" - wspominała aktorka w "Wysokich Obcasach".

Andrycz znana jest również z licznych kreacji w Teatrze Telewizji, gdzie pojawiała się regularnie od końca lat 50., aż do początku lat 70. W kinie grała sporadycznie, m.in. w "Warszawskiej premierze" w reż. Jana Rybkowskiego (1950) i "Kontrakcie" w reż. Krzysztofa Zanussiego (1980). W 2008 roku wystąpiła jako ona sama w "Jeszcze nie wieczór" (reż. Jacek Bławut); w tym samym roku wcieliła się również w postać matki w "Sercu na dłoni" (reż. Krzysztof Zanussi).

W 2011 roku wystąpiła w pierwszej dotąd produkcji teatralnej realizowanej w technologii 3D, musicalu opowiadającym losy Poli Negri pod tytułem "Polita" w reżyserii Janusza Józefowicza. Nina Andrycz wcieliła się w postać Sarah Bernhardt.

Artystka powtarzała niejednokrotnie w wywiadach, że role rekompensują jej brak dzieci. "Role to są moje córki - piękne, szalone, mądre, głupie, różne. Kiedy 'urodziłam' Marię Stuart byłam tak zmęczona, że chyba poród fizyczny tyle by mnie nie kosztował" - podkreślała.

Przez lata Nina Andrycz jako datę swojego urodzenia podawała 11 listopada 1915 r. W listopadzie 2013 roku "Polityka" opublikowała artykuł, w którym Andrycz przyznaje, że urodziła się wcześniej - 11 listopada 1912 r. - w Brześciu nad Bugiem.

Na pomysł, by zmienić datę urodzenia artystki wpadła na początku wojny jej matka. "Przy sympatii AK można było zdobyć papiery, jakie się chciało. Przyniosła nową kenkartę. Domyślała się, że okupacja może potrwać kilka lat i że jak się odejmie te trzy lata, będę lepsza do zamążpójścia" - tłumaczyła w wywiadzie dla "Polityki" Andrycz.

"Okrutna, straszna wojna zabrała urodziwym ludziom młodość, najlepsze lata życia. A kobiety mojego pokolenia miały aż dwie światowe wojny po drodze. Płonęły domy, archiwa, dokumenty (...). W czasach zamętu ujmowały sobie lat kobiety i mężczyźni, zwykłe kobiety i największe aktorki. Od Marleny Dietrich, której to na dobre wyszło, po Ćwiklińską, która najpierw odjęła sobie 12 lat, potem dodała dziesięć. Dlaczego? Bo miały taką okazję. Nie tłumaczę się. Pokazuję, że jestem w towarzystwie doborowym" - opowiadała Andrycz.

Jest autorką powieści "My rozdwojeni", utworów poetyckich, zebranych w kilku tomikach m.in. "To teatr" i "Róża dla nikogo" oraz tomu wspomnień "Bez początku, bez końca", w którym opowiada o rozkwicie kariery aktorskiej i małżeństwie z Józefem Cyrankiewiczem. Premier Cyrankiewicz jawi się w tych wspomnieniach jako wspaniały mężczyzna i kochający mąż. Andrycz często podkreślała jednak, że do świata polityki nie chciałaby trafić po raz drugi. "Kiedy skończyło się bywanie w salonach, poczułam się wyzwolona" - podkreślała. "Wyszłam za mąż za lidera niezależnego PPS-u. A potem zobaczyłam jak jest ukatowany przez swoich towarzyszy" - wspominała.

"Na początku znajomości miał bajeczną, hollywoodzką urodę. Oka nie można było od niego oderwać. Póki mnie słuchał, to wyglądał dobrze. Kiedy zrozumiał, że nie urodzę dziecka, zaczął popijać i przestał słuchać. Gdybym urodziła, nasze małżeństwo przetrwałoby do grobowej deski. Jestem tego pewna. Ale ja rodziłam role i to mi wystarczało" - mówiła w wywiadzie dla "Newsweeka" w listopadzie 2010 roku.


"To prawda, że kochałam moją pracę bardziej niż męża. Czy to takie straszne? Greta Garbo też kochała swoją pracę bardziej niż tych panów, którzy się o nią starali. Przecież są na świecie takie kobiety. A że kochałam męża innej? Ja sama obiecałam jego żonie, że nie będę o jego miłość walczyć. I nie walczyłam" - powiedziała wówczas Magdalenie Rigamonti.

"Pamiętam, jak przyjechał do Polski z oficjalną wizytą Mołotow. Scenicznym szeptem powiedziałam do męża: patrz, ten wał przyszedł! Mąż miał w ręku papierosa, który wypadł, wpadł w mankiet, a spodnie się zapaliły. Ochrona się rzuciła ratować premiera i "ten wał" uszedł mi na sucho. Młodzieży przypomnę, że Mołotow podpisał pakt z Ribbentropem" - opowiadała znana z poczucia humoru artystka.

"Chciałabym jeszcze pożyć może parę lat. Wie pani, piękną sprawą jest dobrze przeżyte życie. I mam nadzieję, że pan albo pani śmierć łaskawie się ze mną obejdzie. Bo robiłam to, co kochałam najbardziej. Historia z miłością nie wyszła, ale to nie z mojej winy. Kocham go do dziś dnia" - zakończyła swój wywiad dla "Newsweeka" aktorka.

Wspominając innym razem swą pierwszą miłość - Aleksandra Węgierko, podkreśliła, że było to uczucie niezwykłe. "Był to okres młodości niedyplomatycznej, która nie ma pojęcia, jak wielką rolę w życiu gra kompromis. Spełnionej i szczęśliwej miłości nie da się zaplanować i osiągnąć, wiem o tym najlepiej. Na drugim roku szkoły teatralnej zakochałam się w scenicznym nauczycielu. I on się zakochał we mnie. Ale istniała przeszkoda nie do zwalczenia, był żonaty z kobietą bez skazy. A mnie taki pląs w trójkącie nie odpowiadał" - powiedziała aktorka.

W 2013 roku ukazała się książka Andrycz pt. "Patrzę i wspominam". "Pisałam zawsze, od gimnazjum. Wiersze we mnie żyły, mówiłam czasem wierszem - jak się gniewałam albo byłam rozanielona" - opowiadała Andrycz podczas spotkania z czytelnikami w Warszawie w październiku 2013 r.

Jak zaznaczyła, bała się pokazać komuś swoją twórczość, ale ostatecznie dała ją do przeczytania Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. "On mnie poklepał po ramieniu i powiedział 'Są mądre i piękne. Idź do Czytelnika, powołaj się na mnie i niech je wydadzą'. Poradził mi też tytuł 'Musi być w nim słowo teatr, żeby wyjaśnić dlaczego w twoim wieku występujesz jako debiutantka ze swoimi wierszami'. I dałam tytuł 'To teatr'" - mówiła artystka.

Aktorka podkreśliła także, że czas wojny był dla niej okresem aktywnym literacko. "Kiedy przestałam grać, to zaczęłam pisać, to zrozumiałe. Trudno jest raptem stać się nietwórczym człowiekiem. Ja pracowałam w trakcie wojny fizycznie, męczyłam się bardzo, zarabiałam mało i jedynym ratunkiem było pisanie" - powiedziała.

Mówiąc o najnowszej książce zwróciła uwagę na jej okładkę, gdzie znalazło się jej zdjęcie w roli Marii Stuart. "Ono pokazuje tylko część mojej twarzy i tylko jedno oko, ale to sugestywnie sprawia, że patrzę w stronę przeszłości i płynie do mnie to całe ogromne morze wspomnień" - dodała Andrycz.

Opowiadała także o wielkim sentymencie, jakim darzy Teatr Polski, w którym zaczęła grać już w połowie lat 30. "Zawsze traktowałam ten teatr jak mój dom, szalenie byłam przywiązana do gmachu, do mojej garderoby na pięterku. Przestałam już codziennie grać, bo zdrowie nie pozwala, ale jeszcze bardzo często miewam wieczory autorskie, na których dużo mówię i mam kontakt z publicznością, więc się nie skarżę" - podsumowała artystka, nagrodzona przez zgromadzonych długimi brawami.

Artystka została odznaczona w 1996 roku Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Nina Andrycz | życia | andrycz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy