Reklama

Nie żyje Bernardo Bertolucci

26 listopada zmarł Bernardo Bertolucci. Legendarny reżyser, twórca "Ostatniego tanga w Paryżu", "Małego buddy", "Ostatniego cesarza" i "Marzycieli", przegrał walkę z rakiem. W historii kina 77-latek zapisał się jako wizjoner, geniusz i skandalista.

26 listopada zmarł Bernardo Bertolucci. Legendarny reżyser, twórca "Ostatniego tanga w Paryżu", "Małego buddy", "Ostatniego cesarza" i "Marzycieli", przegrał walkę z rakiem. W historii kina 77-latek zapisał się jako wizjoner, geniusz i skandalista.
Bernardo Bertolucci (16.03.1940 - 26.11.2018) /TIZIANA FABI /AFP

Czy - jak chciała pewna wpływowa amerykańska krytyczka - premiera "Ostatniego tanga w Paryżu" była "kamieniem milowym w historii kina"? Odpowiedź na to pytanie pozostaje kwestią dyskusyjną. Sprowadzanie jednak całej twórczości Bernardo Bertolucciego jedynie do obyczajowego skandalu, z Marlonem Brando w roli głównej, wydaje się wyjątkowym nietaktem.

Włoski twórca miał bowiem na koncie m.in. dzieło, do fascynacji którym przyznają się tacy mistrzowie, jak: Francis Ford Coppola, Martin Scorsese czy Steven Spielberg. Był też reżyserem filmu, który odniósł jeden z najbardziej spektakularnych sukcesów w historii amerykańskiej Akademii Filmowej, zdobywając aż 9 Oscarów. Nakręcił też... "Ostatnie tango w Paryżu".

Reklama

Strawiński i masło

"Przełom w filmie wreszcie nastąpił. Bertolucci i Brando odmienili oblicze jednej z dziedzin sztuki" - pisała w entuzjastycznej recenzji "Ostatniego tanga w Paryżu" nestorka amerykańskiej krytyki filmowej - Pauline Keal. Premiera filmu - 14 października 1972 roku - miała być według Keal momentem "porównywalnym z owym wieczorem w 1913 roku, kiedy po raz pierwszy wykonano 'Święto wiosny' Strawińskiego, co zapoczątkowało muzykę współczesną".

Pomysł filmu, opowiadającego o erotycznym związku owdowiałego Amerykanina i młodej Francuzki, zrodził się z sennej fantazji Bertolucciego, któremu przyśniło się, że widzi "piękną nieznajomą, kochającą się na ulicy z równie anonimowym mężczyzną".

Szok, jaki wywołało "Ostatnie tango w Paryżu", wzbudziła jednak nie tyle fabuła filmu, co dosłowność scen erotycznych między odtwórcami głównych ról: hollywoodzkim gwiazdorem Marlonem Brando i 19-letnią debiutantką Marią Schneider. Do historii przeszła zwłaszcza "scena z masłem". "Kelnerzy w restauracjach będą mi podawać masło z głupawym uśmieszkiem" - żalił się po premierze Brando.

Film, który był międzynarodową koprodukcją, został zakazany w ojczyźnie reżysera aż do 1987 roku. Bertolucciego najbardziej zabolały jednak nie kolejne procesy, które czekały twórców i producentów obrazu, lecz odebranie mu przez włoskie państwo praw wyborczych. "Czułem się jak męczennik" - wyjawił po latach znany z wyrazistych lewicowych poglądów politycznych Bertolucci.

Dziś "Ostatnie tango w Paryżu" pozostaje klasykiem, który nie tylko jest świetnym dokumentem stanu ducha posthippisowskiej mentalności (inspiracją do jednej z ostatnich scen filmu była paryska śmierć Jima Morrisona), lecz również inspiracją dla wielu późniejszych dzieł, by wymienić: "Skazę" Luisa Malle'a, "Nagi instynkt" Paula Verhoevena czy "Intymność" Patrice'a Chereau.

Zabić ojca

Bernardo Bertolucci był synem wybitnego włoskiego poety i krytyka (także filmowego) - Attilio Bertolucciego. To ojciec zapoznał go z młodym wówczas reżyserem Pier Paolo Pasolinim, który mianował Bertolucciego asystentem przy swoim fabularnym debiucie "Włóczykij". Tak jak Pasolini, Bernardo Bertolucci zaczynał od pisania wierszy. Zanim porzucił studiowanie włoskiej literatury po to, by ostatecznie zająć się kinem - miał już na koncie państwową nagrodę literacką Premio Viareggio.

Jego największym mistrzem był jednak nowofalowy rewolucjonista Jean-Luc Godard. "Nie mówiłem o tym przez dziesiątki lat, ale Godard był dla mnie prawdziwym guru. Myślałem, że kino dzieli się na to przed Godardem i na to po Godardzie, tak samo jak mówimy: 'przed narodzeniem Chrystusa' i 'po narodzeniu Chrystusa" - przyznał Bertolucci w rozmowie z "Guardianem", przypominając ważne dla siebie spotkanie z francuskim reżyserem.

40-letni Bertolucci nakręcił w 1970 roku polityczny thriller "Konformista" - uznawany dzisiaj za jeden z największych artystycznych sukcesów reżysera, do fascynacji którym przyznają się po latach Martin Scorsese i Steven Spielberg.

Była to ekranizacja powieści Alberto Moravii, stanowiąca psychologiczną analizę włoskiego faszyzmu z główną rolą Jean-Louisa Trintignanta. Bertolucci wspomina, że z Jean-Lukiem Godardem umówiony był w kawiarni po projekcji filmu. "Nic nie powiedział, tylko wręczył mi zdjęcie Mao z odręcznie napisanym rozkazem: 'Musisz zwalczać indywidualizm i kapitalizm'" - Bertolucci przypomina sobie, że Godardowi film nie przypadł do gustu.

Jednym z powodów niechęci francuskiego twórcy w stosunku do "Konformisty" mógł być pewien biograficzny przytyk Bertolucciego pod adresem Godarda. W scenie, w której główny bohater filmu prosi o numer telefonu i adres zamieszkania mężczyzny, którego ma zabić, otrzymuje prawdziwy numer telefonu i adres Godarda, który mieszkał wówczas przy Rue Saint Jacques.

"Byłem konformistą, który chce zabić radykała" - puentuje Bertolucci autobiograficzną wymowę swego dzieła. Godard nie był jedyną ofiarą na reżyserskim celowniku Bertolucciego. Artysta wspomina słowa swego ojca, który pewnego razu pochwalił jego filmy: "Jesteś bystry, zabiłeś mnie tyle razy i ani razu nie poszedłeś do więzienia".

Alberto Moravia uważa "Konformistę" za jedną z dwóch najwybitniejszych ekranizacji jego książek. Drugą jest... "Pogarda" Jean-Luka Godarda.

Polityka niepoprawności

Największym komercyjnym sukcesem Bernardo Bertolucciego pozostał "Ostatni cesarz" (1987) - epicka biografia ostatniego cesarza Chin - Aisin-Gioro Puyi.

Ekipa filmu jako pierwsza w historii uzyskała zgodę chińskich władz na realizację zdjęć w Zakazanym Mieście - słynnym pałacu cesarskim w centrum Pekinu. "Ostatni cesarz" był również pierwszym zachodnim obrazem od 1949 roku, który zrealizowany został w Chinach przy finansowym wsparciu tego kraju.

Bertolucci, podobnie jak w swym wcześniejszym, epickim dziele "Wiek XX", wykorzystał w "Ostatnim cesarzu" biografię historycznej postaci do ukazania politycznej metamorfozy Chin - od czasów feudalnych, przez rewolucje kulturalną, do współczesności. Polityka zawsze znajdowała się w centrum jego zainteresowań, Bertolucci nie ukrywał nigdy swych marksistowskich sympatii.

Ciężko jednak uznać jego dzieła za twórczość politycznie zaangażowaną. Jego celem nie była nigdy rewolucyjna chęć zmieniania świata, tylko próba jego głębszego zrozumienia. Także poprzez politykę.

Dowodem politycznej niepoprawności Bertolucciego była gala wręczenia Oscarów, której "Ostatni cesarz" został bezdyskusyjnym zwycięzcą. Obraz zamienił na statuetki wszystkie 9 nominacji, triumfując w tak prestiżowych kategoriach, jak najlepszy film, najlepszy reżyser, najlepszy scenariusz, najlepsze zdjęcia, najlepszy montaż, najlepsza muzyka, najlepsze kostiumy, najlepsza scenografia oraz najlepszy dźwięk.

Bertolucci zszokował jednak konserwatywną widownię Kodak Theatre, proponując ze sceny ryzykowną analogię między Nowym Jorkiem a Los Angeles. Nawiązując do obiegowej nazwy Nowego Jorku, Bertolucci wypalił: "Jeśli Nowy Jork jest dzisiaj Wielkim Jabłkiem, to Los Angeles musi być Wielkim Sutkiem".

Zdradzona literatura, hołd dla kina

Najlepszym filmem Bernardo Bertolucciego na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat byli "Marzyciele" (2003) - ekranizacja powieści szkockiego pisarza Gilberta Adaira, opowiadająca o erotycznym dojrzewaniu trójki bohaterów w tle rewolty 1968 roku.

Częścią francuskiej kultury ówczesnych lat była szeroko rozpropagowana wśród młodzieży akademickiej kinofilia. Cinématheque Française pod dyrekcją słynnego Henriego Langloisa przeżywała wtedy okres prawdziwej świetności, atmosferę której film Bertolucciego stara się ocalić od zapomnienia.

Bohaterowie "Marzycieli", stali bywalcy Cinématheque Française, są szaleńczo zakochani w kinie. Obraz Bertolucciego jest więc w pewien sposób oryginalnym hołdem, złożonym kinu w ogóle oraz przejawem żywotnej kinofilii reżysera. Bertolucci jest trochę jak Martin Scorsese w swej pasji do przypominania XX-wiecznego dziedzictwa X muzy.

Ważny szczegół: istotną funkcję w powieści pełni homoseksualna relacja między dwójką bohaterów. Bertolucci postanowił jednak nie dochowywać wierności literackiemu pierwowzorowi. "Proszę, nie czuj się oszukany. Kiedy książka staje się filmem, staje się zupełnie nowym bytem" - Bertolucci wspomina, jak przekonywał Adaira do zmian, dodając, że mimo "zdrady", pozostał wierny duchowi książki.

Odkryciem filmu nie byli odtwórcy głównych męskich ról: Michael Pitt i Louis Garrel, tylko debiutantka Eva Green. Jej odważną obyczajowo kreację od razu zaczęto porównywać do słynnej roli Marii Schneider w "Ostatnim tangu w Paryżu". Green przyznała, że widziała słynny film, gdy sama miała 12 lat.

Dodała też, że zarówno jej rodzice, jak i jej agent błagali ją, by nie przyjmowała roli w "Marzycielach", ponieważ może czekać ją ten sam los, co Marię Schneider (gwiazda "Ostatniego tanga w Paryżu" zagrała potem tylko jedną ważną rolę - w "Zawodzie. Reporter" Antonioniego).

Aktorka ujawnia, że jej mama po dziś dzień nienawidzi tego filmu. "Pamiętam, że nie mogła spać po premierze. Była przerażona, że od tego czasu nie będę nikim innym, tylko ikoną seksu" - powiedziała późniejsza dziewczyna Bonda. Bertolucciego scharakteryzowała zaś następująco: "On wcale nie jest zboczeńcem. Jest bardziej jak ojciec".

Ostatnimi filmami Bertolucciego były: dramat "Ja i ty" (2012), ekranizacja powieści Niccolò Ammanitiego, oraz jeden z segmentów dokumentalnego "Venice 70: Future Reloaded".

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bernardo Bertolucci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy