Reklama

"Natchniony szaleniec" Al Pacino

Na tegorocznym weneckim festiwalu oprócz nowego filmu znanej piosenkarki Madonny pojawiły się również premiery wyreżyserowane przez aktorów, którzy bardzo często już po raz wtóry próbują swoich sił jako reżyserzy.

W przypadku królowej muzyki pop "W.E." - historia romansu Wallis Simpson i Edwarda VIII okazała się - delikatnie mówiąc - zabawnym "nieporozumieniem". Jak z rolą reżysera poradzili sobie Al Pacino ("Wild Salome") i James Franco ("Sal"), prasa i widzowie mogli oceniać w trakcie pierwszego festiwalowego weekendu.

Niestety w przypadku film Franco wejście na projekcję było praktycznie niemożliwe. Sala wypełniła się po brzegi już kwadrans przed planowanym seansem.

Al Pacino oprócz premiery swojego dokumentu "Wilde Salome" w sekcji pozakonkursowej, odebrał również nagrodę Jaeger-Le Coultre Glory przyznawaną najlepszemu filmowcowi roku, którą wcześniej zostali uhonorowani m.in. Agnes Varda, Takeshi Kitano, czy Abbas Kiarostami. Najnowsze, kolejne już dzieło reżyserskie Pacino to dokumentalna mieszanka, która powstała w trakcie pracy nad spektaklem. Pacino zafascynowany postacią Oscara Wilde'a postanowił stworzyć teatralną adaptację sztuki "Salome", jednocześnie nakręcić film i dodatkowo podążyć śladami ubóstwionego pisarza i dramaturga, żeby odkryć go "tak naprawdę". Plan reżysera był praktycznie nie do zrealizowania, mimo to Pacino otrzymał wsparcie producentów. Pokazywany w Wenecji dokument zawiera elementy wszystkich wyżej wymienionych prób adaptacyjnych sztuki i jednocześnie jest po prostu rodzajem "making off" filmu, spektaklu i dokumentu, który w konsekwencji nigdy nie powstał.

Reklama

Dla wielu widzów prawdopodobnie najbardziej interesująca i inspirująca będzie postać samego Pacino, który jest wręcz owładnięty historią i postacią Wilde'a. Momentami histerycznie próbuje stać się samym pisarzem, odegrać jak najlepiej jego rolę. Następnie zamienia się w króla Heroda na scenie, dwojąc się i trojąc żeby jego postać była jak najbardziej perwersyjna i przedziwna, mając nadzieję, że taka byłaby wola samego autora sztuki. Rzeczywiście Pacino wykazuje niebywały entuzjazm do pracy twórczej. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że tak naprawdę nieważne w jakiej formie powstanie adaptacja "Salome". Najważniejsze żeby powstała i koniec końców zapewniła swoim istnieniem spokój wewnętrzny maniakalnego reżysera.

"Wilde Salome" wywołuje niestety jedynie pobłażliwy uśmiech w trakcie projekcji, kiedy obserwujemy "natchnionego szaleńca" pragnącego uciec do końca XIX wieku i spotkać Wilde'a na żywo. Pacino czuje się od pewnego momentu ekspertem od biografii pisarza, spadkobiercą jego energii twórczej, co nie przeszkadza mu twierdzić, że Wilde został przede wszystkim odrzucony przez sobie współczesnych ze względu na swoje rewolucyjne idee, a kwestia homoseksualizmu była tylko drugorzędna...

Zobacz zwiastun "Wild Salome":


Mimo wszystko chyba najciekawsze w cały tym "maniakalnym projekcie" wydają się być fragmenty niezrealizowanego filmu "Salome", w którym tytułową rolę zagrała Jessika Chastein ("Drzewo życia" Terrence'a Mallicka). Finałowe sceny sztuki, w której Salome tańczy dla Heroda, uwodzi go, a następnie prosi o głowę Jana Chrzciciela rzeczywiście hipnotyzują widownię właśnie dzięki grze aktorskiej Chastein. Z pełną świadomością można stwierdzić, że gdyby nie kobieca rola Salome, film można byłoby zaliczyć z czystym sumieniem do grona "aktorskich wariacji na temat filmowej reżyserii".

Inne dokumenty dobrze przyjęte w Wenecji to "I'm Carolyn Parker: The Good, the Mad and the Beautiful" w reżyserii Jonathana Demme ("Milczenie owiec", "Rachel wychodzi za mąż") i "Whores' Glory" Michaela Glawoggera ("Śmierć człowieka pracy"). W pierwszym przypadku rzeczywiście Demme mierzy się z amerykańską tragedią huraganu Katrina z 2005 roku, który m.in. spustoszył Nowy Orlean. Reżyser towarzyszy przez kilka lat z kamerą Carolyn Parker, czarnoskórej kobiecie, która walczy za wszelką cenę, żeby odbudować swój dom i wrócić do stanu sprzed katastrofy. Carolyn jest wulkanem energii, kobietą czynną społecznie, wdową z trójką dzieci, która nigdy nie traci życiowego optymizmu i zawsze mówi szczerze to, co myśli. Demme po kilku latach zaprzyjaźnia się z całą rodziną, dzięki czemu udaje mu się pokazać, co oprócz domu stracili ludzie, którzy przeżyli huragan i jak mocno katastrofa wpłynęła na ich los.

"Whores' Glory" Glawoggera to tryptyk, którego głównym tematem jest prostytucja w Tajlandii, Bangladeszu i Meksyku. Film podzielił wenecką widownię. Może wywoływać opór szczególnie ze względu na całkowite pominięcie krajów zachodnich, szczególnie że tak naprawdę reżyser nie daje żadnych wskazówek, co zdecydowało o wyborze filmowanych miejsc. Dodatkowo wszystkie historie niejako zestawiają seksualność z kwestią wiary w boga/bogów, co również może wywoływać sprzeciw.

Zobacz zwiastun "Whores' Glory":


Niestety, Glawogger oprócz zgrabnego dokumentowania przestrzeni, w których się porusza i bohaterów z którymi rozmawia, bądź którym towarzyszy w bardzo intymnych momentach, non stop lawiruje pomiędzy dwoma radykalnymi punktami widzenia. Z jednej strony stara się usprawiedliwić istnienie zjawiska prostytucji, z drugiej zwraca uwagę na aspekty upokorzenia, uprzedmiotowienia i wykorzystywania przede wszystkim kobiet. Przy "Whores' Glory" można odnieść wrażenie, że sam twórca kompletnie zgubił się w trakcie pracy nad filmem i zestawiając zjawisko "płatnej miłości" w wyżej wspomnianych krajach dopiero po zakończeniu pracy nad filmem zorientował się, że uniwersalna w tym przypadku może być jedynie nazwa i nic poza tym.

Joanna Ostrowska, Wenecja

Więcej z Wenecji: Wielki wstyd Steve'a McQueena / Polański: Porwać się szaleństwu / Winslet, Clooney i Madonna

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wenecja | Al Pacino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy