Mieczysław Czechowicz: Twarz i ciało do grania

Mieczysław Czechowicz w filmie "Hasło Korn" /East News/POLFILM

​"Mówią o mnie Miś Uszatek, bo klapnięte uszko mam" - śpiewał Mieczysław Czechowicz w jednej z najpopularniejszych polskich dobranocek.

Od 1975 r. do 1987 r. powstały 104 odcinki "Przygód Misia Uszatka" nawiązujące do książek Czesława Janczarskiego (był też pełnometrażowy film). Przyciągały tysiące najmłodszych widzów. Nie przeszkadzała im zbyt natrętna dydaktyka. To był świat, w którym zdarzają się kłopoty (np. gdy Zajączek zje nieumyte jabłko albo Króliczki zapomną o kolacji), ale nie ma zła. Magnesem był głos Mieczysława Czechowicza, ciepły, niski, kojący i bardzo "misiowaty". Słowa piosenek Uszatka tak zapadały w pamięć, kojarzyły się z dzieciństwem, że wielu dorosłych pamięta je do dziś.

Reklama

Żywiołem Mieczysława Czechowicza była komedia. Nawet w niewielkich rolach tworzył prawdziwe kreacje. Kto nie pamięta rzekomego profesora, a w rzeczywistości bimbrownika badającego zawartość "cukru w cukrze" z filmu "Poszukiwany, poszukiwana"? Tego, co postanowił ożenić się z pomocą domową, która go zdemaskowała. A gdy okazało się, że jest ona mężczyzną, wyciągnął ręce, by domniemany milicjant skuł go kajdankami. Albo porywczego i pechowego hrabiego Horvatha, wciąż wysyłającego hajduków w pościg za Janosikiem? Był też ogrodnik, ojciec Lusi marzącej o mężu z warszawskim meldunkiem z "Nie ma róży bez ognia". Słowa: "Pan mówi, mówi... Tatuś, spuszczaj psy!" weszły do języka potocznego.

Krytycy docenili uzdolnienia młodego aktora. "Rewelacją wieczoru był Czechowicz w roli bezrobotnego zapaśnika. Ma on warunki fizyczne znakomite i bardzo rzadkie wśród młodzieży aktorskiej. Jest duży, bardzo ludowy, ma twarz i ciało do grania. Ma gest, rodzaj humoru, osobowość aktorską bardzo współczesną" - pisał Jan Kott pod koniec lat 50.

Aktor zdawał sobie sprawę ze swoich atutów. "Nie wydaje mi się możliwe wypracowanie vis comica - mówił. - Są ludzie nieodparcie śmieszni, bawiący widza samym pojawieniem się na scenie, inni zaś powtarzając dokładnie chwyty swoich kolegów, nie śmieszą". Chociaż zdarzało mu się grać role morderców i brutali (bywał w nich niepokojąco sugestywny), cenił swój dar bawienia ludzi. Przecież jego fascynacja aktorstwem rozpoczęła się od obejrzenia w lubelskim teatrze "Zemsty".

Syn przedwojennego zawodowego oficera pierwsze dziewięć lat życia przeżył w dostatku. W 1939 r., kiedy ojciec był już w niemieckiej niewoli, matka zdecydowała się wyjechać z położonego na Wołyniu Równego do rodzinnego Lublina. Chyba ocaliła w ten sposób życie sobie i synowi, bo NKWD w pierwszej kolejności wywoziło na Syberię rodziny polskich oficerów i urzędników. W okupowanym Lublinie dla Czechowiczów zaczął się jednak okres biedy. Ojciec, kiedy został zwolniony z oflagu z powodu stanu zdrowia, zdecydował, że rodzinie będzie łatwiej przetrwać na wsi. Pojechali do Kuszów, gdzie objął zarząd młyna. Przed wojną to zajęcie było źródłem niezłych dochodów, ale w czasie okupacyjnych rekwizycji zboża i mąki nie chroniło przed niedostatkiem. Po latach aktor wspominał, że jakiś czas przeżył w zupełnej głuszy.

Rzeczywiście Kusze, położone w lasach na pograniczu Lubelszczyzny i Podkarpacia, leżały ponad 20 km od najbliższej utwardzanej drogi, a jeszcze dalej od linii kolejowej. W latach 40. okoliczne lasy były schronieniem partyzantów, a Niemcy organizowali obławy i pacyfikacje wsi. Nie było bezpiecznie. Dlatego po śmierci ojca w 1943 r. matka z małym Mietkiem wróciła do Lublina. Dwa lata później w tym mieście chłopiec przeżył dramat. Należał do konspiracji niepodległościowej, która została rozpracowana przez UB.

"Aresztowali nas obu w Lublinie tego samego dnia, w ciągu tej samej godziny - opowiadał jego kuzyn. - Było około godziny 22., kiedy przed kamienicę przy obecnej ul. Skłodowskiej, w której mieszkałem, zajechały dwa 'Willysy', z których wyszło przeszło dziesięciu uzbrojonych po zęby ubowców. Przez chwilę dobijali się do bramy, która, jak to było w ówczesnym zwyczaju, była już zamknięta. Wsadzili mnie do wozu i oba 'Willysy' ruszyły. Ponieważ zmierzaliśmy ku ulicy Kołłątaja, domyśliłem się, że jadą po Mietka, który mieszkał tam pod numerem czwartym. Mietka wsadzili do drugiego 'Willysa'. Nie wiem, czy wychodząc widział mnie, siedzącego w jednym z samochodów. Zawieźli nas na ulice Krótką, do siedziby UB. Zastaliśmy tam grupę innych aresztowanych, takich jak my młodych chłopców. Najstarsi mieli najwyżej około 19 lat. Tylko jeden z aresztowanych miał około czterdziestki. Każdemu przydzielono śledczego. Traktowali nas bardzo źle. Bicie, kopanie, obelgi były na porządku dziennym. Jeden ze skopanych zmarł później w szpitalu więziennym. Z Mietkiem nas rozdzielono, siedzieliśmy w różnych celach. Pamiętam, 15 maja przywieźli nas na Zamek. Dopiero tam ponownie spotkałem Mietka i wtedy znaleźliśmy się w jednej celi. Na kilkunastu metrach stłoczono około trzydziestu więźniów. Przez cały czas uwięzienia spaliśmy na gołym betonie. Mowy nie było nie tylko o jakiejkolwiek pryczy, ale nawet o jakimś łachmanie czy wiązce słomy pod głowę. Sposób traktowania był właściwie taki sam, jak na Krótkiej. Bicie i szykany. Jedną z najczęstszych była tzw. żabka. To był koszmar, piekło. W tych strasznych warunkach dotrwaliśmy do procesu".
 
Na podstawie dekretu o ochronie państwa Mieczysław Czechowicz został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Wyszedł na wolność. Okupacyjna bieda i więzienne doświadczenia tkwiły potem w jego świadomości, choć o nich nie mówił. Koledzy z warszawskiej szkoły aktorskiej, do której się dostał, wspominali, że raz w miesiącu musiał najeść się do syta. Ciułał studenckie grosze, żeby kupić pół bochenka chleba, pół kilo kiełbasy i ćwiartkę wódki, po czym wszystko z namaszczeniem spożywał.

Na jego talencie poznał się słynny wykładowca szkoły aktorskiej Aleksander Zelwerowicz, który zrobił go swoim asystentem, a potem Starsi Panowie: Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. W ich kabarecie pokazał skalę swojego talentu jako jeden z Tanich Drani (z Wiesławem Michnikowskim) czy oficer huzarów uwodzący hrabinę Tyłbaczewską (Irena Kwiatkowska). W piosence "Pani Monika" był dla odmiany nie zabawny, a wzruszający. To on ściągnął do kabaretu Bohdana Łazukę, za co ten jest mu do dziś wdzięczny. "Zabawny duet tworzyli Czechowicz z Michnikowskim, obaj z Teatru Współczesnego, gdzie też wspólnie dokazywali - wspomina Bohdan Łazuka. - Czechowicz - duży pan, przy kości. Michnikowski - drobny, mały. Ale to Mietek zawsze wykrzykiwał: Panie reżyserze, panie reżyserze, bardzo przepraszam, ale Michnikowski mnie zasłania. Duże dzieci".

Aktor słynął z pogody ducha, życzliwości wobec ludzi. Miał swoje grono znajomych, z którymi spędzał letnie urlopy, najchętniej na Mierzei Wiślanej. Jego życie prywatne, co wspomina Edward Dziewoński, było jednak ściśle strzeżonym sekretem. Miał swoje tajemnice... Pod koniec życia chorował na serce, miał być operowany. Nie doczekał zabiegu, zmarł w 1991 r.

Jerzy Witebski

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Mieczysław Czechowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy