Reklama

Michael Moore wstrząsa Ameryką

Czy Michael Moore ("Zabawy z bronią") ma coś wspólnego z Melem Gibsonem ("Waleczne serce - Braveheart")? Mimo iż kontrowersyjny dokumentalista na pewno zaprzeczyłby, to jednak dwa ostatnie filmy obu tych twórców wywołały w Stanach Zjednoczonych niespotykane polemiki i dyskusje. "Fahrenheit 9.11" i "Pasja" przyczyniły się do ogólnonarodowych debat, a ich autorzy znaleźli się pod ostrzałem mediów.

"Pasja" Mela Gibsona zdobyła zarówno rzesze zwolenników, jak i równie przeciwników jeszcze przed swą kinową premierą, kiedy nikt nie widział nawet minuty z realizowanego filmu.

"Fahrenheit 9.11" Michaela Moore'a wywołał podobne kontrowersje - a gorące dyskusje na temat problemów poruszonych przez reżysera podjęli zarówno liberałowie, jak i konserwatyści. Zainteresowano się także samym autorem.

Bush i Moore - to główne tematy dyskusji.

Reklama

A "Fahrenheit 9.11" umacnia widzów w ich poglądach.

Jeśli ktoś uważał, że prezydent Bush to bufon, dbający wyłącznie o interesy swej rodziny, a nie o dobro kraju, film tylko umocni to przekonanie.

Podobnie ugruntowani w swych opiniach po obejrzeniu "Fahrenheita 9.11" będą widzowie, dla których Michael Moore to natarczywy zarozumialec, realizujący propagandowe dziełka, nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością.

Jednak wszystkich amerykańskich widzów obrazu łączy jedno - za cztery miesiące pójdą do wyborczych urn i zadecydują, czy Bush pozostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, czy też nie.

Przeciwnicy reżysera zarzucają mu, że obraz to dwugodzinna kampania na rzecz Demokraty Johna Kerry'ego, przeciwnika urzędującego przywódcy w walce o prezydencki fotel.

I choć w filmie nie pada jego nazwisko, to zarzuty pod adresem Busha dają do zrozumienia jedno - czas na radykalne zmiany.

Michael Moore oczywiście odpiera zarzuty o realizacji politycznej "agitki".

Czy jednak wyborcy, którzy wciąż nie wiedzą na kogo głosować w listopadowych wyborach, postanowią po obejrzeniu "Fahrenheita 9.11" na spokojnie ocenić kandydatów, czy też porwie ich krytyczny głos reżysera, który tym razem swe poglądy uważa za jedyne słuszne?

Jak twierdzą obserwatorzy twórczości Moore'a, realizując swój poprzedni film, nagrodzone Oscarem "Zabawy z bronią", twórca wyglądał na rzeczywiście przejętego znalezieniem rozwiązania problemu palącego amerykańskie społeczeństwo - niezwykłej łatwości w dostępie do broni.

Nie szukał łatwych odpowiedzi, nie zapraszał przed kamery tylko swych popleczników.

A "Fahrenheit 9.11", nagrodzony Złotą Palmą na festiwalu w Cannes, jednoznacznie wskazuje winnego.

Jak zauważają krytycy obrazu, poprzez wybór zaproszonych do realizacji rozmówców, czy montaż wybranych materiałów archiwalnych, Moore udowadnia, iż Bush nie tylko był niekompetentnym przywódcą przed tragicznymi atakami z 11 września 2001 roku, lecz także dopuścił się wielu manipulacji po tragedii.

Moore twierdzi, że prezydent starał się za wszelką cenę ukryć powiązania swej rodziny z bliskimi Osamy bin Ladena i innymi prominentnymi Saudyjczykami.

Co gorsza, dopuścił do ucieczki z terenu Stanów Zjednoczonych 142 Saudyjczyków - w tym ponad 20 osób z rodziny bin Ladena. Opuścili oni USA zaledwie dwa dni po ataku na World Trade Center, kiedy amerykańska przestrzeń powietrzna była zamknięta dla prywatnych samolotów.

Przeciwnicy filmu zauważają, że Moore wygłasza podobne tezy, mimo iż oficjalne raporty - o których istnieniu reżyser nawet nie wspomina w swym filmie - dowodzą, że loty czarterowe wznowiono już 14 września, a śledztwo prowadzone przez FBI wykazało, iż żaden z wypuszczonych z USA Saudyjczyków nie był powiązany z zamachami.

Zdaniem oponentów, równie jednostronnie przedstawiona jest w filmie "Fahrenheit 9.11" sprawa powiązań Busha z Jamesem R. Bathem, teksańskim zarządcą finansów należących do rodziny bin Ladena.

Do rozmowy nie zaproszono bowiem Batha, a Moore nie próbuje nawet udawać, że starał się pozyskać do występu przed kamerami swego bohatera.

Jak twierdzą przeciwnicy reżysera, podobnych przekłamań jest w filmie więcej.

Zamiast faktów Moore często serwuje widzom zabawne zestawienia obrazów ilustrowanych popularnymi utworami muzycznymi.

W jednej z sekwencji zobaczyć można montaż materiałów archiwalnych, których bohaterami są Bush senior i Bush junior ściskający dłonie członków rodziny bin Ladena w rytm popowego przeboju.

Reżyser nie wspomina, że rodzina terrorysty wyrzekła się niechlubnego członka familii - grzmią przeciwnicy filmu "Fahrenheit 9.11".

W innej ze scen wystąpienie Busha ilustrowane jest fragmentem piosenki, której tekst zaczyna się od słów: "Patrz, co się ze mną stało, sam nie mogę w to uwierzyć - jestem na szczycie, na którym znaleźć powinien się ktoś inny".

To już manipulacja - uważają krytycy poczynań reżysera.

A potem na pierwszy plan wkracza sam Michael Moore, który uwielbia stawiać się w centrum wydarzeń.

Zaczepia polityków zmierzających na Kapitol, pytając, co sądzą o werbunku do armii własnych dzieci.

"Wydaje nam się, że powinniście wysyłać na wojnę własne dzieci" - prowokuje reżyser.

Zaczepieni politycy albo grzecznie odmawiają wypowiedzi, albo na sam widok charakterystycznej sylwetki reżysera umykają przed dociekliwym filmowcem.

Reżyser wsiada także do rozwożącej lody ciężarówki i przez umieszczone na aucie głośniki recytuje wybrane zapisy "Ustawy o patriotyzmie" - jak mówi, dowiedział się bowiem, iż głosujący na nią politycy nie znali wszystkich paragrafów, które przegłosowali.

Może i takie sceny są zabawne i mają ukazać autora jako utalentowanego filmowca, ale - paradoksalnie - obniżają wartość filmu, który wypełniony jest także przejmującymi momentami, zauważają obserwatorzy twórczości reżysera.

Moore nie epatuje sekwencjami ukazującymi atak na wieże World Trade Center - tragedię widzowie poznają dzięki materiałom dźwiękowym, odgłosom walących się budynków, wyjących syren alarmowych. Czarny ekran i przejmujące dźwięki wystarczą, by pojąć rozmiar tragedii.

Potem wystarczy pokazać tylko migawki z miejsca tragedii, ocalonych ludzi patrzących na horror rozgrywający się przed ich oczami, by wywołać wstrząsający efekt.

Przejmujące są także wypowiedzi szeregowych żołnierzy opowiadających o swym życiu w armii - przejmujące, gdyż ludzie ci po prostu mówią o sobie, nie chcąc w ten sposób załatwić żadnych zakulisowych spraw.

Równie wzruszająco brzmią wyznania matki żołnierza poległego w Iraku.

Gdyby tylko w tle nie było Białego Domu, może nie wyglądałoby to na manipulację, na granie na najprostszych uczuciach widzów - grzmią krytycy filmu "Fahrenheit 9.11".

Jednak naprawdę wzruszające fragmenty obrazu to tylko "przerywniki" w dwugodzinnym ataku na prezydenta Busha.

Film zaczynają i kończą podobne sekwencje - materiały archiwalne ukazujące prezydenta i członków rządowej administracji, którzy przygotowują się do telewizyjnych wypowiedzi.

Widzowie oglądają poprawki makijaży, układanie włosów, przypinanie do klap marynarek mikrofonów. Popis próżności, mówi Moore.

Zapewne zamiarem reżysera było ukazanie, iż przywódcy Stanów Zjednoczonych bardziej przejmują się swą powierzchownością, niż informacjami, którymi dzielą się z narodem.

Jednak każdy musi przypudrować nos zanim stanie przed kamerami, oświetlony tysiącem lamp - zarówno ubrani w garnitury Republikanie, jak i noszący się sportowo Michael Moore, mówią przeciwnicy jednostronnego ukazania rzeczywistości w filmie "Fahrenheit 9.11".

Także w Polsce film wywołuje spore kontrowersje.

Krytyk filmowy Stach Szabłowski uważa, że manipulacja w tym filmie jest usprawiedliwiona.

"W filmie jest mnóstwo chwytów propagandowych, ale żeby przeciwstawić się propagandzie mediów, co Moore robi w swoim filmie, trzeba używać tego samego języka. Film Moore'a bazuje na informacjach, które są w powietrzu. To znaczy mówi się o nich, krążą po Internecie, ale nie trafiają do oficjalnego medialnego obiegu. Oczywiście, informacji na świecie jest wiele, chodzi o ich dobór i interpretację. To, co zrobił Moore, można oczywiście nazywać manipulacją, podobnie jak wybór faktów lansowanych w mediach" - mówił Szabłowski po przedpremierowej projekcji filmu, która odbyła się w piątek, 16 lipca, w Warszawie.

"Nie sądzę, żeby na dokumentaliście tego rodzaju co Moore ciążył obowiązek bezwzględnego obiektywizmu. To kino zaangażowane społecznie, głos w debacie na temat prezydentury Busha i prowadzonych w ostatnich latach przez Amerykę wojen. Ten film po mistrzowsku posługuje się językiem tej debaty, przedstawiając racje strony, która dotychczas nie była dopuszczana w oficjalnych mediach do głosu" - wyjaśniał Szabłowski.

Kontrowesyjny obraz debiutuje na ekranach polskich kin w piątek, 23 lipca.

Zapraszamy do dyskusji na temat filmu "Fahrenheit 9.11"!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Fahrenheit | widzowie | krytycy | zabawy | Bush | michael moore | moore | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama