Reklama

Michael Caine: Dżentelmen w świecie chaosu

Kilka lat temu zbulwersował brytyjską branżę filmową mówiąc, że rodzime scenariusze są tak złe, że nie jest w stanie ich przeczytać, a co dopiero grać. - Mam już swoje lata i potrzebuję dużej motywacji, by uczyć się roli. Kontrakt na milion funtów nie wystarczy. Nie mam ochoty wstawać o 6 rano i grać postać, której nie lubię - mówił, wówczas 74-letni, Michael Caine.

Kilka lat temu zbulwersował brytyjską branżę filmową mówiąc, że rodzime scenariusze są tak złe, że nie jest w stanie ich przeczytać, a co dopiero grać. - Mam już swoje lata i potrzebuję dużej motywacji, by uczyć się roli. Kontrakt na milion funtów nie wystarczy. Nie mam ochoty wstawać o 6 rano i grać postać, której nie lubię - mówił, wówczas 74-letni, Michael Caine.
Michael Caine: Spokojny Brytyjczyk /Pascal Le Segretain /Getty Images

Najwyraźniej scenarzyści słowa mistrza wzięli sobie do serca albo aktor zmienił zdanie, bo już nie bojkotuje rodzimej branży. Pociechą zawsze były koprodukcje. 82-letniego dziś Caine’a możemy podziwiać w filmie "Młodość" Włocha Paola Sorrentino.

Caine jest w znakomitej formie aktorskiej. Ironiczny, elegancki, szarmancki, dowcipny, mądry, zblazowany, delikatny. Jest cudny, jak tylko angielski dżentelmen być potrafi. To zabawne, bo również na początku kariery pochodzący z klasy robotniczej Caine otrzymał propozycję zagrania bohatera z wyższych sfer ("Zulusi" z 1964 roku Cy Endfielda).

- W tym czasie grałem w teatrze, mówiłem cockneyem (londyńska gwara robotników). Poproszono mnie na przesłuchanie do roli posługującego się nim kaprala. Nie miałem telefonu, dlatego wysłali do agenta chłopaka na rowerze z telegramem. Gdy dotarłem na przesłuchanie, okazało się, że mieli już kogoś innego. Mimo to reżyser mnie zauważył i zapytał: "Zagrasz oficera?". Byłem wysoki, szczupły. Miałem długie jasne włosy. "Nie wyglądasz mi na mieszkańca londyńskiego East Endu, raczej na oficera. Potrafisz zagrać z odpowiednim akcentem?". - Tak.

Reklama

Zagrał, bo zawsze chciał być aktorem.  już w szkole założył kółko teatralne. Potem pracował na prawdziwej scenie. Nie skończył żadnej szkoły aktorskiej. Fachu uczył się w praktyce. Zaczął od asystenta kierownika sceny w prowincjonalnym teatrze. Nigdy wcześniej nie widział profesjonalnego przedstawienia. Zawodu nauczył się, grając w 50 sztukach rocznie, jeżdżąc po całej Anglii.

Do 1954 roku nazywał się Maurice Joseph Micklewhite - tak brzmi jego rodowe nazwisko. Michaelem Caine’em został, kiedy w budce telefonicznej dowiedział się, że właśnie dostał rolę. Naprzeciwko wisiał plakat reklamujący "The Caine Mutiny" ("Bunt na okręcie"), gdzie grał Humphrey Bogart. Z budki wyszedł już jako Michael Caine.

Caine nie ma problemów z przyznaniem się, że jego dzieciństwo i młodość nie były nadzwyczajne. Ojciec Maurice Joseph był handlarzem ryb i kierowcą autobusu, matka Ellen Maria - sprzątaczką. Ale rodzice nie mieli zwyczaju narzekać. On też nie. Pracował na budowie, korzystał z zasiłku. Wie, co to znaczy nie mieć pieniędzy. Dziś jest milionerem, ale nie stracił ostrości widzenia.

- Kiedy poczułem smak popularności? Gdy zagrałem w filmach opowiadających o przygodach Harry’ego Palmera - wyznaje. Rzeczywiście to wtedy, w połowie lat 90. XX wieku, zyskał status gwiazdy. Nie bez powodu. Filmy o szpiegu Palmerze na całym świecie konkurowały z tymi o Jamesie Bondzie. Caine jako szpieg spodobał się nawet angielskiej królowej.

16 czerwca 2000 roku aktor otrzymał z jej rąk tytuł szlachecki. Formuła brzmiała dostojnie: "W uznaniu zasług aktorskich...". Szlachectwo oczywiście zobowiązuje, co nie znaczy, że sir Michael Caine stracił poczucie humoru na własny temat. - Plebejskie pochodzenie zawsze zdradzi mój akcent - śmieje się.

Rzeczywiście, jego robotniczy akcent przeszedł do legendy. Gdy w 1967 roku w filmie "Hurry Sundown" Otto Premingera miał zagrać Amerykanina, Vivien Leigh ("Przeminęło z wiatrem") tygodniami uczyła go akcentu amerykańskiego, każąc mu powtarzać "Four door Ford".

Młodszy o 3 lata brat Stanley też został aktorem (zagrali razem m.in. we "Włoskiej robocie"). O istnieniu starszego Davida (przyrodniego, 1925-92) dowiedział się dopiero po śmierci matki w 1989 r. Ze starszym bratem wiązała się rodzinna tragedia i tajemnica. David był chory na epilepsję i całe życie spędził w szpitalu.


Natura na szczęście oprócz poczucia humoru obdarzyła go też rozsądkiem. Więc nie dzieli włosa na czworo. Nie rozpamiętuje krzywd. Zmarnowanych ról. Nietrafionych uczuć. Zresztą tu poszczęściło mu się nienajgorzej. Co prawda pierwsze małżeństwo z aktorką Patricią Haines (zmarła w 1996 r.) rozpadło się po zaledwie 3 latach, ale córka Dominique była dobrym łącznikiem. W 1973 r. poślubił Shakirę Baksh, byłą miss Gujany i drugą miss wyborów Miss World, które odbyły się w 1967 roku w Londynie. Mają córkę Natashę, która odziedziczyła po swojej pięknej mamie oryginalną urodę.


Caine zobaczył Shakirę w reklamie kawy Maxwell House. Uznał, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką widział, i postanowił poszukać jej w... Brazylii. Był już w drodze na lotnisko, kiedy zadzwonił przyjaciel z informacją, że Shakira mieszka... w Londynie. Ma jej telefon i pozna ich z sobą. - To był najpiękniejszy dzień mojego życia - mówi Caine.

Uważany za jednego z najwybitniejszych aktorów świata, zagrał w 137 filmach, Caine przekornie wyznaje, że jego prawdziwym powołaniem jest kuchnia. Uwielbia gotować. Twierdzi, że robi to świetnie. Najlepsze zupy, najlepsze sosy, najlepsze mięsa. Jest współwłaścicielem ekskluzywnej londyńskiej restauracji Langan’s Brasserie oraz 6 innych restauracji w Londynie i w Miami na Florydzie. Lubi też ogród. - Uprawiam tam, cholera, wszystko - mówi.

Słowa: "cholera" i "cholernie" są jego ulubionymi. Albo jest "cholernie dobrze", albo "cholernie źle", "cholernie wspaniale" lub "cholernie beznadziejnie". Nie ma zjawiska, stanu, czynności, uczucia, którego nie wyraża słowo "cholernie". Jego klub piłkarski to od zawsze Chelsea Londyn. Jeśli akurat nie leci z żoną na weekend do Paryża, zasiada na trybunach. Czasami ze swoim najlepszym przyjacielem Seanem Connery. Przyjaźnił się też, aż do jej śmierci, z Vivien Leigh. Po filmie "Młodość" ma nowego kumpla, Harveya Keitla, który w "Młodości" zagrał reżysera.

- Harvey i ja służyliśmy w piechocie, co zbliżyło nas do siebie na planie. Ja walczyłem w Korei. On służył w amerykańskiej marynarce wojennej - mówi Caine. - Nie musieliśmy o tym gadać: to doświadczenie, które w głowie i ciele zostaje na zawsze. Dlatego w wielu innych kwestiach rozumieliśmy się bez słów - mówi Harvey Keitel ("Zły porucznik"). - Lubimy z siebie żartować. Mieliśmy więc cholernie dobrą zabawę - dodaje Caine.

"Cholerny" komplement sprawił Caine’owi jeden ze skrzypków Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej, którą "dyrygował" w filmie. "Był  pan lepszy niż profesjonalista, którego mieliśmy tydzień temu".


ZM

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Michael Caine
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy