Reklama

Mark Strong: Jak grać, to tylko łotrów

- Moja żona ma rodzinę w San Francisco - mówi Mark Strong. - Kiedy ci biedni ludzie dowiedzieli się, że ożeniłem się z ich kuzynką, byli autentycznie przerażeni. Widzieli mnie w paru filmach i doszli do wniosku, że jestem psychopatą.

Ten zły

Cóż, właściwie trudno się dziwić. Wystarczyło, że rzeczona rodzinka obejrzała "Sherlocka Holmesa" w reżyserii Guya Ritchiego, gdzie Strong był ucieleśnieniem zła. Albo "Syrianę", gdzie jego bohater wyrywał paznokcie agentowi CIA granemu przez George'a Clooneya. Albo "The Long Firm", w którym to serialu Strong-gangster wpychał w jednej ze scen rozgrzany do czerwoności pogrzebacz w usta pewnego nieszczęśnika. Albo "Kick-Ass, gdzie bezlitośnie znęcał się nad małoletnią Hit-Girl.

- Rozumiem te obawy - dodaje 50-letni (urodziny świętował 30 sierpnia) Brytyjczyk. - Jeśli ktoś zna cię tylko z ról czarnych charakterów, łatwo mu wyobrazić sobie, że poza ekranem zachowujesz się podobnie. Tymczasem ja jestem spokojnym człowiekiem... za wyjątkiem sytuacji, w których prowadzę samochód albo gram w piłkę nożną. Kiedy akurat jestem zaangażowany w coś, co podnosi poziom adrenaliny - jak sport właśnie - nagromadzona we mnie złość napędza mnie. Jeśli zostanę sprowokowany, łatwo wybucham.

Reklama

Telefon ode mnie zaskoczył Stronga w Detroit, na planie nowego serialu kryminalnego zatytułowanego "Low Winter Sun". Postać, w którą się w nim wciela - główny bohater Frank Agnew - to gliniarz z mroczną kartoteką.

- Frank został policjantem, powodowany szlachetnymi pobudkami - wyjaśnia. - Stara się zachowywać przyzwoicie, ale niestety, pewne okoliczności zmuszają go do przejścia na "ciemną stronę mocy". Zabił człowieka. Zbrodnia ta miała związek z utraconą miłością. Był przekonany, że ten człowiek zrobił coś, za co musiał odpowiedzieć. Jak sądzę, można to nazwać morderstwem w afekcie... Cała ta historia przypomina zresztą grecką tragedię.

Nie potrafił odmówić

Strong ostrożnie wypowiada się o zemście jako takiej - uczuciu, które powodowało wieloma spośród granych przezeń bohaterów. - Jestem w połowie Włochem - mówi (Strong urodził się jako Marco Giuseppe Salussolia). - Włosi mawiają, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. To potężne uczucie. Nie dopuszczam do siebie pragnienia zemsty, bo nie wiem, co by się stało, gdybym pozwolił mu sobą zawładnąć... Chciałbym wierzyć, że w sytuacji, w której byłbym poszkodowany, potrafiłbym nadstawić przysłowiowy drugi policzek. Potrafię się zdenerwować, ale tylko kilka razy w życiu dałem się ponieść emocjom. Mam też w sobie opanowanie i zimną krew - potrafię je zachować w sytuacjach, w których dzieje się coś, co w moim odczuciu jest jawną niesprawiedliwością.

W "Low Winter Sun" zbrodnia popełniona przez Franka uruchamia cały ciąg zdarzeń, do których nasz tragiczny bohater bynajmniej nie chciał doprowadzić.

- Większość telewizyjnych zwiastunów kończy się jakąś katastrofą - zauważa aktor. - U nas katastrofa zawiera się w całych pięciu minutach. Ten serial opowiada o ludziach, którzy szukają swojej drugiej szansy; którzy próbują powstać z kolan.

Strong, który z impetem wkroczył do świata filmu po piętnastu latach grania w brytyjskich produkcjach telewizyjnych, nie planował powrotu na mały ekran. (...) Kiedy jednak zaproponowano mu rolę w remake'u brytyjskiego miniserialu, w którym zagrał główną rolę 7 lat temu, nie potrafił odmówić. Akcja tamtej opowieści rozgrywała się w Edynburgu - fabuła nowej wersji "Low Winter Sun" została natomiast osadzona w realiach przemysłowej metropolii, jaką jest Detroit. Jeśli pierwsza, 10-odcinkowa transza serialu spotka się z przychylnym przyjęciem, zdjęcia będą kontynuowane. Aktor bardzo na to liczy.

- Ludzie często pytają mnie, czy nie męczy mnie to ciągłe granie czarnych charakterów; czy nie czuję się zaszufladkowany - wyznaje. - Tymczasem ja uważam, że rola łotra jest zawsze tą najbardziej fascynującą rolą. A poza tym grywałem też pozytywnych bohaterów, jak chociażby we "Wrogu numer jeden" czy w "Emmie". W tym ostatnim filmie grałem dżentelmena nazwiskiem Knightley, jedną z najbardziej ujmujących postaci w angielskiej literaturze.

Koszmar rodem z Dickensa?

Aktor uważa, że jego życiowe decyzje mają swoje źródło w niekonwencjonalnym dzieciństwie, które stało się jego udziałem. Strong przyszedł na świat w Londynie jako syn Włocha i Austriaczki. Jego ojciec porzucił rodzinę wkrótce po jego narodzinach, a matka postanowiła zmienić synowi nazwisko, by łatwiej było mu funkcjonować w otoczeniu. Kiedy mały Mark miał 5 lat, trafił do państwowej szkoły z internatem, która w XIX wieku działała jako... miejsce dla dzieci wychowujących się bez ojca.

- Brzmi to okropnie, ale zapewniam, że nie był to żaden koszmar rodem z książek Dickensa - mówi aktor. - Żadna matka nie chce rozstawać się ze swoim dzieckiem tak wcześnie, ale moja nie miała wyboru. Nie bardzo wiedziała, co ze mną zrobić. Całe dnie spędzała w fabryce, w której była zatrudniona, a wieczorami imała się różnych dorywczych prac, by móc opłacić rachunki. Byłem bezustannie podrzucany sąsiadom albo niańkom. Wydaje mi się, że matka doszła do wniosku, iż potrzebowałem dyscypliny.

W ciągu kilkunastu lat przyszły gwiazdor "zaliczył" kilka szkół z internatem. Wreszcie trafił do Wymondham College, gdzie uczył się aż do 18. roku życia. (...) Przez pewien czas chciał być prawnikiem, ale po pierwszym roku studiów na Uniwersytecie Monachijskim stwierdził, że obrał niewłaściwą drogę.

- Z perspektywy czasu sądzę, że chciałem raczej wcielać się w rolę prawnika - wspomina. - Podobała mi się wizja przemieszczania się fajnym, szybkim autem, chodzenia z aktówką pod pachą i brylowania na sali sądowej.

Strong wrócił do Anglii i podjął studia aktorskie w szkole teatralnej Bristol Old Vic. - W tamtym okresie kilka razy uśmiechnęło się do mnie szczęście - wyznaje. - Najpierw trafiłem pod opiekę dobrego agenta, który zobaczył mnie na scenie w "Straconych zachodach miłości". Później dostałem ofertę od dyrektora artystycznego pewnego małego teatru, który zaproponował mi udział w dziewięciu spektaklach w ciągu dziewięciu miesięcy. Dzięki temu po ukończeniu szkoły teatralnej nie wylądowałem na bezrobociu.

Wiecznie drugoplanowy

Dalej było już tylko lepiej. Strong został członkiem prestiżowego zespołu teatralnego The Royal Shakespeare Company. Później dołączył do ekipy Teatru Narodowego w Londynie, na którego deskach występował w takich sztukach, jak "Król Lear" czy "Ryszard III" (gdzie zagrał u boku samego Iana McKellena). W 1996 r. dał się poznać telewizyjnej publiczności poprzez udział w miniserialu "Our Friends in the North", dzięki któremu popularność zyskał też jego dobry przyjaciel i późniejszy odtwórca roli Jamesa Bonda - Daniel Craig.

- To chyba wtedy reżyserzy obudzili się i doszli do wniosku, że nadaję się także do występów przed kamerą - śmieje się aktor, który generalnie nie narzeka na brak zajęć. W sierpniu na ekrany kin wszedł kolejny film z jego udziałem, "Blood". Jak mówi, gra w nim policjanta będącego całkowitym przeciwieństwem Franka Agnew z "Low Winter Sun". - Wyruszam w pościg za dwoma braćmi, którzy popełnili morderstwo. Co ciekawe, oni też są gliniarzami - wyjaśnia.

Na premierę czekają jeszcze trzy inne produkcje, w których Strong zagrał w ostatnich miesiącach: "Before I Go to Sleep", gdzie wcielił się w lekarza opiekującego się kobietą, która każdego ranka po przebudzeniu nie pamięta wydarzeń dnia poprzedniego (w tej roli Nicole Kidman); "Closer to the Moon", dramat opowiadający o żydowskich gangsterach, którzy w 1959 r. w Bukareszcie dokonali największego rabunku w historii Rumuńskiego Banku Narodowego, a przed egzekucją zostali zmuszeni do udziału w propagandowym filmie; wreszcie thriller "Mindscape", w którym aktor zagrał swoją pierwszą główną rolę.

- Ukształtował mnie teatr, dlatego nigdy nie zależało mi szczególnie na rolach pierwszoplanowych - wyjaśnia. - Za każdym razem, kiedy czytam scenariusz, zwracam uwagę na bohaterów pobocznych - także wtedy, kiedy producenci widzą w głównej roli właśnie mnie. Bohaterowie drugiego planu są z mojego punktu widzenia bardziej interesujący. Dlatego granie ich nie stanowi dla mnie żadnego problemu ani też nie jest ujmą na honorze.

- Sukces nieuchronnie sprawia, że reżyserzy i producenci chcą obsadzać aktora w głównych rolach. W "Mindscape" zagrałem człowieka, który potrafi przenikać do wspomnień innych ludzi. Miałem szczęście, bo okazał się on być nie tylko najbardziej interesującą postacią w filmie, ale też głównym bohaterem.

© 2013 Nancy Mills

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Mark Strong
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy