Reklama

Marian Opania: Szczęście do gier

Koledzy zazdrościli mu, że mimo mizernego wzrostu tak dużo gra. Marek Perepeczko zapytał nawet kiedyś: „Jak to jest, kurduplu, że cię wszędzie widzę?”. „Bo ja się wszędzie mieszczę!” – odpowiedział Marian Opania.

Na pytanie, czy gdyby mógł jeszcze raz wybierać, też zostałby aktorem, odpowiada niezmiennie: "Nigdy w życiu! Byłbym normalnym człowiekiem: historykiem, fizykiem jądrowym albo stolarzem mebli artystycznych. Robiłbym różne rzeczy, ale nie byłbym komediantem, człowiekiem na sprzedaż". No tak, tylko kto wtedy tak jak Marian Opania zagrałby redaktora Winkla z "Człowieka z żelaza", Bola z "Piłkarskiego pokera" czy prof. Zyberta z serialu "Na dobre i na złe"? I jeszcze zaśpiewał "Cukierki dla panienki mam" Brela?

Marian Opania urodził się 1 lutego 1943 r. w Puławach. Ojciec Juliusz, inżynier leśnik, zginął ostatniego dnia Powstania Warszawskiego na Mokotowie. Był dowódcą kompanii O1 i O2 pułku "Baszta". Mama Jadwiga pracowała jako kierownik planowania w Rejonie Dróg Wodnych w Puławach i miała artystyczną duszę. I to chyba jej geny zdecydowały o dalszych losach młodszego syna.

Był zdolnym dzieckiem, więc maturę zdał już jako 17-latek. "Złożyłem papiery na fizykę jądrową i na PWST, ale - stety czy niestety - dostałem się do szkoły teatralnej". I to za pierwszym podejściem. Z egzaminów zapamiętał siebie jako zalęknionego chłopca w jadowicie niebieskim garniturku z krawatem na gumce. Razem z nim o indeks ubiegali się Jan Englert, Andrzej Zaorski i Damian Damięcki, nazwiska aktorskie i warszawskie. A on z tych Puław...

Reklama

"Początkowo mieli mnie za zwyczajnego buraka. Podpytywali, gdzie hoduję krowy. Dopiero gdy zobaczyli, jak deklamuję i odgrywam scenki, zmienili taktykę" - opowiadał Opania. Nie bez znaczenia był też fakt, że dostał stypendium. "Tysiąc złotych. To było bardzo dużo. Zaorski od razu zapytał, czy pójdę z nim na lody". No i Opania umiał się bić, bo był wysportowany i trenował boks.

Przez całe studia bał się, że ze swoim wyglądem (nieco ponad 160 cm wzrostu) nie znajdzie dla siebie ról. "Jeździłem nawet do kliniki endokrynologii w Łodzi i błagałem, żeby mi dali jakiś środek, żebym urósł - ujawnił aktor w jednym z radiowych wywiadów. - A oni prześwietlili mi nadgarstki i powiedzieli: 'Panie Opania, nie da się. Może pan sobie powisieć na drążku. Może pan się trochę wyciągnie'".

W filmie zadebiutował na drugim roku studiów. Wbrew uczelnianemu regulaminowi z kilkoma kolegami zagrał w "Miłości dwudziestolatków" Andrzeja Wajdy. Wybuchła wielka awantura. "Wezwał nas rektor Kreczmar, groziło nam wyrzucenie, ale musiałby praktycznie rozwiązać rok! Upiekło się nam" - wspominał. A na czwartym roku zagrał swoją pierwszą główną rolę, w filmie "Beata", u boku samej Poli Raksy. Po dyplomie pracował w Teatrze Klasycznym (później Teatr Studio). I dużo grał w filmie. Z sukcesami.

Za role w "Skoku" Kazimierza Kutza i "Sąsiadach" Aleksandra Ścibora-Rylskiego dostał Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego dla najlepszego młodego aktora. Okazało się, że w robieniu kariery mikry wzrost wcale nie przeszkadzał. 

Niestety, kariera aktorska to sinusoida o dużych wahaniach. "Pod koniec lat 70., kiedy przedwcześnie posiwiałem i utyłem, skończyły się dla mnie ciekawe role. Nagle przeszedłem do II ligi. Słyszałem: 'No obsadziłbym cię, Maniek, ale gęba młoda, a postura starszego pana'" - wspominał. Zaczęły się trudne dwa lata. Zareagował typowo. "Zacząłem zaglądać głębiej do kieliszka, a nawet bardzo głębiej. Piłem, bo mnie nie obsadzano, a nie obsadzano mnie, bo piłem. Błędne koło" - opowiadał. I dodawał: "Wykaraskanie się z tego było piekłem. Co ze mną biedna rodzina przeszła! Do dziś mam ogromne wyrzuty sumienia". Ale udało się. "Od kilkudziesięciu lat nawet piwka nie wypiję" - podkreśla. 

W tym twórczym kryzysie zaczął udzielać się estradowo. Najpierw do nagrania płyty z tekstami poety Tadeusza Nowaka zaprosił go Marek Grechuta. Potem odkrył go Wojciech Młynarski i powstało genialne przedstawienie "Brel". Później śpiewał też utwory Wysockiego, Hemara, Tuwima, Nohavicy, Cohena...

Dopiero na początku lat 80. sinusoida jego kariery wahnęła się w drugą stronę: Andrzej Wajda zaproponował mu wtedy niewielką rolę w "Człowieku z żelaza". "Początkowo Winkla miał zagrać Zbyszek Zapasiewicz, ale rola po prostu mu nie leżała. A ja dołożyłem starań, by ten dwudniowy epizod błysnął" - wspomina. I błysnął. "Od 'Człowieka z żelaza' zaczęło się moje następne pięć minut, które na szczęście trwa do dziś" - podkreśla aktor.

W tym samym czasie otworzył też nowy rozdział w teatralnej karierze. Janusz Warmiński, legendarny dyrektor Ateneum w Warszawie, zaprosił go do swego zespołu. W swoim wymarzonym - jak zawsze powtarzał - teatrze jest do dziś. "Za czasów śp. dyrektora Warmińskiego to był nasz drugi dom. Tu wrzało życie towarzyskie" - opowiada. Piło się nie tylko kawę, ale też grało w kości.

Bo Marian Opania uwielbia grać w kości (ale tylko na pieniądze)  i głównie wygrywa. Wiele razy przekonały się o tym takie sławy Ateneum, jak Czesław Wołłejko, Mieczysław Voit, Jan Świderski, Gustaw Holoubek, Marian Kociniak czy Jerzy Kamas. "Mówili o mnie 'złodziej', bo ciągle wygrywałem"  - przyznaje Opania. - Miałem pomysł, by wygrawerować na moim kominku: 'Sponsorem tegoż kominka jest Marian Kociniak', a na oknach umieścić tabliczkę: 'Okna sfinansowane przez aktorów Teatru Ateneum;" - opowiadał dziennikarzom "Playboya".


Ma szczęście do gier. Kiedyś żona wysłała go, by oddał do naprawy odkurzacz. Po drodze mijał kolekturę Lotka. "Zagram sobie, nigdy w to nie grałem" - pomyślał. "Wypełniłem dwa kupony po 10 skreśleń, oddałem i zapomniałem. Okazało się, że trafiłem piątkę w systemie: 244 mln starych złotych. To było prawie 10 tys. dolarów. Mieliśmy wycieczkę do córci do Japonii, która miała tam stypendium rządu japońskiego".

Niezmiennie od 60 lat u boku pana Mariana stoi żona Anna. Poznali się jeszcze w liceum. "Podobała mi się, ale miała narzeczonego. Uważałem, że nie mam u niej szans - śliczna dziewczyna, gdzie ja do niej! W końcu zacząłem pisać listy. Może zorientowałem się, że mam jakieś szanse? Świetnie recytowałem Norwida, a ona też brała udział w konkursach recytatorskich. Poderwałem ją chyba na tego Norwida..." - wspomina.

Małżeństwem są od 8 lipca 1967 r. "Ale ja liczę czas miłości od 3 maja 1960 r., od naszego pierwszego pocałunku"  - szybko uzupełnia Opania.
Pani Anna jest jego muzą. "Doradza mi: bierz albo nie. I ja jej wierzę. Poza tym jest najsurowszym krytykiem; mówi, gdzie przesadziłem, a gdzie było mnie za mało. Zna się, więc jej słucham" - mówi aktor. Raz tylko nie posłuchał. Wbrew jej opinii przygotował monodram "Moskwa-Pietuszki" o życiu alkoholika. "Ten temat wciąż bardzo ją boli"- tłumaczy.

Jaka jest recepta na tak długi związek? "O miłość trzeba zabiegać. Jak jest kryzys, przeczekać, zastanowić się. Miłość trzeba hołubić jak roślinkę, podlewać, otulać na zimę. Żona nadal jest dla mnie tą 17-latką, którą poznałem w szkole. I mam nadzieję, że ja też nie jestem jej obojętny..." - zdradza Marian Opania.

Dochowali się dwójki dzieci. Córka Magdalena jest japonistką, a syn Bartosz... Syna Bartosza, niestety, nie udało mu się ustrzec przed zawodem aktora. Co więcej,  pierwsze kroki w aktorskiej karierze ma już za sobą także wnuk pana Mariana, Filip.

WK

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Marian Opania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy