Reklama

Lidia Korsakówna: SB szantażowała ją ujawnieniem romansu

Miała w życiu dwie wielkie miłości. Obaj ukochani byli żonaci.

Miała w życiu dwie wielkie miłości. Obaj ukochani byli żonaci.
Lidia Korsakówna w swoim domu w 2000 roku /Michał Kułakowski /Reporter

Lubiła opowiadać o sobie, ale były w jej przeszłości historie, do których nie chciała wracać. Nie mówiła o nich nikomu, a już na pewno nie dziennikarzom. Im opowiadała o swoim dzieciństwie. O tym, że urodziła się w 1934 r. w Baranowiczach w nowogródzkiem, o mamie Marii (Rosjance) obdarzonej tak mocnym głosem, że gdy śpiewała, w domu pękało szkło żyrandoli. O tacie Konstantym (Polaku), księgowym, który jednak rozumiał artystyczne dusze i wspierał ambicje córki. O pierwszych latach życia spędzanych w Charkowie, gdzie rodzice zapisali swą nieśmiałą i bardzo jąkającą się córeczkę na lekcje baletu i gry na fortepianie.

To piękne, pełne szczęścia opowieści. Do następnych, trudnych lat p. Lidia wracała mniej chętnie. Jej mamę aresztowało NKWD, oskarżenie o szpiegostwo skończyło się wyrokiem śmierci. Jak Maria Korsak uniknęła jego wykonania i w jakich okolicznościach rodzina dostała się na terytorium zajęte przez Niemców, nie wiemy - może zagubiona i przerażona utratą bezpiecznego świata dziewczynka nie zrozumiała i nie zapamiętała ciągu tragicznych wydarzeń?

P. Lidia wspominała tylko pobyt w niemieckim obozie, gdzie jako 8-latka zmuszana była do pracy ponad siły, co, jak potem twierdziła, na resztę życia zrujnowało jej zdrowie. Po wojnie rodzina osiadła już w Polsce, w Wałbrzychu. Pani Lidia nie zagrzała tam długo miejsca. "Spakowałam manatki i uciekłam do baletu w operze we Wrocławiu. A stamtąd do Mazowsza" - opowiadała po latach.

Tam wypatrzył ją reżyser Leonard Buczkowski, szukający kandydatki do głównej roli w pierwszym polskim powojennym pełnometrażowym kolorowym filmie "Przygoda na Mariensztacie". I zaprosił ją na plan. "Cała szczęśliwa zjawiłam się tam, a na miejscu zobaczyłam... że jestem jedną z 600 kandydatek! - wspominała. - Po próbnych zdjęciach wylądowałam w szpitalu, zapalenie wyrostka robaczkowego. Zoperowano mnie, rano jest obchód. 'Czy ty czytałaś dzisiejsze gazety? Nie? To zejdź do kiosku i kup sobie...' - doktor powiedział. Czytam, a tam wielkimi literami na pierwszej stronie stoi: 'Dziewczyna z Mazowsza zagra główną rolę w filmie'. Z wrażenia dostałam gorączki".

Reklama

Gdy w 1953 r. produkcja wchodziła na ekrany, Lidka, która wcieliła się w Hankę Ruczajównę, miała zagwarantowaną sławę i otwarte wrota do dalszej kariery. Skorzystała z nich, zatrudniając się w katowickim Teatrze Satyryków. I tam przydarzyła się jej historia, o której wolała nie wspominać publicznie. 19-letnia początkująca, choć sławna, aktorka zakochała się po uszy w dyrektorze teatru - starszym od niej o 21 lat Kazimierzu Pawłowskim.

Ukochany miał żonę, ale Korsakówna oddała szefowi serce i nie odebrała go nawet wtedy, gdy ów, za spowodowanie tragicznego w skutkach wypadku samochodowego, trafił do więzienia. Odkochała się jednak w mgnieniu oka, gdy na jej drodze stanął znany komik, Kazimierz Brusikiewicz.

Spotkała go w Warszawie. "Siedziałam na widowni w Teatrze Buffo. A na scenie Brusikiewicz, który wypowiadał różne sprośności, kierując je bezpośrednio do mnie" - wspominała Korsakówna. Wkrótce spotkali się przy pracy w teatrze Syrena, w którym zatrudniła się w połowie lat 50. Do stolicy ściągnął też Pawłowski. Brusikiewicz, choć młodszy od niego o 13 lat, nie dorównywał mu urodą. Dość niski, tęgawy i łysiejący, obdarzony był jednak wdziękiem, któremu nie umiała się oprzeć. Grali parę w sztuce "Sprawa Kowalskiego", scenariusz przewidywał pocałunki. Gra szybko zmieniła się w prawdziwe uczucie, ale związek nie mógł zostać sformalizowany.

Brusikiewicz miał żonę Zosię i synka Andrzeja. Starania o rozwód trwały siedem lat, bowiem żona aktora nie chciała dać zgody. Pawłowski nie sprawiał im takich kłopotów - usunął się w cień i w 1957 r. wyjechał z Polski na stałe. Zamieszkał w Wiedniu, pracował tam jako kelner. Wydawałoby się, że życie będzie odtąd toczyło się spokojnie, ale spokój ten zakłóciła Służba Bezpieczeństwa.

Szantażowała aktorkę kompromitującym zdjęciem, domagając się od niej, by donosiła na znajomych z artystycznego środowiska, w tym na... Brusikiewicza, który 7 września 1963 r. został jej mężem. W dniu ślubu Lidia i Kazimierz byli już rodzicami 3-miesięcznej córeczki Lucyny. W tym samym czasie Brusikiewiczowi urodziła się też córka Kasia - jej mamą była eks-żona... Sytuacja, trzeba przyznać, niełatwa, ale p. Lidia jakoś sobie z nią poradziła. Po napisaniu kilku raportów przyznała się do wszystkiego mężowi, a SB uznała ją za zdekonspirowaną i zrezygnowała z jej usług. Kasia i Lucynka wychowywały się razem, a obie rodziny Brusikiewicza - dawna i obecna - były ze sobą mocno związane.

"Ojciec po prostu kochał obie żony. Tak się jakoś porobiło, że zaczęliśmy funkcjonować jak jedna wspólnota rodzinna. Kasia z Lucyną mieszkały przez parę lat razem z ojcem i Lidką, a kiedy Lidka była w trasie, moja mama opiekowała się nimi. Wspólnie spędzaliśmy uroczystości i święta" - wspominał syn p. Kazimierza, Andrzej. Trudno się więc dziwić, że gdy nadeszła tragedia, p. Lidia szukała wsparcia u byłej żony swego męża i jej syna.

Pan Kazimierz cierpiał na cukrzycę, i choć choroba postępowała, on się nie oszczędzał. W końcu wylądował w szpitalu, a lekarze poinformowali rodzinę, że życie może uratować mu jedynie amputacja ręki. Dla aktora takie kalectwo oznaczało koniec kariery, p. Lidia nie chciała więc podejmować decyzji sama. Na pomoc wezwała byłą żonę męża i ich syna Andrzeja. I dopiero to rodzinne konsylium wydało zgodę na operację. Zabieg się udał, a Brusikiewicz podjął znów pracę, tym razem jako reżyser. Cukrzyca była jednak nieubłagana i aktor zmarł w 1989 r.

Niestety, nie była to ostatnia tragedia w życiu Korsakówny. Gdy została babcią, szczęście mieszało się z rozpaczą - okazało się, że wnuk Robert cierpi z powodu wady genetycznej. Leczenie i rehabilitacja były kosztowne: by je sfinansować, p. Lidia sprzedała dom. Schroniła się w niewielkim mieszkanku, ale nie na długo. Stan jej zdrowia gwałtownie się pogarszał, a ona, choć cierpiała z powodu rozedmy płuc, nie umiała rzucić palenia. Na wsparcie córki w codziennych kłopotach nie mogła liczyć - Lucyna, szukając ratunku dla dziecka, wyprowadziła się do USA. Na szczęście nie zapomniały o niej dzieci męża. Przybrany syn pamiętał nawet o rocznicach ślubu swego ojca z macochą i, niejako w zastępstwie p. Kazimierza, sprowadzał dla niej z zagranicy jej ulubione fioletowe róże. "Było ich w bukiecie tyle, ile lat małżeństwa" - opowiadała ze wzruszeniem p. Lidia.

Kłopotów było jednak coraz więcej: pojawiła się astma, problemy z błędnikiem, depresja... W końcu lekarze orzekli, że aktorka nie może już dłużej mieszkać sama. W 2011 r. przeprowadziła się do domu aktora weterana w Skolimowie, gdzie zmarła 6 sierpnia 2013 r. Córka Lucyna nie mogła przyjechać na pogrzeb. W ostatnią drogę panią Lidię odprowadzili Andrzej i Katarzyna.

AP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Lidia Korsakówna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy