Reklama

Liam Neeson pogodzony ze światem

- Uwielbiam to powiedzenie: Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach, a potem patrz, co się będzie działo - mówi Liam Neeson. - Człowiek myśli, że wie, w jakim kierunku zmierza jego życie, a potem nagle odkrywa, że nastąpiła zmiana kursu.

Nikt nie wie tego lepiej, niż on sam. W marcu 2009 r. Neeson stracił swoją żonę, z którą przez piętnaście lat tworzył szczęśliwy związek. Aktorka Natasha Richardson doznała nieszczęśliwego wypadku podczas lekcji jazdy na nartach i zmarła w wyniku odniesionych obrażeń mózgu.

Okres, który nastąpił bezpośrednio po tragedii, odcisnął niszczycielskie piętno na aktorze. Liam Neeson z dnia na dzień stał się samotnym ojcem dwóch synów, Daniela i Michaela (dziś chłopcy mają 15 i 16 lat). Czas częściowo zagoił jednak jego rany. Obecnie 59-letni aktor wydaje się być pogodzony ze światem i z samym sobą.

Reklama

Przetrwał rodzinny dramat

Z postawnego Irlandczyka o zachrypniętym głosie emanuje ciepło i dobry humor. Wzmiankę o swoich zbliżających się 60. urodzinach żartobliwie kwituje gestem powszechnie uznawanym za obsceniczny, uśmiechając się przy tym szelmowsko.

Kiedy w trakcie naszej rozmowy pada imię jego zmarłej żony, w jego oczach zapala się blask. Po dwóch latach, w trakcie których odmawiał rozmowy o kobiecie nazywanej przezeń czule "Tash", dziś niemal rwie się do tego, by o niej opowiadać.

- To zabawne, ale w życiu przychodzi taki etap, kiedy dochodzisz do wniosku, że nie zawrzesz już żadnych nowych przyjaźni - mówi. - Ja też odczuwam czasem coś takiego, a potem przypominam sobie, jak Tash zawierała nowe znajomości na różnych bankietach, po czym te osoby stawały się jej bliskimi przyjaciółmi. Nigdy nie myślałem, że w tym okresie życia spotkam jeszcze takich ludzi.

- Mogę z pełną uczciwością powiedzieć, że z kolegami z planu "Przetrwania" połączyła mnie fantastyczna przyjaźń, która trwa nawet teraz, kiedy już dawno zakończyliśmy zdjęcia. Bardzo często dzwonimy do siebie i gadamy o zwyczajnych rzeczach - takich, jak to, że starzenie się jest beznadziejne, albo że nasze dzieci, kiedy próbujemy je dyscyplinować, i tak sądzą, że gadamy bzdury.

- Tash byłaby z tego zadowolona. Zawsze mówiła mi, że w życiu nigdy nie powinno się odgradzać od innych drzwiami.

"Przetrwanie", nowy film z udziałem Neesona w reżyserii Joe Carnahana, to historia mężczyzny nazwiskiem Ottway, który rozpaczliwie próbuje nadać sens swojemu życiu po śmierci żony. Ottway postanawia podjąć pracę na platformie wiertniczej. Tragiczny splot wydarzeń sprawia, że samolot, którym podróżuje wraz z kolegami z zespołu, rozbija się w sercu Alaski, na zupełnym odludziu. Ottway staje na czele garstki ocalałych z katastrofy. Od tej chwili wszyscy będą walczyć o przetrwanie, odpierając ataki watahy rozjuszonych wilków.

Neeson przyznaje, że znalezienie środków aktorskich do zagrania człowieka, który niedawno stracił żonę, przyszło mu bez trudu.

- Powiedzmy po prostu, że nie musiałem specjalnie przygotowywać się do tej roli - mówi cichym, miękkim głosem. - Wiedziałem, do jakiego rodzaju emocji muszę dotrzeć. Na planie nigdy nie rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób życie wpłynęło na to, jak zagrałem tę rolę. Scena po scenie, opowiadaliśmy po prostu historię mężczyzny ze złamanym sercem.

Aktorowi spodobała się wizja zagrania człowieka, który - mimo iż nie boi się śmierci - walczy o to, by żyć.

Walka z żywiołem

- Scenariusz czytało mi się jak XIX-wieczny poemat epicki - zdradza. - Wydał mi się po prostu bardzo piękny. Nawiązywał do starych filmów, w których człowiek mierzył się z naturą. Podczas lektury przypomniałem sobie zresztą o jednym z nich - to "Jeremiah Johnson" z 1972 roku. W samej myśli, że człowiek może nie przetrwać w starciu z przyrodą, która jest od niego o wiele potężniejsza, było coś niesamowicie pierwotnego.

Zdjęcia do "Przetrwania" realizowane były w plenerach Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie, gdzie termometr wskazywał nierzadko -30 stopni Celsjusza.


- Kilka lat temu oglądałem dokument o Brytyjczyku, który pływa w wodach oceanu otaczającego Antarktydę - mówi Neeson. - Do pierwszego takiego wyczynu przygotowywał się, biorąc codziennie rano dziesięciominutowy, lodowaty prysznic. Próbowałem tego samego, ale wytrzymałem zaledwie siedem minut. Rzeczywiście, taka zaprawa uodparnia na zimno twój organizm, który przyzwyczaja się do niskich temperatur.

- Ale nie przyznałem się do tego kolegom - dodaje ze śmiechem. - To był mój mały sekret.

Aktor nie walczył również z prawdziwymi wilkami.

- Owszem, mieliśmy na planie wilki, zamknięte w zagrodzie. Niespecjalnie miałem jednak ochotę na nie patrzeć. Pracowałem z atrapą. Kiedy reżyser mówił, że jestem atakowany i mam uciekać, po prostu brałem nogi za pas.

Zdaniem mojego rozmówcy, najtrudniejszą częścią zdjęć była scena katastrofy samolotu.

- Przyznam się pani do czegoś: panicznie boję się jeździć kolejką górską. Po prostu nie daję rady. Czasem moje dzieci proszą mnie, żebym zrobił to dla nich, ale ja zawsze odpowiadam im tak samo: "Chłopcy, kocham was nad życie, ale nigdy nie wsiądę do tego diabelstwa".

- Scena katastrofy była dla mnie właśnie czymś takim, jak jazda kolejką górską. Fragment kadłuba samolotu, w którym siedziałem, został przymocowany do specjalnego wysięgnika, który szarpał całą konstrukcją. Rzucało mną na wszystkie strony. Byłem przerażony. A nie mogłem nikomu o tym powiedzieć, bo w końcu oczekuje się ode mnie, że będę dawał przykład młodszym kolegom.

Neeson - weteran ekranu i jeden z najbardziej wziętych aktorów w Hollywood, w którego dorobku znajdują się takie filmy, jak "Lista Schindlera" (1993), "Rob Roy" (1995), "Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo" (1999), "Gangi Nowego Jorku" (2002), "To właśnie miłość" (2003), "Kinsey" (2004) czy "Batman - Początek" (2005) - jest u szczytu aktywności zawodowej, i to w wieku, w którym większość jego kolegów o podobnym statusie wybiera role charakterystyczne.

- Pracuję dużo, bo cały czas dostaję nowe propozycje - mówi. - Muszę przyznać, że oferty te niesamowicie mi schlebiają. Od czasu "Uprowadzonej", w której zagrałem w 2008 roku, podrzucają mi kolejne scenariusze, w których trup ściele się gęsto. Niektóre są dobre, niektóre - nie.

Nie wszystko zawsze się udaje

Dwa lata temu Neeson zagrał Zeusa, przywódcę greckich bogów, w "Starciu Tytanów". Tej wiosny zobaczymy go w tym wcieleniu ponownie.

- "Gniew Tytanów" to film zupełnie inny, niż "Starcie..." - zdradza aktor. - Zeus i jego brat Hades (w tej roli Ralph Fiennes - przyp. aut.) znacznie częściej wchodzą w interakcje. Wiem, że Sam Worthington widział już efekt końcowy i bardzo mu się on podobał. Mogę też z czystym sumieniem powiedzieć, że mój kostium tym razem jest mniej uciążliwy, a to duży plus.

Na tym jednak nie koniec - w 2013 r. aktor zawita na ekrany kin w kolejnym sequelu.

- Luc Besson i scenarzysta, z którym współpracuje, skontaktowali się ze mną i poinformowali, że przymierzają się do nakręcenia dalszego ciągu "Uprowadzonej". Powiedziałem im, że chyba zwariowali. O czym to będzie? Ta nieszczęsna dziewczyna znów zostanie porwana? Zapytałem ich nawet, jaki mają pomysł na tytuł. Może "Uprowadzona w pole?".


- Chociaż się broniłem, okazało się, że wyszedł im z tego interesujący scenariusz, który autentycznie przypadł mi do gustu.

Neeson nie wyklucza również powrotu na scenę, na co ma sporą ochotę. - Nie stałem na teatralnych deskach od trzech lat. Czuję, że muszę tam wrócić, i rzucić wyzwanie samemu sobie. Problem w tym, żeby znaleźć jakiegoś "świeżego" dramaturga. Chciałbym zagrać w jakiejś nowej, współczesnej sztuce. Zbyt dużo ostatnio wystawia się nowych wersji znanych sztuk, które sprawiają wrażenie nieco wymęczonych. Bardzo chciałbym natknąć się na jakiś nowy głos w teatrze.

Poza ekranem priorytetem dla aktora jest jego rodzina.

Próbuje zgrywać surowego ojca

- Staram się, aby pomiędzy filmami, w których gram, były jakieś przerwy. W końcu jestem samotnym ojcem. Nie mogę przebywać poza domem zbyt długo. Teraz to już nie jest tylko moje życie.

Liam Neeson może i jest byłym bokserem i ekranowym twardzielem, który, w zależności od sytuacji, potrafi rozprawić się z przeciwnikiem, używając do tego celu pięści, broni palnej albo świetlnego miecza. Niestety, jedynym miejscem, w którym aktor nie potrafi być twardzielem, jest jego własny dom.

- Robię z siebie totalnego durnia - przyznaje. - Próbuję zgrywać surowego rodzica przed chłopakami, ale oni i tak potrafią mnie rozpracować. Mówię im na przykład: "Wracacie do domu o 23.00! I kiedy mówię: 23:00, nie mam na myśli 23:15. Słyszycie?" Oni na to: "Jasne, jak sobie życzysz". A potem - w tym miejscu aktor nie potrafi powstrzymać śmiechu - wracają o północy. A ja potrafię się zdobyć tylko na to, żeby powiedzieć: "Dobra, nie było sprawy".

- Rodzice powinni mieć świadomość tego, że dzieci widzą wszystkie nasze sztuczki.

Cindy Pearlman

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Liam
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy