Reklama

Kino spod znaku kiwi

O kinematografii Nowej Zelandii wiadomo zapewne jeszcze mniej, niż o kinie sąsiedniej Australii. Rozsławiły ją przede wszystkim takie nazwiska, jak: Peter Jackson, Jane Campion, Lee Tamahori czy Vincent Ward oraz takie filmy, jak "Fortepian", "Jeździec wielorybów" czy "Władca pierścieni". Jednak jak pokazują autorzy książki "Kino Nowej Zelandii" produkcje spod znaku kiwi mają jeszcze wiele do zaoferowania.

W czasie ubiegłorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty Ian Conrich, założyciel i dyrektor Centre for New Zealand Studies w Londynie, przygotował i koordynował największy na świecie przegląd kina Nowej Zelandii. Rok po retrospektywie nakładem wydawnictwa Ha!art ukazuje się zbiorowa publikacja pod redakcją Conricha. Zbiór artykułów z ostatnich lat podzielony został na dwie części. W pierwszej teksty dotyczą określonych tematów charakterystycznych dla kina kiwi, w drugiej - konkretnych filmów i artystów. Całość została opatrzona chronologią wydarzeń, kompletną filmografią oraz wstępem, którzy uczestnicy 8. ENH znają z małej publikacji dodawanej do festiwalowego katalogu. Otwierający książkę artykuł Iana Conricha "Film nowozelandzki" stanowi świetne wprowadzenie do zbioru artykułów, krótko zarysowując historię kina zielonej wyspy, najważniejsze problemy, daty, instytucje i przełomowe momenty.

Reklama

Co istotne, zwłaszcza w przypadku pierwszej części książki, prócz dawki wiedzy na temat historii współczesnego kina nowozelandzkiego, dostajemy podany w przystępnej formie zarys najnowszej historii Nowej Zelandii, przemian społecznych, politycznych i kulturowych. Wszyscy autorzy tekstów piszą z myślą o odbiorcy, który o tym odległym kraju i jego kinematografii wie niewiele. Tego, czego nie wyjaśnili, dopowiedzieli tłumacze. W kolejnych tekstach pojawiają się więc takie kwestie, jak: niepokoje społeczne w produkcjach z lat 80., kwestia męskości w stanie kryzysu, maoryska kultura i filmowa twórczość, rola krajobrazu i małych miasteczek, kiwi gotyku.

Miłośników kina największego artysty nowozelandzkiego kina - Vincenta Warda zainteresuje zapewne artykuł Jonathana Raynera, który twórczość autora "Dojrzewania" analizuje w kontekście "Raju utraconego" Johna Miltona. W drugiej części "Kina Nowej Zelandii" prócz artykułu Raynera warto zwrócić uwagę na ciekawą analizę jednego z najważniejszych filmów nowozelandzkich ostatnich lat - "Tylko instynkt", w której Lawrence McDonald opisuje film Lee Tamahoriego w kontekście zarówno dyskusji wokół samej produkcji, jak i opublikowanej wcześniej książki Alana Duffa. Większość tekstów skupia się przede wszystkim na współczesnym kinie Nowej Zelandii, stąd warto zwrócić uwagę na artykuł o pionierze tamtejszej kinematografii Rudallu Haywardzie.

Choć Nowozelandczycy zapewne pogniewaliby się na takie porównanie, jednak trudno nie zauważyć zarysowujących się podobieństw między historią kina kiwi i sąsiedniej Australii. Podobne losy i podejmowana problematyka. Obie kinematografie odżyły w latach 70., przetrwały kryzys lat 80., by z początkiem lat 90. znów przypomnieć się światu. Koniec XX wieku to kolejny zastój. W ostatnich latach produkcje z obu krajów coraz częściej pojawiają się zarówno na festiwalach, jak i w regularnej dystrybucji w Stanach Zjednoczonych, a przede wszystkim w Europie. W dobie dominacji produkcji hollywoodzkiej losy kinematografii narodowych to fascynująca walka o przetrwanie. Autorzy tekstów w książce "Kino Nowej Zelandii" udowadniają, że kino stanowi dziś lustro, w którym przeglądać się może społeczeństwo, a przy okazji stanowi źródło wiedzy o przemianach dokonujących się w kulturze i narodzie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Artykuł | książki | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy