Reklama

KFF: Powrót "Herkulesa"

Trzeci dzień Krakowskiego Festiwalu Filmowego przyniósł kolejne dwa zestawy projekcji w ramach konkursu ogólnopolskiego. Już na samym początku zobaczyliśmy oczekiwany dokument "Zajarzyć Jarzynę" o reżyserze teatralnym Grzegorzu Jarzynie, jednak najwięcej ciepłych emocji znów wywołała laureatka Złotego Lajkonika z 2005 roku - Lidia Duda, która powróciła do swego zeszłorocznego bohatera w filmie "Herkules wyrusza w świat".

Tytułowym Herkulesem jest utrzymujący zbieraniem złomu swoją niepracującą matkę i pijącego ojca 12-letni Krzyś, mieszkaniec bytomskiej kamienicy, który w dzieciństwie przeszedł porażenie mózgowe a którego losy z dokumentalną czułością i wrażliwością przedstawił zeszłoroczny "Herkules". Teraz Lidia Duda wraca do swego bohatera w myśl tytułu swego zrealizowanego w 2002 roku filmu "Nie zgadzam się na świat, w którym żyją moi bohaterowie".

Pretekstem do powstanie drugiej części "Herkulesa" była propozycja pewnej młodej pary - Sergiusza i Kasi, którzy wpadli na pomysł zabrania Krzysia na prawdziwe wakacje. Podczas spędzonego razem w Warszawie i nad morzem czasu, podczas którego między pełnym ufności Krzysiem a nowymi "ciocią" i "wujkiem" zawiązuje się prawdziwa zażyłość, wychodzi na jaw, że Krzyś ma problemy z czytaniem, dodatkowo ma dużą wadę wzroku.

Reklama

Nie to jest jednak w filmie Dudy najważniejsze - tym bowiem, co najbardziej chwyta za serce w filmie "Herkules wyrusza w świat" jest wielka troska i odpowiedzialność reżyserki za swego bohatera, niezgoda na istniejący stan rzeczy, a także wykorzystanie medium dokumentalnego do zwykłego - na swoją miarę i skalę - naprawiania świata.

Gdyby bowiem Sergiusz i Kasia nie zobaczyli filmu "Herkules", nigdy nie mogliby pomóc 12-letniemu Krzysiowi.

Spośród innych zaprezentowanych w pierwszy czerwcowy dzień konkursowych filmów, na największą uwagę zasługują dwa "niepozorne" obrazy. Animowany "Wódz" Mariana Cholerka - 5-minutowa opowieść o ułudzie władzy i fasadowości rzeczywistości oraz "Zbyszek i Marta" Wiesławy Piećko, który w ciągu 18 minut z hitchcockowskim wyczuciem napięcia opowiada o tragicznym samobójstwie pary młodych zaangażowanych w ruch katolicki nastolatków.

Pozostałe filmy trzeciego dnia KFF grzeszyły w jednej istotnej, lecz powtarzającej się na krakowskim festiwalu od kilku lat, kwestii - były po prostu za długie.

48-minutowa "Ballada o domu" Grzegorza Linkowskiego, 50-minutowe "Boże Ciało" Adama Sikory, czy 45-minutowe "Zajarzyć Jarzynę" duetu Jerzak/Moraczyński zgrabnie mieszczą się w telewizyjnym formacie, jednak widzowi wydaje się, że przynajmniej połowa zamieszczonego w tym czasie materiału jest niepotrzebna, a historie, które można opowiedzieć, powiedzmy, w pół godziny, rozrastają się do kanonicznych "czterdziestukilku" minut.

Wśród czwartkowych projekcji znalazły się jeszcze dwa obrazy: celowo monotonna animowana "Podróż na Wschód" Magdaleny Kuleszy oraz quasi-dokumentalny "Punkt widzenia" Pawła Wysoczańskiego, który tak rozbawił publiczność, że zgotowała mu po projekcji najdłuższą i najbardziej gromką owację spośród wszystkich dotychczasowych projekcji konkursowych. Mój punkt widzenia w kwestii tego filmu jest jednak zgoła odmienny.

Tomasz Bielenia, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: świat | herkules | Krakowski Festiwal Filmowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy