Reklama

KFF: Króliki z Berlina

Prezentowany w konkursie Krakowskiego Festiwalu Filmowego "Królik po berlińsku" Bartka Konopki i Piotra Rosołowskiego na przemian bawi i nuży. Jest jednak z pewnością jednym z najciekawszych filmów tegorocznego KFF.

Po swym dokumentalnym debiucie "Ballada o kozie", w kolejnym projekcie Konopka ponownie opowiedział o świecie z perspektywy zwierząt. Historia, którą serwuje nam w "Króliku po berlińsku" jest tak nieprawdopodobna, że podczas seansu towarzyszy nam poczucie wielkiego filmowego przekrętu, dokumentalnego szwindlu. Konopka (reżyseria), wspólnie z operatorem Piotrem Rosołowskim opowiadają nam alternatywną historię muru berlińskiego - na bohaterów filmu wybierając żyjące w okolicach placu Poczdamskiego króliki.

Po seansie "Królików po berlińsku" byłem świadkiem zakładów o autentyczność opowiadanej przez filmowców historii. Konfuzja jest nieunikniona - Konopka opowiedział swój dokument w konwencji filmu przyrodniczego, na narratorkę "Królika po berlińsku" wybierając Krystynę Czubównę. Z drugiej strony autorem komentarza, czytanego przez lektorkę, jest znany satyryk Michał Ogórek. Między wiarygodnym głosem Czubówny, a zmyślonym komentarzem Ogórka zawiera się sens tego obrazu. Jak w krzywym zwierciadle w "Króliku po berlińsku" przeglądają się dwa dokumentalne gatunki: przyrodniczy film edukacyjny i historyczny dokument. Podoba mi się ta uczniowska zgrywa Konopki, tere-fere zagrane na nosie poważnemu, podejmującemu wielkie tematy kinu dokumentalnemu.

Reklama

Pytanie czy "Królik po berlińsku" jest czymś więcej niż tylko sprytnym pomysłem, inteligentną zabawą? Na szacunek zasługuje z pewnością archiwalna praca realizatorów - w filmie Konopki zobaczymy wiele unikatowych materiałów, dokumentujących historię muru berlińskiego. Dobrym pomysłem było powierzenie napisania muzyki do filmu Maciejowi Cieślakowi - liderowi grupy Ścianka, którego dźwięki świetnie wpisały się w stylistyczną jednorodność "Królika po berlińsku".

A jednak w pewnym momencie film Konopki zwyczajnie zaczyna nużyć - tak jakby zabawny i nieoczekiwany koncept szybko wyczerpał swój błyskotliwy potencjał. Nie mogąc być branym na serio, "Królik po berlińsku" pozostaje jedynie ćwiczeniem stylistycznym. Spodziewam się jednak, że wywoła ożywioną dyskusję na temat granic kina dokumentalnego. No, ale skoro mamy już dokumentalne animacje ("Walc z Baszirem"), dlaczego nie kręcić dokumentalnych bajek?

W tym, za co nagrodzono niedawno "Królika po berlińsku" na festiwalu Watch Docs w Toronto - czyli za "poszerzanie granic dokumentu", krakowski festiwal zdecydowanie odstaje od konkurencyjnych imprez. Przykład? Warszawskie Planet Doc Review błyskawicznie zareagowało na światowy sukces "Walca z Baszirem", natychmiast organizując sekcję "Anima Doc". Jak światowe trendy objawiają się na Krakowskim Festiwalu Filmowym? Premierą (uroczyste otwarcie festiwalu) pochodzącego z 2006 roku (!!!) filmu Paula Mazurskiego "Yippee: A Journey to Jewish Joy". Czy przypadkiem ktoś tu nie zaspał?

Tomasz Bielenia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy