Reklama

Kenneth Branagh: Szekspir i komiksy

Kenneth Branagh bardzo uważa, aby nie poświęcać przyszłości więcej, niż pięć minut dziennie. Powód jest prosty: w życiu nie da się niczego przewidzieć, a już zwłaszcza w show biznesie.

Branagh przekonał się na własnej skórze, że w jego zawodzie "jeden telefon może zmienić całe życie człowieka". Aktor odebrał taki właśnie telefon w 2008 roku, kiedy poproszono go o wyreżyserowanie dla Marvel Studios kinowej adaptacji kultowego komiksu "Thor". I tu dochodzimy do sedna sprawy: Kenneth Branagh, uznany brytyjski aktor i reżyser, człowiek kojarzony raczej z Szekspirem niż ze Stanem Lee, miałby reżyserować "Thora"?

- Istnieje taki pogląd, wyrażany za pomocą delikatnych aluzji, że na tle innych rodzajów rozrywki komiksy jawią się jako te bardziej powierzchowne, prostsze czy też łatwiejsze do stworzenia dzieła, czy to w wersji papierowej, czy w formie widowiska kinowego - przyznaje Branagh. - Kiedy złożono mi tę propozycję, poczułem podekscytowanie: wiedziałem, że będzie to rzecz z gatunku tych, które piekielnie trudno jest zrobić, i to w dodatku zrobić dobrze. Sama myśl o tego rodzaju wyzwaniu, o konieczności przyswojenia sobie tajników nowej technologii i spojrzenia na ten typ historii przez pryzmat zdobyczy technologii cyfrowej i efektów komputerowych - wszystko to mnie urzekło; zarówno stojące przede mną wyzwania, jak i towarzyszące im emocje.

Reklama

- Być może niektórzy będą zaskoczeni, że mam w sobie tego rodzaju entuzjazm i że interesują mnie takie rzeczy - dodaje aktor. - Być może klasyfikowali mnie jako artystę związanego z kinem opartym na dialogu czy też na psychologii postaci. Ja jednak już jako dziecko czytałem komiksy - te z serii "Thor", ale nie tylko. A poza tym ja po prostu lubię chodzić do kina. Lubię wszystkie gatunki filmowe - i zawsze fascynowało mnie to, jak wygląda proces powstawania wielkiej produkcji.

Dwa lata i (podobno) 150 milionów dolarów później, film "Thor" wchodzi na ekrany kin. W tytułowego bohatera - nordyckiego boga, który zostaje wygnany na Ziemię przez swojego ojca, Odyna (w tej roli Anthony Hopkins) - wcielił się Chris Hemsworth. Na zesłaniu Thorowi przyjdzie bronić ludzkości przed swoim bratem, Lokim (Tom Hiddleston), i - jakżeby inaczej - zakochać się w śmiertelniczce, Jane Foster (granej przez Natalie Portman).

Poszukiwanie własnej tożsamości

Kiedy do niego zadzwoniłem, Kenneth Branagh przebywał akurat w swoim studio produkcyjnym w Los Angeles. W rozmowie ze mną reżyser "Thora" podkreślił, że pomimo rozmiarów budżetu filmu, zastosowanych w nim efektów specjalnych i kaskaderskich wyczynów, on sam za najistotniejszą rzecz uznał konieczność skoncentrowania się na ludzkich, mających bezpośrednie odniesienie do rzeczywistości aspektach opowieści, na bohaterach i łączących ich relacjach.

- Historia Thora to opowieść o dojrzewaniu, opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości - mówi 50-letni artysta. - To historia syna marnotrawnego; mężczyzny, który, chcąc dowiedzieć się, kim naprawdę jest i w co naprawdę wierzy, musi stawić czoła przeciwnościom, różnym próbom i poniżeniu, by w zamian móc zyskać zrozumienie rzeczy, mądrość i szczęście.

Czy możliwe jest wyeksponowanie takich wątków w produkcji, której twórcy za cel stawiają sobie odtworzenie legendarnych hal Asgardu (siedziby nordyckich bogów - przyp. tłum.)?


- Najważniejszy jest scenariusz, scenariusz i jeszcze raz scenariusz - mówi Branagh. - Przez cały czas pilnowałem tego, co znalazło się w scenariuszu. "Czy scenariusz o tym wspomina?" - pytałem za każdym razem. Rozwojem innych komponentów filmu przejmowałem się o wiele mniej; najważniejsze było to, by moi współpracownicy, odpowiedzialni za różne aspekty filmu, rozwijali oś opowieści w taki sposób, by uwypuklać i traktować priorytetowo losy głównego bohatera. Od samego początku i przez cały czas realizacji filmu właśnie o tym rozmawialiśmy najwięcej - o tej swoistej odysei i o powrocie z niej.

Bogowie, nie - superbohaterowie

- Miałem świadomość, że materiałem, którym dysponowaliśmy, można było bawić się w sposób przyprawiający niemal o zawrót głowy. Wystarczyło pomyśleć o samej skali tego przedsięwzięcia, o możliwościach; o ludziach, których mogliśmy zatrudnić, by urzeczywistnić wszystkie te marzenia - dodaje Branagh. - Wszystko to wydawałoby się jednak puste bez świetnego, dogłębnego studium postaci i solidnej konstrukcji fabularnej. Celowo opóźniliśmy produkcję - okres zdjęciowy miał trwać sześć miesięcy, ale przeciągnął się do dziewięciu - by dopracować scenariusz. W taki oto sposób nie straciliśmy kontaktu z duchem tej opowieści w natłoku wszystkich tych innych rzeczy, które oczywiście są konieczne i stanowią nieodłączną i integralną część tego typu produkcji. W wyniku tego procesu wyewoluowały one jednak w sposób naturalny, w wyniku uwiarygodnienia bohaterów, struktury fabuły i warstwy emocjonalnej filmu.

Branagh ciągnie swoją opowieść, przechodząc do trudnego, ale satysfakcjonującego zadania, jakim była koordynacja zdjęć i współpraca z aktorami tak "inteligentnymi i pełnymi pasji", że w ich wykonaniu postaci z pradawnych mitów stały się tak fascynujące, jak gdyby zrodziły się zaledwie wczoraj, w czyjejś wyobraźni.

- Nawet wtedy, gdy bohaterowie milczą i myślą - zapewnia - chce się ich oglądać.

Branagh podkreśla również, że na tle coraz liczniejszej reprezentacji filmów zrealizowanych na podstawie komiksów, "Thor" będzie się wyróżniał - a to dlatego, że opowiada o bogach, i to bogach funkcjonujących w świecie ludzi, a nie o super bohaterach.

Jeśli wszystko "zagra", a krytykom i widzom spodoba się jego dzieło, Branagh może liczyć na kolejny telefon od szefów Marvel Studios, tym razem z propozycją realizacji sequela. Mój rozmówca uchyla się jednak od takich spekulacji w sposób uprzejmy, acz zdecydowany.

- Nie mam zamiaru zapuszczać się na ten teren wcześniej, niż w weekend po premierze - mówi. - Wtedy ewentualnie rozważę tę kwestię. Do tego czasu mój umysł skoncentrowany jest wyłącznie na jednym: jak sprawić, by nasz "Thor" był jak najlepszy?

Złoty chłopiec brytyjskiego teatru

Pozornie niezmordowany Branagh, niegdyś zwany złotym chłopcem brytyjskiego teatru, wydawał się być niepodzielnym królem lat 80. i 90. Był jasną gwiazdą sceny i ekranu, szanowanym reżyserem, a nawet regularnym obiektem zainteresowania tabloidów - najpierw jako mąż i były mąż Emmy Thompson, a później wieloletni partner Heleny Bonham Carter.

W ostatnich latach Branagh wyhamował jednak pod względem twórczym i rzadziej pojawia się publicznie. W 2003 r. ożenił się z Lindsay Brunnock, która nie jest aktorką, a marketingowcem. Wśród projektów, w które zaangażował się na przestrzeni ostatnich lat jako aktor lub reżyser (lub jako aktor i reżyser w jednej osobie), są filmy "Warm Springs" (2005), "Jak wam się podoba" (2007), "Pojedynek" (2007), "Walkiria" (2008), a także serial "Wallander". Obecnie zaś pracuje nad obrazem "My Week with Marylin", w którym wciela się w sir Laurence'a Oliviera - jako Marylin Monroe partneruje mu Michelle Williams.

To imponujący stan konta - ale mimo to o wiele uboższy, niż bilans dokonań Branagha między 30. a 40. rokiem życia. Dodatkowo artysta poinformował, że zamierza zrobić sobie kilkumiesięczną przerwę od pracy, zanim wróci na deski, by zagrać we francuskiej farsie w Belfaście, mieście, w którym przyszedł na świat.

- Nie była to żadna świadoma decyzja, aby zwolnić - mówi - ale za to postanowiłem wybierać tylko takie rzeczy, co do których byłem przekonany, że praca przy nich będzie sprawiała mi radość i że zrobię je dobrze. Przy "Wallanderze" zeszło mi trochę czasu. Z kolei projekt "Thor" trwał tyle, ile miał trwać. Był taki moment, kiedy mogłem się z niego wycofać w związku z niewielkim przesunięciem daty realizacji, ale ja powiedziałem sobie wtedy: "Nie, wykorzystajmy tę okazję, by dopracować scenariusz". Uważam, że była to bardzo dobra decyzja.

Aktorskie kreacje Kennetha Branagha:


- Przyjemnie mieszkało mi się przez te niecałe dwa lata w Los Angeles - dodaje - podobnie zresztą, jak mojej żonie. Świetnie się bawiliśmy, często spotykając z rodziną i przyjaciółmi.

- Czuję się tak, jakbym miał tyle pracy, co zawsze, ale ja naprawdę lubię wszystkie te moje małe przyjemności: chodzenie na mecze piłki nożnej, czytanie książek, wypady do kina. Generalnie jestem więc zajęty tak samo, jak zawsze - a jeśli chodzi o ilość obowiązków zawodowych, to przecież raz jest ich więcej, a raz mniej.

- Jak już mówiłem, nie podjąłem świadomej decyzji, by zwolnić tempo - mówi mi na zakończenie Kenneth Branagh - a prawdziwe niebezpieczeństwo ma wręcz związek z faktem, że będę miał dwu- lub trzymiesięczną przerwę w pracy. Ostatnim razem, kiedy wróciłem do aktywności zawodowej po ładnych kilku tygodniach odpoczynku, przydarzył mi się najbardziej produktywny rok w całej mojej karierze. Moja żona już zaczyna się denerwować...

Ian Spelling

New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Kenneth Branagh | Thor 3D | Szekspir | Thor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy