Reklama

Julie Delpy: Kobieta z kamerą

Julie Delpy zdobyła sławę dzięki rolom w takich filmach, jak "Europa, Europa", "Trzej muszkieterowie" czy "Przed wschodem słońca". Co jednak ciekawe, ona sama nie patrzy na siebie przez pryzmat swoich aktorskich dokonań. Piękna Francuzka - która lubi mówić o sobie, że jest "świruską" - o wiele bardziej komfortowo czuje się w skórze reżysera.

- Określenie "aktorka" nie pasuje do mojej osobowości - mówi 42-letnia dziś Delpy. - Nie lubię być w centrum zainteresowania. Wolę raczej oddawać się planowaniu, organizowaniu... Jestem urodzonym naukowcem. Ekscytuje mnie wszystko to, co ma aspekt techniczny. Dlatego o wiele lepiej odnajduję się w pisaniu scenariuszy i reżyserowaniu.

Delpy - która jako współautorka scenariusza do "Przed zachodem słońca" (2004) była nominowana do Oscara w kategorii "Najlepszy scenariusz adaptowany" - napisała i wyreżyserowała dotychczas pięć filmów fabularnych. Najnowszy z nich, "2 dni w Nowym Jorku", możemy oglądać obecnie na ekranach kin. Delpy i Chris Rock grają w nim Marion i Mingusa, kochanków dzielących wspólne mieszkanie. Każde z nich jest samotnym rodzicem. Niezapowiedziana wizyta ojca Marion (w tej roli Albert Delpy - ojciec Julie) i jej siostry wywróci ich egzystencję do góry nogami, zapoczątkowując lawinę komediowych zdarzeń...

Reklama

- Spotkanie Francji z Ameryką jest tutaj źródłem komizmu, ponieważ wprowadza do fabuły dodatkowe komplikacje - wyjaśnia Delpy. - Wyrażenia "spotkanie rodzinne" czy "rodzinny zjazd" zawsze były dla mnie synonimem sprzeczki. Tego rodzaju sytuacjom zawsze towarzyszył zamęt. Chociażby ostatnio, kiedy mój tata przyjechał w odwiedziny - potknął się na werandzie i złamał nogę. Liczyłam na to, że odciąży mnie w opiece nad moim synkiem, a skończyło się na tym, że przez bite dziesięć dni musiałam go wszędzie wozić.

- Może to moja karma... - dodaje po chwili. - Rodzina to istne piekło, ale przecież kocham moich bliskich. Więzi łączące Delpych są bardzo silne. Niedawno świętowałam setną rocznicę urodzin mojej babci!

Rodzinne konflikty

Temat rodzinnych konfliktów nie był jednak jedynym powodem, dla którego Delpy dobrze czuła się na planie "2 dni w Nowym Jorku". Z równą przyjemnością wróciła ona do postaci Marion, którą widzowie mogli poznać w "2 dniach w Paryżu" (2007), w którym to filmie Marion zabrała swojego ówczesnego partnera, Jacka (Adam Goldberg), na wycieczkę do Francji, by mógł on poznać jej przyjaciół i rodziców.


- Chciałam spojrzeć na słodko-gorzkie aspekty związku, w którym partnerom się nie układa, nieco bardziej dogłębnie - mówi Delpy. - Lubię przyglądać się bohaterom na przestrzeni lat i obserwować, jak zmienia się ich życie. "2 dni w Nowym Jorku" to komedia, ale porusza ona dodatkowo pewne ważne kwestie: starzejesz się, nie masz już u boku rodziców, za to sam jesteś rodzicem... Którędy wiedzie droga do szczęścia?

To, że w filmie kochankami są przedstawiciele dwóch różnych ras, jest absolutnym przypadkiem - dodaje.

- To nie ma żadnego znaczenia. Gdyby Chris nie zagrał Mingusa, zagrałby go ktoś inny - i niekoniecznie byłby to czarnoskóry aktor. To historia o dwojgu ludziach będących w związku; nie o czarnoskórym mężczyźnie i białej kobiecie będących w związku.

W "2 dniach w Nowym Jorku" Chris Rock z komika sam staje się obiektem żartów - żartów w wykonaniu Alberta Delpy, który jako ojciec Marion jest uroczy i groteskowy zarazem.

- Mój tato jest przemiłym, słodkim człowiekiem. Doskonale wiem, w jaki sposób pracuje. Przecież przez całe życie oglądałam go na deskach teatru - mówi Delpy, która jako dziecko spędziła niezliczone godziny za kulisami, ponieważ jej rodziców-aktorów (matka Julie, Marie Pillet, zmarła w 2009 r.) nie stać było na nianię. - Zdarzało się, że na planie ja i ojciec mieliśmy odmienne zdanie, ale ostatnie słowo zazwyczaj należało do mnie. Zabawnie było móc powiedzieć mu, żeby nie starał się na siłę nad sobą panować... Kiedy jednak próbowałam go bardziej kontrolować, napotykałam opór.

Postać Marion nie jest bynajmniej ekranowym odbiciem Delpy. - Jest znacznie bardziej impulsywna niż ja. Ja jestem bardziej wyluzowana. Staram się unikać konfliktów.

Buntowniczka z powodami

To właśnie ta cecha jej charakteru sprawiła, że w 1990 r. Julie Delpy zdecydowała się opuścić swój rodzinny Paryż i wyjechać do Ameryki, żeby studiować reżyserię na Uniwersytecie Nowojorskim.

- We Francji układało mi się dobrze ale popełniłam w tamtym okresie kilka błędów, zwłaszcza, jeśli chodzi o wypowiedzi dla prasy - wspomina. - Zaczęłam otwarcie krytykować francuski przemysł filmowy i opowiadać, jak to młode dziewczęta, chcące odnieść w tym świecie sukces, muszą wiązać się ze znanymi reżyserami. Dziennikarze mnie zniszczyli. Nie mówiłam o osiemnastolatkach, ale o dwunastolatkach.

- Dziś sytuacja wygląda inaczej. Wiele młodych aktorek pozywa w takich okolicznościach reżyserów do sądu. Wtedy jednak takie zachowania były bardzo "modne", a ja wyraziłam głośno swój sprzeciw wobec nich.

Delpy uzyskała amerykańskie obywatelstwo w 2001 r.

- Może mam w sobie coś w purytańskiej mentalności i dlatego dobrze czuję się w Ameryce? - zastanawia się. - Jestem bardzo prostolinijną osobą. Wyznaję zasadę, że sukces powinien być wyłącznie kwestią talentu i ciężkiej pracy.

Na początku był Godard

W dzieciństwie Delpy nigdy nie myślała, że kiedykolwiek zwiąże swoje zawodowe życie ze sztuką. - Byłam introwertyczką. Znacznie bardziej interesowała mnie nauka. Rodzice nie mogli uwierzyć, że urodziło im się takie dziecko. Byłam nad wyraz poważna. Moją pasją była fantastyka naukowa. Mama i tata zabierali mnie ze sobą na imprezy organizowane w środowisku aktorskim, ale ja nigdy nie miałam ochoty tańczyć ani bawić się na nich. To naprawdę dziwne, że skończyłam jako aktorka, reżyserka i scenarzystka.

Być może stało się tak dlatego, że sztuka filmowa również była przedmiotem jej fascynacji. W wieku 14 lat ojciec przedstawił ją legendarnemu Jean-Lucowi Godardowi, a Julie poprosiła słynnego filmowca o... pracę.

- Powiedziałam mu mniej więcej tyle: Nie chcę być aktorką; chcę być pańską asystentką i przyglądać się pańskiej pracy. On tymczasem powierzył mi rolę w "Detektywie", bo potrzebował dziewczyny, która umiałaby grać na klarnecie. Obiecał, że zatrudni mnie w charakterze aktorki, ale będę mogła przebywać na planie codziennie i obserwować to, co się dzieje. Powiedział też, że za swój występ dostanę pieniądze. I tak zaczęłam uczęszczać na warsztaty aktorskie...

Francuzka i Amerykanin spotykają się w pociągu

Najbardziej pamiętnymi rolami Delpy w kinie europejskim pozostaje jej występ w trzech częściach uznanej trylogii "Trzy kolory" Krzysztofa Kieślowskiego: "Trzy kolory: Niebieski" (1993), "Trzy kolory: Biały" (1994) i "Trzy kolory: Czerwony" (1994). Amerykańskiej publiczności stała się znana za sprawą filmu "Przed wschodem słońca" w reżyserii Richarda Linklatera, w którym wraz z Ethanem Hawke stworzyła wyjątkowy duet: Francuzka i Amerykanin spotykają się w pociągu i, pod wpływem impulsu, postanawiają wysiąść w Wiedniu i kontynuować rozpoczętą rozmowę. Dyskusja i spacer po mieście potrwają całą noc...


"Przed wschodem słońca" nieoczekiwanie okazał się wielkim hitem. Hawke i Delpy wcielili się w swoich bohaterów jeszcze dwukrotnie - w animowanym "Życiu świadomym" (2001) i sequelu zatytułowanym "Przed zachodem słońca", którego akcja rozgrywa się dziewięć lat później. Podobno Linklater i dwójka jego aktorów planują kontynuować tę niezwykłą opowieść...

Tak czy inaczej, życie aktorki nie jest łatwe - zapewnia Delpy.

- Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz wykazać się wytrwałością. To cały sekret - mówi. - Upadłeś? Musisz wstać. Każdego dnia ktoś zamyka ci drzwi przed nosem. Ile ciosów w twarz można przyjąć i utrzymać się na nogach? Po prostu uparcie parłam naprzód...

Ale i droga do kariery reżyserskiej nie była usłana różami.

Kobieta za kamerą

- Być kobietą-reżyserem we współczesnym Hollywood to tak, jak chorować na AIDS w 1984 roku - stwierdza Delpy. - Ludzie boją się mocno uścisnąć ci dłoń. Czujesz się, jakbyś był przybyszem z obcej planety. Oczywiście, troszeczkę sobie żartuję, ale Hollywood nerwowo reaguje na kobiety za kamerą. Szefowie wytwórni i czołowi producenci to przedstawiciele korporacyjnego świata wyzutego z emocji. Nie mieści im się w głowie, że kapitanem statku może być osoba, która ma jakieś uczucia! Co prawda, mężczyźni, którzy mnie otaczają, są najbardziej uczuciowymi osobami, jakie znam - ale potrafią to lepiej ukrywać.

Delpy nie uważa się jednak za osobę, która w pracy reżysera kieruje się głównie emocjami. - Reżyserowanie filmów polega głównie na rozwiązywaniu problemów, a w tym jestem dobra - mówi. - Skupiam się na tym, żeby zrealizować wszystkie zaplanowane ujęcia. Sumiennie przygotowuję się do zdjęć i nie szaleję na planie. Jestem nudna. Szaleję tylko wtedy, kiedy sama jestem w kamerze.

Delpy obecnie pracuje nad scenariuszem komedii, której akcja rozgrywa się w 1900 r. w Stanach Zjednoczonych. Ale, jak wyznaje, największym wyzwaniem jej życia jest godzenie macierzyństwa i kariery zawodowej: wspólnie z partnerem wychowuje 3-letniego synka, Leo.

- Dziecko całkowicie zmieniło moje życie - mówi. - Bardzo kocham mojego syna, ale faktem jest, że, odkąd się urodził, wszystko idzie mi wolniej. Na pracę mogę przeznaczyć zaledwie kilka godzin. Nie mam jednak poczucia winy, bo spędzam z nim bardzo dużo czasu. Chcę, żeby był nieustannie obecny w moim życiu, dlatego trzymam go na kolanach, kiedy montuję filmy. Na szczęście nie brak mi energii.

Nancy Mills

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Julie Delpy | Trzej Muszkieterowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy