John Travolta: 500 listów miłosnych dziennie

John Travolta w "Gorączce sobotniej nocy" /Mary Evans Picture Library /East News

Miał 24 lata, gdy nominowano go do Oscara. Był bożyszczem tłumów. A potem wydawało się, że na zawsze zaprzepaścił swą karierę. Powrócił w wielkim stylu.

Kto widział "Pulp Fiction", zapewne pamięta scenę, w której Uma Thurman i John Travolta jedzą w restauracji, w której wielkie hamburgery i koktajle mleczne podają kelnerzy przebrani za amerykańskie legendy. Chwilę później para tańczy na środku sali - Travolta podryguje niemrawo pod bacznym spojrzeniem sobowtórów Marilyn, Elvisa i Jamesa Deana, którzy przed chwilą podawali mu kolację.

W tym czasie on też był uważany za marnego sobowtóra - o 30 kg cięższą kopię samego siebie z czasów disco i białych garniturów. Przez ostatnie 13 lat jedynym jasnym punktem w jego karierze był występ w 1985 r. w Białym Domu na specjalne życzenie Lady Di, darzącej "Gorączkę sobotniej nocy" sentymentem co najmniej tak wielkim, jak Quentin Tarantino. Nostalgii nie podzielali natomiast producenci: nie chcieli się zgodzić na angaż aktora do "Pulp Fiction" i by ich przekonać, reżyser zagroził porzuceniem filmu. Udało się - obraz zrobił z Tarantino cudowne dziecko Hollywoodu, a Travoltę wydobył z niebytu. "Aktorstwo to miks szczęścia i farta. Ja miałem farta" - podsumował John.

Reklama

Miał go nie tylko przy "Pulp Fiction". W 1977 r., gdy amerykańskie sale kinowe podbijały "Gwiezdne wojny", mało kto wierzył w powodzenie filmu o zwykłym chłopaku z klasy robotniczej, który bolączki nijakiej codzienności odreagowuje nocą, przemieniając się w króla podświetlanego parkietu. A jednak to "Gorączka sobotniej nocy" stała się symbolem lat 70. Travolta "zdefiniował swój czas i miejsce, rzeczywistość całego pokolenia" - zachwycał się Nik Cohn, autor mocno naciąganego reportażu o subkulturze disco, na podstawie którego powstał scenariusz filmu. Travolta zagrał Tony’ego Manero tak doskonale, że Cohn był przeświadczony, iż naprawdę jest szefem młodzieżowego gangu i spędza życie, tańcząc disco. Mylił się - aktora z jego bohaterem łączyło tylko zamiłowanie do tańca i Nowy Jork.

Rodzice Travolty nie musieli walczyć o przetrwanie i otaczali sześcioro swych dzieci troską i miłością. Najmłodszy John był oczkiem w głowie mamy, byłej aktorki, i to ona zachęciła go, by spróbował sił na scenie. W 1971 r. jako 17-latek porzucił liceum i zaczął występować w musicalach na Broadwayu. Niedługo potem wyprowadził się do Los Angeles w pogoni za filmową karierą. Jak wspominał w jednym z wywiadów, był wtedy "takim typem gościa, który mówił: jeśli nie odniosę sukcesu przed 25. rokiem życia, każcie mi się wycofać".

Na szczęście, nie musiał. Gdy pojawił się na dużym ekranie, już od dwóch lat grał w serialu "Welcome Back, Kotter", a "Gorączka" przyniosła mu sławę i uznanie. Mając zaledwie 24 lata otrzymał nominację do Oscara (później nominowano go jeszcze za "Pulp Fiction"). "Czy to nowy James Dean?" - pytały gazety, a Travolta otrzymywał nawet 500 listów miłosnych dziennie. Zakochane fanki nie wiedziały jednak, że przeżył tragedię - gdy kręcił "Gorączkę", zmarła jego partnerka, aktorka Diana Hyland. Poznali się na planie komedii "Balonowy chłopak". Starsza od niego o 18 lat Hyland grała jego matkę. 22-letni wtedy Travolta długo opierał się uczuciu. Gdy wreszcie zaczęli się spotykać, u Hyland wykryto raka piersi w ostatnim stadium. "Był zdruzgotany nie tylko jej śmiercią, ale i własną bezsilnością. Potem nigdy nie był już taki sam" - mówiła siostra, Ellen Travolta.

Młody aktor rzucił się w wir pracy, po "Gorączce" nakręcił od razu przebojowe "Grease", razem filmy zarobiły pół miliarda dolarów. Później wystąpił w "Miejskim kowboju", który zainspirował kolejną muzyczną falę, tym razem country. Niestety, dobra passa skończyła się zaraz potem. Odrzucał wtedy wiele ról (m.in. w "Midnight Express"), a te, które przyjął, okazały się nietrafione. Na "Staying Alive", sequelu "Gorączki", krytyka nie zostawiła suchej nitki. Gwoździem do trumny był "Perfect" z 1985 r., w którym wcielił się w nieco nadętego reportera. Prasa uznała, że nie jest już tak doskonały jak kiedyś, uszczypliwie komentowała też prywatne życie Travolty, z upodobaniem śledząc, jak przybiera na wadze.

Chociaż nie był to łatwy czas, Travolta wyciągnął wnioski. "Wcześnie nauczyłem się, by trzymać się z daleka od gazet i recenzji. Potrafią tylko unieszczęśliwiać" - mówił i postanowił być szczęśliwym mimo wszystko. Zrealizował m.in. marzenie z dzieciństwa i został pilotem, pieniądze z filmów pozwoliły mu nawet założyć firmę lotniczą. Do dziś awiacja jest jego pasją - ma pięć samolotów. W przetrwaniu trudnych momentów pomogła mu scjentologia, mocno kontrowersyjna religia (dla wielu sekta), której tajniki zgłębia od 1975 r. W 1991 r. wziął ślub z aktorką Kelly Preston (a raczej śluby, ponieważ pierwszy, w obrządku scjentologicznym, został uznany za nieważny), a rok później przyszedł na świat ich syn, Jett. Nie zamknęło to jednak ust tym, którzy w małżeństwie Travolty widzieli wyłącznie przykrywkę dla jego domniemanego homoseksualizmu. Narodziny córki Elli Bleu w 2000 r. także nie uciszyły plotkarzy.

Do tego aktor musiał walczyć z pojawiającymi się w prasie od lat 90. teoriami, jakoby był szantażowany przez sektę mającą dostęp do jego najtajniejszych sekretów. Travolta twardo twierdzi, że jest wręcz przeciwnie: "Scjentologia dała mi stabilizację i narzędzia, by radzić sobie ze stresem i problemami". Szczególne zasługi przypisywał swojej religii, gdy pomogła mu poradzić sobie ze stratą syna, Jetta. Gdy chłopak miał 2 lata, wykryto u niego chorobę Kawasaki, objawiającą się częstymi i niebezpiecznymi drgawkami, połączoną z formą autyzmu. W 2009 r. Jett zmarł. Rodzinie aktora nie pozwolono spokojnie przeżyć żałoby.

Paramedyk wezwany do Jetta postanowił szantażować Travoltę - zagroził ujawnieniem sfabrykowanych dokumentów, obciążających aktora odpowiedzialnością za śmierć syna, i próbował wymusić od niego 25 mln dolarów za milczenie. Tragedia miała być rzekomo spowodowana zaniedbaniami wynikającymi z religii Travolty - scjentologia nie uznaje istnienia chorób psychicznych i dlatego Jett miał być leczony tylko witaminami.

Kilka tygodni później wybuchł kolejny skandal: do mediów zgłosił się pilot, który w latach 80. pracował w firmie Travolty i oświadczył, że miał romans ze swym pracodawcą. "Nigdy nie czułem takiego upodlenia" - mówił aktor. Pozbierał się jednak i 16 miesięcy po śmierci Jetta Travoltowie ogłosili, że Kelly jest w ciąży. W 2010 r. urodziło się ich trzecie dziecko, Benjamin. Plotki jednak nie ustały i w 2014 r. aktor musiał walczyć w sądzie z masażystami oskarżającymi go o molestowanie.

Mimo tych wszystkich sensacji Travolta wciąż jest ulubieńcem publiczności. Wydaje się, że nie musi już nawet grać, by pozostawać jednym z najpopularniejszych aktorów na świecie. Odkąd w 2000 r. wcielił się w rolę kosmity w "Bitwie o Ziemię", jego filmowa kariera znów podupadła, ale kto wie, czym aktor nas jeszcze zaskoczy. "Dawno przestałem się martwić o karierę - twierdzi. - Mogłem już przecież zrezygnować dobrych kilka razy, ale tego nie zrobiłem. Myślę, że pokręcę się w pobliżu jeszcze jakiś czas".

MP


Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: John Travolta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy