Reklama

John Boyega: Rasizm w Hollywood? Nikt o tym nie mówi

Nigdy nie ukrywał, że nie podobało mu się to, w jaki sposób postać, którą zagrał w trzech częściach serii "Gwiezdne wojny", została przez twórców tych filmów odstawiona na bok. Teraz John Boyega wrócił do tego tematu, dzieląc się swoimi refleksjami na temat tego, w jaki sposób scenarzyści powinni tworzyć postaci z myślą o czarnoskórych aktorach. Jako dobry przykład właściwego podejścia do tego problemu wskazał serial "The Falcon and the Winter Soldier".

Nigdy nie ukrywał, że nie podobało mu się to, w jaki sposób postać, którą zagrał w trzech częściach serii "Gwiezdne wojny", została przez twórców tych filmów odstawiona na bok. Teraz John Boyega wrócił do tego tematu, dzieląc się swoimi refleksjami na temat tego, w jaki sposób scenarzyści powinni tworzyć postaci z myślą o czarnoskórych aktorach. Jako dobry przykład właściwego podejścia do tego problemu wskazał serial "The Falcon and the Winter Soldier".
John Boyega /Robin Pope/NurPhoto /Getty Images

"Postaci filmowe i serialowe są na tyle dobre, na ile dobre są momenty, w których się pojawiają. Kiedy mówi się np. o Kapitanie Ameryce i o tym, jak stawił czoła całej armii Thanosa, mówi się właśnie o tych momentach, które zostały dane postaciom. Znalazły się tam, bo ktoś je napisał. Znalazły się tam, by wyróżnić konkretną postać" - powiedział Boyega w rozmowie z radiem "NPR".

"Widzowie oglądają teraz serial 'The Falcon and the Winter Soldier' i wielu z nich komentuje to, w jaki sposób wyróżniona została postać Falcona grana przez Anthony'ego Mackie. Uważają, że zostało to zrobione w świetny sposób i ja się z tym zgadzam. Stało się tak dlatego, że postać ta otrzymała swoje specjalne momenty. A co się wydarzy, gdy postać dostanie tylko takie momenty, w których ma się poczucie, że została pominięta? Tak dzieje się od lat, a przykłady można mnożyć" - argumentował dalej aktor.

Reklama

Boyega nawiązał tu m.in. do filmów z cyklu "Gwiezdne wojny", w których, jego zdaniem, podkreślone zostały "białe" postaci grane przez Adama Drivera i Daisy Ridley, a postaci grane przez aktorów "kolorowych" - Boyegę i Kelly Marie Tran - zostały pominięte. W wywiadzie dla "NPR" Boyega wytłumaczył również, dlaczego już wcześniej w innych wywiadach zwracał na to uwagę.

"Chciałem przedyskutować temat, który często wisi w powietrzu, ale nikt go nie podejmuje. Dzieje się tak, bo łatwo takie coś uznać za samolubne bądź za próbę zwrócenia uwagi na siebie. A ja chciałem porozmawiać o tym, o czym rozmawiam z kolegami na planach czy przedstawicielami z branży, którzy zwrócili uwagę na to samo zjawisko. Powiedziałem to więc na głos, choć wiedziałem, że ludzie założą, iż robię to z najgorszych, bo prywatnych pobudek. Zapominają oni jednak, że jeśli chodzi o nastawienie studiów do czarnoskórych postaci, to jego zmiana będzie długotrwałym procesem" - wyjaśnił Boyega.

Aktor dodał też, że jego zdaniem problemu nie zakończy obsadzanie większej liczby czarnoskórych aktorów. Muszą oni jeszcze dostawać ważne role.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: John Boyega
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy