Reklama

Jane Seymour: Aktorka naturalna

Jane Seymour zyskała sławę dosłownie z dnia na dzień, kiedy w 1973 roku zagrała dziewczynę Bonda w "Żyj i pozwól umrzeć". Nie przypisuje sobie jednak zasług z tego tytułu.

- To oczywiste, że nie dostałam tej roli ze względu na moje umiejętności - mówi 61-letnia dziś aktorka. - Po prostu kamera wydawała się mnie "lubić". Nie mogłam pochwalić się jakimkolwiek przygotowaniem aktorskim z prawdziwego zdarzenia.

Staję się daną postacią

Będąc osobą, która nie rezygnuje w obliczu przeszkód, Jane Seymour wypracowała mimo to swój własny styl. Na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat wystąpiła w kilkudziesięciu produkcjach kinowych i telewizyjnych, spośród których największą sławę przyniosły jej filmy "Gdzieś w czasie" (1980) i "Polowanie na druhny" (2005), a także seriale "Wojna i pamięć" (1988-1989) i "Doktor Quinn" (1993 - 1998).

Reklama

- Kiedy podczas lektury scenariusza czuję, że przemawia on do mnie, po prostu staję się daną postacią - mówi aktorka. - Zgłębiam ją w takim stopniu, jak to tylko możliwe; rozpracowuję jej historię, a potem... zaczynam żyć jej życiem.

Tak też było w przypadku postaci Vivian z "Lake Effects", najnowszego filmu z jej udziałem. Seymour gra w nim owdowiałą kobietę, która staje przed szansą naprawienia relacji ze swoją starszą córką-pracoholiczką, kiedy ta przyjeżdża na pogrzeb ojca. W obliczu tragedii, która nieoczekiwanie zbliża je do siebie, matka i córka podejmują się rozwiązania kilku ważnych problemów...

Seymour, która w 1993 r. po raz czwarty wyszła za mąż (za aktora i producenta Jamesa Keacha), podkreśla, że scenariusz filmu zainteresował ją głównie ze względu na przedstawione w nim interakcje rodzinne.

- Podpisuję się pod tym, że czasami wydaje nam się, że znamy swojego ojca czy matkę, ale w rzeczywistości nic o nich nie wiemy - mówi. - Film ten podejmuje jeszcze jeden ważny problem - problem wyborów, jakich dokonujemy w życiu. Człowiek może oddalić się od swoich korzeni i stać się kimś innym, ale później zdaje sobie sprawę, że to właśnie te korzenie określają jego tożsamość; to one są źródłem jego moralności i rozeznania dobra i zła.

Żyliśmy bardzo oszczędnie

Stwierdzenie to jest z pewnością prawdziwe, jeśli chodzi o nią samą. Jane Seymour - czyli Joyce Penelope Wilhelmina Frankenberg - wychowała się w Anglii. Przodkowie jej ojca, z zawodu lekarza położnika, wywodzili się z Polski; jej matka była holenderską pielęgniarką, która w czasie II wojny światowej pracowała w Indonezji, a później trafiła do japońskiego obozu koncentracyjnego.

- Rodzice przetrwali wojnę mimo ekstremalnych okoliczności - opowiada aktorka. - Nauczyli mnie takiego życia, w którym najważniejsza była radość właśnie z tego, że jest się żywym; że ma się to życie. Nasza rodzina nie przejmowała się władzą, prestiżem, pieniędzmi. Wychowanie, jakie otrzymałam ja i moje dwie siostry, sprowadzało się do jednego pytania: co możesz zrobić, by pomóc innym ludziom?

Zobacz zwiastun filmu "Lake Effects":


Ojciec przyszłej gwiazdy pracował głównie w państwowej służbie zdrowia. - Był zagorzałym socjalistą - wspomina Seymour. - Bardzo często leczył prywatnych pacjentów za darmo, ponieważ chciał po prostu służyć ludziom. Żyliśmy bardzo oszczędnie.

Matka aktorki porzuciła zawód pielęgniarki, by zająć się prowadzeniem domowej firmy. - Zajmowała się dostarczaniem alkoholi i tytoniu do ambasad. W obozie koncentracyjnym próbowano ją zagłodzić. Pamiętam, jak opowiadała mi, że w tych strasznych chwilach marzyła o otwartym domu, który będzie w przyszłości prowadzić dla swoich przyjaciół, gotując dla nich i niosąc pomoc w kłopotach. I rzeczywiście, nasz dom był zawsze pełen ludzi; nigdy też dla nikogo nie brakowało jedzenia.

- To właśnie są nasze korzenie; moje i moich sióstr.

Dziś Jane Seymour mieszka w przestronnej willi w Malibu wraz z mężem i ich dwoma szesnastoletnimi synami, bliźniakami: Johnny śpiewa i gra na gitarze w zespole rockowym, a Kristopher, utalentowany bejsbolista, gra w drużynie So Cal Cardinals. Aktorka ma jeszcze dwoje dzieci ze związku ze swoim trzecim mężem, Davidem Flynnem: 30-letnią Katie, która również wybrała zawód aktorki, i 26-letniego Seana, który jest fotografem.

Aktorka, która w 1968 r. postanowiła zmienić swoje personalia, przybierając pseudonim na cześć trzeciej żony Henryka VIII, w dzieciństwie marzyła o karierze baletnicy.

- Odkąd tylko nauczyłam się stać o własnych siłach i zaczęłam świadomie słyszeć muzykę, tańczyłam zapamiętale, przewracając wszystkie otaczające mnie meble i przedmioty - śmieje się. - Kiedy miałam 5 lat, mama zaprowadziła mnie do przedszkola, gdzie wykryto u mnie płaskostopie i wadę wymowy. Z powodu tego pierwszego defektu, mama zapisała mnie do szkoły baletowej. Przez ten drugi problem musiałam natomiast przychodzić na zajęcia pół godziny wcześniej, żeby pracować z logopedą. Nie potrafiłam wymawiać "r".

Dziewczyna Bonda

Jako nastolatka, Joyce Frankenberg odniosła jednak kontuzję kolana. Wówczas to miejsce baletu zajęło w jej marzeniach aktorstwo. Debiutowała w 1969 r., epizodyczną rolą w musicalu "Och! Co za urocza wojenka!". Kilka lat później producenci ósmego oficjalnego filmu o przygodach Jamesa Bonda (grał go wówczas Roger Moore) zaangażowali ją do roli obdarzonej nadprzyrodzonymi zdolnościami Solitaire, która ulega urokowi 007 i traci z nim dziewictwo...

- Owszem, szukali dziewicy - wspomina Seymour. - Ja dziewicą nie byłam, ale, jeśli wziąć pod uwagę ówczesne standardy, mogłam śmiało za nią uchodzić. Na pewno byłam bardzo niewinna. Dzisiaj śmieję się, oglądając ten film, bo nie miałam pojęcia, co robię.

- Roger Moore nazywał mnie "maleńką Bernhardt" (w nawiązaniu do francuskiej aktorki Sarah Bernhardt - red.). Wówczas myślałam, że to bardzo poważna rola, ale moje zadanie polegało jedynie na tym, by biegać w szpilkach za mężczyzną z pistoletem.

Do połowy lat 70. Seymour grała w Wielkiej Brytanii, często występując w dramatach kostiumowych. Później przeniosła się do Hollywood, gdzie również zaczęto obsadzać ją w filmach historycznych.

- Później ubrali mnie w dżinsy i kazali grać role ofiar. Potem, przez jakiś czas, byłam "złą kobietą". Potem miałam być zabawna... W swojej karierze zagrałam też wiele sławnych kobiet - mówi Seymour, która była i Marią Callas w filmie "Onassis - Najbogatszy człowiek świata (1988), i Wallis Simpson w "Kobiecie, którą kochał" (1988), i Marią Antonią w zrealizowanej z rozmachem dwuczęściowej "Rewolucji Francuskiej" (1989).

Dziś aktorka nie tylko występuje w filmach i wychowuje dzieci. W wolnych chwilach projektuje ubrania, biżuterię i... meble.

- Lubię imać się różnych rzeczy - przyznaje. - W życiu zaliczyłam sporo wzlotów i upadków, zarówno finansowych, jak i emocjonalnych.

Po rozwodzie z Davidem Flynnem w 1992 r. Seymour odkryła w sobie kolejną pasję: malowanie obrazów. - Straciłam wszystko: pieniądze, dom, męża, poczucie sensu w życiu. Sztuka była dla mnie formą terapii, i tak jest do dzisiaj - mówi.

10 lat z "Doktor Quinn"

Rzecz jasna, aktorka pozbierała się po tych ciężkich przeżyciach. Praca na planie serialu "Doktor Quinn", który stał się jednym z najjaśniejszych punktów w jej karierze, zapewniła jej zajęcie na niemal dziesięć lat. Później był film "Polowanie na druhny", z którego pochodzi jedna z nielicznych komediowych ról w jej dorobku: matki panny młodej, która w śmiały sposób podrywa nieproszonego weselnego gościa (Owen Wilson).

- Musiałam przejść casting do tej roli - przyznaje aktorka. - Reżyser i producent - młody mężczyzna - widzieli mnie tylko w "Żyj i pozwól umrzeć", w swoim mniemaniu więc odkryli zupełnie nową aktorkę. Najwyraźniej nie chciało im się trochę pogłówkować: co niby robiłam przez 35 lat?

Seymour dodaje, że w swojej najbardziej pamiętnej scenie z "Polowania na druhny" nie wystąpiła topless, pomimo iż sposób, w jaki została ona nakręcona, zdawałby się sugerować coś innego.

- Zdarzało mi się widzieć w samolocie facetów oglądających ten film na DVD i odtwarzających tę scenę bez końca - mówi. - Można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie pojawiam się na ekranie naga, ale tak nie było. To tylko mina, jaką robi Owen, i umiejscowienie jego dłoni...

- Mimo to było to dosyć krępujące. Stałam przed kamerą - ja, kobieta po pięćdziesiątce - a Owen trzymał dłonie na moich piersiach.

Od tego czasu Seymour częściej przyjmuje propozycje stricte komediowe. W drugim sezonie serialu "Franklin & Bash" pojawia się jako "żenująca mamuśka" głównego bohatera, prawnika Petera Basha (Mark-Paul Gosselaar). Niedługo zobaczymy ją również w komedii romantycznej "Austenland", gdzie zagra panią Wattlesbrook, zarządczynię majątku w Anglii, do którego - jak mówi aktorka - "przyjeżdżają Amerykanki chcące poudawać, że są bohaterkami powieści Jane Austen".

Kolejnym przedsięwzięciem z jej udziałem będzie musical "Elixir" wyprodukowany przez stację ABC Family Channel. - Gram w nim choreografkę, która marzy o tym, żeby jej córka została gwiazdą. W jednej ze scen musiałam zaśpiewać i zatańczyć do utworu "Just Dance" Lady GaGi.

Ostatnimi czasy aktorka nie może narzekać na brak zróżnicowanych propozycji. Nic dziwnego, że - jak zapewnia - nie tęskni za czasami, kiedy stawiała pierwsze kroki w zawodzie.

A co z botoksem?

- Z wiekiem zaczynasz grać coraz bardziej złożone kobiece postacie - mówi - a nie ładne buzie, których obecność na ekranie sprowadza się do miłosnych westchnień i pocałunków.

- Zawsze grałam kobiety, które się starzeją. W "Na wschód od Edenu" zaczynałam od grania szesnastolatki, by dojść do sześćdziesięciolatki. Oczywiście, nie mogę rywalizować z koleżanką, która ma czterdzieści lat, ale przy odpowiednim oświetleniu mogę wiarygodnie wypaść w roli kobiety, która na początku filmu ma czterdzieści lat, a na końcu - sześćdziesiąt.

Wokół oczu i na czole Jane Seymour widać kilka zmarszczek. Ona sama jednak w pełni akceptuje taki stan rzeczy.

- Postanowiłam, że nie zamrożę sobie żadnej części mojej twarzy - mówi. - Chodzi nie tyle o zmarszczki, co o sprawność mięśni twarzy, dzięki którym mogę wyrażać różne emocje.

- W filmie "Lake Effects" na początku wyglądam tak okropnie, jak to tylko możliwe. Widz patrzy na kobietę zmagającą się ze strachem i bólem. Pod koniec jej twarz się wypogadza, a rysy - wygładzają. I nie jest to zasługą chirurga plastycznego. Zmiana wynika z poczucia uspokojenia i radości. Moja bohaterka przechodzi wewnętrzne odrodzenie.

- Czegoś takiego nie da się zagrać, jeśli się ma twarz wypełnioną botoksem.

Nancy Mills

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Jane
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy