Reklama

Jan Komasa: Nigdy wcześniej nie reżyserowałem serialu

Na pewno trudno go nazwać dobrym mówcą. Za to doskonale wie, co chce powiedzieć i co czuje. Entuzjasta? Twórca przepełniony radością? Tytan pracy? Te trzy określenia pasują do Jana Komasy, reżysera 2. sezonu serialu "Krew z krwi". Premierowy odcinek już dziś o godz. 21.10 w TVP2.

Czy robić drugi sezon serialu, kiedy pierwszy robił ktoś inny, jest trudniej?

Jan Komasa: - Nie, nie jest. To dla mnie nowe otwarcie. Ja się po prostu nad tym niewiele zastanawiałem. Tylko przeczytałem scenariusz i od razu chciałem to robić, bo nigdy wcześniej nie reżyserowałem serialu. Ale "Krew z krwi" sprawiła na mnie wrażenie filmu poszatkowanego na milion scen, no, naprawdę na sześćset scen, i do tego dostałem wspaniałe warunki pracy. Mogłem opowiedzieć historię po swojemu: surowo, brudno, dokumentalnie. Jest to cenne doświadczenie autorskie. Ale i marzyłem o ponownej współpracy z Agatą Kuleszą. Bo od "Sali samobójców" mocno się za nią stęskniłem. Tym bardziej że miałem wielki głód robienia czegoś zupełnie innego, wyjścia poza szaleństwo, które się rozegrało w ubiegłym roku z okazji 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Dobrze mi to zrobiło. To były główne czynniki. Oczywiście potem się okazało też, że mam wolną rękę w doborze aktorów.

Reklama

Przepraszam, ale chyba większość ważnych ról była już obsadzona?

- Oczywiście, ale w tym sezonie jest wiele nowych postaci. Mniej więcej drugie tyle, co poprzednio. Dzięki temu mogę pracować między innymi z moim ojcem, z Romą Gąsiorowską, Adasiem Woronowiczem, Kingą Preis, Bartkiem Topą... Bardzo trudno jest zebrać naraz tylu świetnych aktorów - żeby mieli czas i chęć. A tu się okazało, że mogą i chcą.

Myśli pan, że to dla pana czy dla tego serialu, który już znali?

- Nie wiem. Z wieloma osobami wcześniej pracowałem. Z kolei z Bartkiem Topą wielokrotnie rozmawialiśmy, że chcemy coś razem zrobić, wreszcie pojawiła się szansa. Z każdym z aktorów miałem możliwość stworzenia pełnokrwistej postaci, pobawić się ich wizerunkiem. Na przykład kompletnie zmieniliśmy Kingę Preis.

- Zresztą każdy z nich chciał spróbować czegoś nowego. Wszystko z tym serialem działo się tak szybko, że zrobiłem go zupełnie intuicyjnie. To dla mnie ciekawe doświadczenie. Okazało się, że może czasem nie ma sensu myśleć o czymś za dużo. Jeżeli mamy intuicję i wyczucie na fałsz, scenariusz jest dobrze napisany, jestem otoczony konkretnymi ludźmi, to w momencie, kiedy rusza machina, można czuć się bezpiecznie. Warto pracować przy czymś takim.

Łatwiej jest zostać artystą, pochodząc z rodziny z takimi tradycjami?

- Na pewno ma to znaczenie. Ja zostałem zarażony przez rodzinę, całe życie spędzaliśmy, tworząc coś. Ostatnio przeczesywałem kartony swoich komiksów sprzed lat, żeby sprawdzić, co mi wtedy siedziało w głowie, i widzę, że ta chęć kreacji była zawsze. Pobudzona przez to, co robią rodzice, ich przyjaciele. Mama śpiewała, potem pracowała w telewizji, tata jest aktorem. Mieliśmy poczucie życia w dwóch światach. Jeden realistyczny, a drugi to spektakl. I dlatego mój brat śpiewa w operze, siostra też śpiewa - zaraz wydaje album, druga siostra robi kostiumy i zajmuje się scenografią. Wszędzie jest kreacja, poszukiwanie własnego stylu i myślę, że było nam o wiele łatwiej.

Lubi pan seriale kryminalne? Co w ogóle ma pan w zwyczaju oglądać?

- Lubię zagadnienie przestępczości w kulturze. Moim ukochanym filmem jest "Ojciec chrzestny", m.in. on też popchnął mnie do pracy nad "Krwią z krwi". Rodzina, czyli coś dobrego i świętego, obok nieświętego i bardzo złego. Tutaj to znajdujemy, niezwykle mocno zaznaczone. Nawet w tytule. Z polskich seriali oglądałem niewiele, a jeśli już, to starsze, związane z moim poprzednim projektem, "Miastem 44". Widziałem "Kolumbów", "Dom". To było niesamowite zetknięcie z materią, której już nie ma. Teraz seriale się upowszechniły. Robi się je szybko, prosto, tanio, odcinków jest cała masa. Jednak przyznaję, że mam problem z czasem na oglądanie. Może pracuję nad zbyt wieloma projektami naraz? Ale paradoksalnie to, że nie widziałem wielu seriali, mi pomogło. Mam świeże spojrzenie.

Czy w pracy telewizyjnej nie czuł się pan ograniczony budżetem? Po "Mieście 44" zrobionym za 25 milionów?

- Raczej na odwrót. Zdawałem sobie sprawę z ram finansowych i bardzo tego chciałem. Oczywiście nie jest tak, że w "Mieście" mogłem sobie na wszystko pozwolić, ale na mnóstwo. W moim wieku takie budżety się po prostu nie zdarzają, dlatego z największą przyjemnością robiłem serial, gdzie obowiązywały pewne ograniczenia. Ale najważniejsza była praca z tymi ludźmi.


Ostatnie pytanie dotyczy pracy z jednym człowiekiem, Agatą Kuleszą. Czy po tych latach układa się tak samo? Aktorka zyskała ogromną popularność.

- Zmieniło się o tyle, że Agata jest w niesamowitej formie. Aż się o nią boję, bo gra non stop. Ma taki czas w życiu, że może zagrać absolutnie wszystko. Jest teraz na samym szczycie.

Katarzyna Sobkowicz

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Super TV
Dowiedz się więcej na temat: Jan Komasa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy