Reklama

Jamie Foxx wyzwolony

Jako młody chłopak niejednokrotnie słyszałem różne nieprzyjemne epitety rzucane pod moim adresem przez osoby o białym kolorze skóry - mówi Jamie Foxx. Laureat Oscara dorastał w niewielkim mieście Terrell w Teksasie, które, wedle jego słów, było "nacechowane rasowymi uprzedzeniami". - Musiałem z tym żyć, innej rady nie było - dodaje po chwili. - Te doświadczenia pozwoliły mi doskonale wczuć się w scenariusz "Django".

Mowa oczywiście o najnowszym filmie Quentina Tarantino, którego akcja rozgrywa się na amerykańskim Starym Południu przed wybuchem wojny secesyjnej.

Foxx gra w nim tytułowego Django - wyzwolonego niewolnika, który zostaje łowcą nagród i wraz ze swym mentorem, doktorem Kingiem Schultzem (Christoph Waltz), wyrusza na ratunek swojej ukochanej żonie (Kerry Washington), będącej własnością brutalnego plantatora z Missisipi (Leonardo DiCaprio).

- Kiedy jakiś projekt filmowy staje się dla aktora czymś wyjątkowym, to znaczy, że w scenariuszu odnajduje on swoją historię - mówi Foxx.

Reklama

Kowboje i niewolnicy

Film Tarantino to remake "Django" z 1966 r., w którym główną rolę zagrał Frances Nero. Twórca "Pulp Fiction" ze swej strony zaproponował mu udział w epizodzie. - Bardzo zależało nam na tym, żeby dał nam swoje błogosławieństwo. Chyba widział, że chcemy pozostać wierni duchowi oryginału - zastanawia się mój rozmówca.

Nie znaczy to jednak, że widzowie nie będą zaskoczeni. - Miłą niespodzianką będzie na pewno to, że jest to w istocie western - wyjaśnia Foxx. - To właśnie konwencje tego gatunku nadają filmowi rytm, a kwestia niewolnictwa pozostaje niejako w tle. W pewnym momencie staje się wręcz tematem drugorzędnym, a konkretnie, dzieje się tak wtedy, kiedy Django zostaje łowcą nagród. Wówczas na plan pierwszy wysuwa się zemsta i pragnienie odzyskania ukochanej kobiety.


Zdaniem Foxxa, najtrudniejsze sceny w całym filmie przypadły w udziale Kerry Washington, grającej Broomhildę, żonę Django, wyjątkowo brutalnie traktowaną przez swego właściciela.

- To Kerry była najodważniejsza z nas wszystkich. Facet zbierający cięgi na ekranie to widok, do którego jesteśmy poniekąd przyzwyczajeni. Ale kiedy kręciliśmy scenę chłosty, której poddano Broomhildę... Cóż, ciężko nam było na to patrzeć. Ja sam z trudem to zniosłem.

Gospel i chłosta

By pomóc swoim aktorom w tych trudnych momentach, Tarantino włączał między kolejnymi klapsami muzykę. - Przed sceną chłosty poprosiłem Quentina o utwór "No Weapon", który wykonuje Fred Hammon, słynny pieśniarz gospel. Kiedy nagle z głośników popłynęły te dźwięki, jedna z naszych statystek - mieszkanka Nowego Orleanu - uniosła do góry ramiona, w których trzymała dziecko, i zaczęła kołysać się miarowo w przód i w tył. Ja sam spojrzałem na Quentina - i w tym momencie obojgu nam w oczach stanęły łzy. Quentin był bardzo wzruszony; ja też nie mogłem powstrzymać płaczu.

Dobry, zły i... czarny! Przeczytaj recenzję filmu "Django" na stronach INTERIA.PL!

- Praca z Tarantino jest jak występ na scenie z towarzyszeniem świetnego zespołu - mówi Foxx, który w dzieciństwie odebrał muzyczne wykształcenie w zakresie śpiewu i gry na pianinie. - Quentin to urodzony hiphopowiec! Powiedziałem mu to. Kiedy ten człowiek pisze dialogi, nie są to zwykłe słowa. To jest jak musical.

"Django" to pierwszy wspólny film Foxxa i Kerry Washington od czasu "Raya" (2004), który przyniósł 45-letniemu artyście Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową - genialny portret legendarnego muzyka Raya Charlesa. Washington zagrała wówczas żonę Raya, Dellę Bea Robinson.

"Podobnie jak w przypadku "Raya", tak I tym razem kręciliśmy zdjęcia w Nowym Orleanie" - wspomina Kerry w osobnym wywiadzie. "Powiedziałam nawet Jamiemu: ostatnim razem taka kombinacja przyniosła ci Oscara. Co ty na to, gdybyśmy powtarzali to co dziesięć lat? Jedziemy do Nowego Orleanu, a potem zgarniasz statuetkę".

Pianino zamiast futbolu

Foxx, którego prawdziwe imię i nazwisko brzmi Eric Marlon Bishop, wychowywał się w domu swoich dziadków. Państwo Mark i Esther Talley adoptowali go po rozwodzie jego rodziców. Aktor do dziś traktuje swoją babcię jak matkę - i podkreśla, że większość jego sukcesów to jej zasługa.

- Pamiętam, jak zmuszała mnie, żebym ćwiczył grę na pianinie przynajmniej przez pół godziny dziennie. W tym czasie moi koledzy uganiali się po boisku futbolowym - wspomina. - Ileż to razy mówiłem jej: "Babciu, to jakiś obłęd!" - a ona odpowiadała: "Nie bądź krótkowzroczny. Inwestuj w przyszłość, a może coś z ciebie wyrośnie".

- To babcia była moim największym oparciem. Ale też była naprawdę surowa.

Dyscyplina - to właśnie było słowo-klucz w domu dziadków przyszłego gwiazdora. Mały Eric nie przesiadywał na ulicy z kolegami. Należał za to do drużyny skautów i do kościelnego chóru. - Żadnych wygłupów - podkreśla. - Pyskowanie i brak szacunku były wykluczone. Babcia może i nie potrafiła zrozumieć niektórych rzeczy, ale na pewno rozumiała słowo "szacunek".

Pani Esther zależało również na tym, by jej wnuczek już od najmłodszych lat dobrze się prezentował. - Cały czas powtarzała mi, żebym się nie garbił - śmieje się aktor. - "Plecy prosto! Zachowuj się jak człowiek!"... Kiedy szliśmy gdzieś razem, a ja się wygłupiałem, przywoływała mnie do porządku: "Nie zapominaj, że jesteś wśród ludzi!".

Przełomowy moment w życiu młodego Erica nastąpił w szkole średniej, kiedy dołączył on do szkolnego zespołu. - Do dziś pamiętam ten dzień, kiedy zadąłem w trąbkę i wydobyłem z niej dźwięk. Pomyślałem sobie wtedy, że skoro udała mi się ta sztuka, to stać mnie na o wiele więcej.

W tamtych czasach Foxx nie myślał nawet o Hollywood - ale wiedział, że jego dalsze losy na pewno nie będą związane z Teksasem. - Już wtedy, w Terrell, wiedziałem, że to nie jest moje miejsce - przyznaje. - Czasami mam wrażenie, że już od urodzenia kierował mną jakiś wewnętrzny głos, podpowiadający mi, dokąd powinienem się udać.

Od komika do prezydenta USA

Przez pewien czas Foxx zastanawiał się nad wyborem kariery sportowej (w szkolnej drużynie futbolu amerykańskiego z powodzeniem grał na pozycji rozgrywającego). Ostatecznie jednak to muzyka otworzyła przed nim drzwi do innego świata. Po ukończeniu szkoły średniej otrzymał stypendium muzyczne w United States International University (obecnie Alliant International University) w San Diego - a w 1994 roku wydał swoją debiutancką płytę!

Jednak już wtedy ścieliły się przed nim nowe ścieżki. Jeszcze w 1989 r. jego ówczesna dziewczyna namówiła go do występu na scenie w klubie komediowym. To wtedy właśnie późniejszy laureat Oscara odkrył w sobie talent komiczny. Nie minęło wiele czasu, a już miał na koncie role w dwóch komediowych formatach: "In Living Color" (1991 - 1994) i "Roc" (1992 - 1993).

Na dużym ekranie debiutował w "Zabaweczkach" Barry'ego Levinsona (1992). Później przyszły kolejne komedie: "Jak pies z kotem" (1996), "Wielka biała pięść" (1996), "Podryw" (1997). Wreszcie Oliver Stone dostrzegł w nim niewykorzystany wcześniej potencjał dramatyczny - i obsadził w dramacie sportowym "Męska gra" (1999). Rola ta szeroko otworzyła Foxxowi drzwi do Hollywood: w kolejnych latach widzowie mogli oglądać go w takich filmach jak wspomniany "Ray", "Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej" (2005), "Miami Vice" (2006), "Dreamgirls" (2006) czy "Solista" (2009).


W tym samym roku, w którym odebrał Oscara za rolę Raya Charlesa, Foxx był nominowany do Nagrody Akademii dla najlepszego aktora drugoplanowego, za rolę w "Zakładniku" (2004). Jakby wszystkich tych sukcesów było mało, już niebawem zobaczymy go na ekranie w nowym filmie Rolanda Emmericha, "White House Down" - jako prezydenta Stanów Zjednoczonych...

Zrzucić maskę Jamiego Foxxa

Kiedy nie pracuje na planie, Foxx - który swoje 45. urodziny obchodził 13 grudnia - cały swój wolny czas poświęca osiemnastoletniej córce Corrine, która na co dzień mieszka ze swoją matką. - Jak to możliwe, że jest już dorosła? - pyta retorycznie. - Kiedy to się stało? Sam nie wiem. Wiem za to, że wyrosła na piękną dziewczynę.

Foxx dodaje, że stara się być dla córki nauczycielem życia, tak jak jego babcia była nauczycielką dla niego. - Nie omijają mnie żadne typowe problemy, z jakim muszą zmagać się tatusiowie. Pod tym względem nic się nie zmienia! Musimy uczyć swoje małe dziewczynki dbania o siebie. Powtarzam córce, żeby nie rozdawała ludziom całej swojej miłości; żeby zostawiła jej trochę dla samej siebie.

- Kobiety kochają zbyt mocno - wzdycha aktor. - Kiedy słyszę skargi w rodzaju: "Tatusiu, ja już nie mogę" - odpowiadam: "Nie zapominaj o zdrowym egoizmie".

Rzecz jasna, słynny tatuś od czasu do czasu się przydaje. Rzecz w tym, mówi aktor, by wiedzieć, kiedy zrzucić maskę Jamiego Foxxa. - Są takie momenty, kiedy Jamie Foxx musi usunąć się w cień, bo potrzeby i pragnienia dziecka są zwyczajnie ważniejsze.

- Nie znaczy to jednak, że nie wykorzystuję popularności Jamiego Foxxa do właściwych celów - jak na przykład zaklepanie dobrych miejsc na koncercie Justina Biebera - śmieje się. - Wtedy słynny tatuś nie przeszkadza mojej córce. W innych okolicznościach nie mam wyboru: muszę zamknąć się i wrócić na swoje miejsce.

© 2012 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: django | Jamie Foxx | Django | Django Unchained
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy