Reklama

Izabela Kuna: Wszystko zaczęło się od "Ciała"

Jest świetnym przykładem na potwierdzenie tezy, że w życiu wszystko ma swój czas. Tylko ona musiała uzbroić się w cierpliwość i na swój czas poczekać trochę dłużej niż koleżanki i koledzy.

Kiedy popularność przychodzi późno, nie grozi zawrót głowy. Dlatego Izabela Kuna żyje normalnie. Jeździ metrem. Ma stary samochód. Na nowy będzie musiała poczekać, bo właśnie kupiła mieszkanie. Śmieje się, że pieniądze wydaje trochę beztrosko. Nie potrafi odkładać na czarną godzinę, choć wie z autopsji, jak się żyje, gdy człowiek nie ma pieniędzy. Ale brak mobilizuje ją do działania.

W łódzkiej Filmówce uważano ją za najzdolniejszą studentkę. Innym była stawiana za wzór. Przykuwała uwagę. Jak to się mówi w żargonie aktorskim - kradła światło. Zarówno profesorowie, jak i koledzy byli przekonani, że to ona po studiach pierwsza zrobi karierę. Na IV roku zaproponowano jej etat w Teatrze Wybrzeże. Odmówiła. No bo do Gdańska... Potem żałowała. Miała nadzieję na kolejne propozycje.

Reklama

Po dyplomie zdobyła etat w warszawskim Teatrze Polskim. Dyrektorem był Kazimierz Dejmek. Czyli wszystko wyglądało lepiej, niż można było się spodziewać. Tylko... nie dostawała żadnych propozycji. Skoro nie dostaje nic znaczącego w macierzystym teatrze, więc może film? Zaczęła chodzić na castingi. Znowu odchodziła z kwitkiem.

W życiu prywatnym też nie było najlepiej. Została sama z trzyletnią wówczas córką Nadią. Co robi samotna matka postawiona pod ścianą? Bierze się do roboty! Bo da radę, bo jej dziecku nie może być gorzej niż innym, bo pokaże światu, jaką jest dzielną kobietą. Nie inaczej zareagowała Izabela Kuna.

Nieoceniona w tym okresie okazała się mama aktorki, która z odsieczą przyjechała z Tomaszowa Mazowieckiego. Dwa lata zajmowała się Nadią i domem. Ona została panią od PR we francuskim koncernie. Organizowała kampanię reklamową nowych kredek. Potem golarek i zapalniczek. Była też dziennikarką i pogodynką w Polsacie. Żadnej pracy się nie bała. W czasie studiów jeździła do Norwegii i malowała domy. Pracowała po 12 godzin.

Jej ideałem mężczyzny był ojciec. Pracował w fabryce włókienniczej w Tomaszowie. Wspomina, że codziennie szła do ojca i razem z nim wracała do domu. Gdy studiowała, woziła do akademika robione przez niego kotlety. Ojciec aktorki nie żyje, ale Kuna wyznaje, że nie ma dnia, by o nim nie myślała. Dziś czuwa nad nią z góry. Wcześniej wiedziała, że ojciec zawsze pomoże jej wyjść z każdej opresji. Mówi, że to właśnie po nim odziedziczyła poczucie humoru. Ratuje ją w trudnych sytuacjach.

Mama uczyła języka polskiego i to właśnie ona stawiała córkom wymagania. Pani Izabela ma starszą o 9 lat siostrę. Dom tętnił życiem, bo rodzice, serdeczni i towarzyscy, lubili, gdy przychodzili do nich goście. Też lubi, gdy przychodzą do niej przyjaciele. Jest najbardziej uważną i dbającą o dobre samopoczucie gości panią domu. Mówi, że ma depresyjną naturę. Zatraca się w cierpieniu, i ma skłonność do wyolbrzymiania problemów. - W młodości istniało dla mnie tylko czarne i białe. Euforia albo dół. Z trudem przyjmowałam do wiadomości, że życie to coś pośrodku - wspomina. I dodaje: - Środek z reguły nie jest atrakcyjny. Przyznaję, lubię, jak coś się dzieje. Z tym, że dzisiaj mam na myśli mocne role, w życiu cenię stabilność i spokój.

Znalazła to u boku lekarza radiologa i dramaturga Marka Modzelewskiego. Poznali się w Teatrze Narodowym, gdy grała w jego sztuce "Koronacja" w reżyserii Łukasza Kosa. Są razem już 11 lat. Ich syn Stanisław ma 5 lat. 18-letnia Nadia właśnie rozpoczęła samodzielne życie. Wraz z jej wyprowadzką z rodzinnego domu w sposób symboliczny zamknął się też pewien etap w życiu aktorki. - Musiałam się z tym pogodzić, to naturalne, ale nie ukrywam, że było dla mnie bardzo trudne. Przypomniałam sobie, jak sama bardzo przeżywałam swoją wyprowadzkę z rodzinnego domu, gdy jechałam na studia. do Łodzi. Miałam wtedy dziewiętnaście lat. Powróćmy do kariery. Przełomem było spotkanie z Andrzejem Saramonowiczem w Mistrzowskiej Szkole Andrzeja Wajdy. On był studentem. Ona chodziła tam codziennie, by grać w etiudach młodych reżyserów. Zagrała w pięćdziesięciu!

Andrzej Wajda śmiał się, że stworzył szkołę, by Kuna mogła grać. Andrzej Saramonowicz jako jedyny zaproponował jej "prawdziwą rolę" w fabularnym filmie. Zagrała siostrę Felicytę w komedii "Ciało". Film był wielkim sukcesem. Potem oglądaliśmy ją w "Lejdis" i w "Idealnym facecie dla mojej dziewczyny". Dostrzegli ją inni filmowcy, którzy nagle olśnieni, zastanawiali się, jak mogli ją przegapić.

Posypały się propozycje. Zagrała m.in. w "Linczu", "Supermarkecie", "Galeriankach", "Płynących wieżowcach". Rolą Ewy w "Drogówce" dołączyła w 2012 roku do ekipy aktorskiej Wojciecha Smarzowskiego. Jej koleżanki, pytane, jaka jest Iza Kuna, odpowiadają: - Fajna babka. Nie ma w niej zawiści ani zazdrości. Nigdy nikomu nie zrobiłaby świństwa.

Choć sama aktorka twierdzi, że lubi ferment, zmienność, ekstremalnie silne bodźce, to jest zadziwiająco stała w przyjaźni. Od 25 lat najlepszą przyjaciółką jest Renata Dancewicz. Jak to w prawdziwej przyjaźni bywa, mogą nie widzieć się miesiącami.

Za nią premiera sztuki "Złodziej" w reżyserii Cezarego Żaka. Pisze drugą książkę. Poprzednia - "Klara", zebrała świetne recenzje krytyków i czytelników. Aleksandra Popławska zrealizowała wg niej spektakl. Po 7 latach pani Iza odeszła z "Barw szczęścia", czym zaskoczyła wszystkich. No cóż, nie można zaprzeczyć własnej naturze, skłonność do silnych wrażeń pozostała. Coraz częściej myśli o reżyserii. Uważa, że byłaby w tym dobra. Wykłada też w szkole filmowej w Łodzi. Przyznaje się do wieku. Iza Kuna 25 listopada skończy 44 lata.

IJ

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy