Reklama

Grzegorz Pawlak: "Pan od Skippera"?

Skipper, Lord Vader, Fred Flinstone, Tygrysek - tak, tak, wszyscy mówią jego głosem.

Czy Skipper zajmuje w pana zawodowym życiu jakieś szczególne miejsce?

Grzegorz Pawlak: - Pewnie. Kiedyś podszedł do mnie w sklepie chłopczyk i powiedział: "Bardzo fajnie pan gra tego Skippera". Było mi bardzo miło, spojrzałem w bok, czy przypadkiem nie wysłał go ktoś dorosły. Nie wysłał. W sklepach, restauracjach ludzie proszą mnie o autografy. To bardzo przyjemne. Jestem aktorem teatralnym, zagrałem sporo ról, ale tak się złożyło, że to właśnie dzięki dubbingowi jestem rozpoznawalny. Nie ma się o co obrażać.

Reklama

Oprócz Skippera ma pan na koncie kilkadziesiąt innych postaci. Czy była taka rola, która panu umknęła?

- Tak! Kiedyś zachorowałem na anginę, a akurat miałem casting do "Muppetów". Nie mogło się udać. Dostałem mniejszą rolę, a marzyli mi się Kermit, Miś Fazi, Gonzo... Ale i tak nie "krzywduję sobie". Mam przecież w dorobku sporo kultowych postaci - Tygrysek z "Kubusia Puchatka", Lord Vader z "Gwiezdnych wojen" czy ostatnio Fred Flinstone.

Wbrew powszechnemu wyobrażeniu dubbing to podobno ciężka, fizyczna praca.

- Owszem. I nie chodzi tylko o to, że się "zdziera" gardło. Podczas nagrywania trzeba być bardzo skupionym, żeby dokładnie wstrzelić się w tzw. "kłapy postaci", jej sposób mówienia, charakter. To również wyczerpujące fizyczne zadanie. A zdarza się, że gramy kilka godzin dziennie i można się poczuć naprawdę zmęczonym.

Ale może przynajmniej na planie jest wesoło? Kiedy czyta się teksty "Pingwinów z Madagaskaru", trudno chyba zachować powagę?

- Bywały takie sytuacje, że nie byłem w stanie zacząć pracy. Miałem kiedyś do nagrania odcinek, w którym mojemu Skipperowi ktoś podał pigułkę, przez którą fizycznie zamienił się w dziecko. Siedział w siedzisku dla dzieci i strasznie cierpiał, bo umysł dawał radę, a ciało już nie. Już sam jego widok był przezabawny, a do tego teksty (świetnie tłumaczone przez Bartka Wierzbiętę i Tomka Robaczewskiego), które Sikipper miał wypowiedzieć, sprawiły, że dostałem potwornej głupawki, nie byłem w stanie nic zagrać!

- Innym razem mój bohater (gry komputerowej) w pewnym momencie wydawał z siebie taki dźwięk, że za żadne skarby nie mogłem go powtórzyć. Nie byłem w stanie przez to przebrnąć - kiedy tylko ten dźwięk pojawiał się w słuchawkach, dusiłem się ze śmiechu! Wytoczyłem się z sali i nagranie skończyłem dopiero następnego dnia. Musiałem się z tym "przespać".

Czy brakuje panu rozpoznawalności aktorów serialowych?

- Nie. Jestem rozpoznawalny, zastanawiam się tylko, czy mój wizerunek to wizerunek "Pana od Skippera". Mam nadzieję, że nie. Jestem przecież aktorem nie tylko dubbingowym. Marzę o roli w dobrym filmie, o ważnej, dobrej roli. Wiem, może to brzmi źle w dzisiejszych czasach, kiedy aktor cieszy się, że w ogóle może grać, ale tak już mam, nic za wszelką cenę, a jeśli już coś zrobić, to coś ważnego.

Już pan zrobił.

- Chciałem zostawić po sobie ślad i chyba niepostrzeżenie mi się udało. Ale marzę sobie, żeby, za ileś tam lat, widz, po obejrzeniu "mojego" filmu, powiedział: "Świetnie facet zagrał!".

Ewa Gassen-Piekarska

Teleświat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy