Reklama

Grażyna Szapołowska: Kapryśna gwiazda czy ofiara pokazowego linczu?

"Nie znoszę ludzi, który są poprawni, grzeczni i spokojni. Po prostu nie wierzę im" - deklaruje Grażyna Szapołowska. Ona taka nie jest.

"Nie znoszę ludzi, który są poprawni, grzeczni i spokojni. Po prostu nie wierzę im" - deklaruje Grażyna Szapołowska. Ona taka nie jest.
Grażyna Szapołowska w filmie Jacka Koprowicza "Medium" /INPLUS /East News

"Historia nie może być letnia" - mówi o scenariuszach, ale dotyczy to też jej prywatności. Bywało, że prowokowała albo mieszała aktorskie kreacje z życiem. Raz z lepszym, raz z gorszym efektem. "Ja czasami rzeczywiście w życiu gram - przyznała. - Potem mi to przechodzi i czekam na brawa, a tu jest cisza, bo okazuje się, że ktoś to wziął bardzo serio. Tragedia".

Uważa jednak, że jako aktorka, którą Agnieszka Osiecka nazwała najbardziej kobiecą kobietą w Polsce, musi być taka dla swoich fanów, bo tego - gwiazdorskiego blasku i oderwania od codzienności - od niej oczekują.

W szarym PRL-u lat 80. jeździła jaguarem i nosiła futro z soboli. Jednych to zachwycało, innych oburzało. Tych drugich celowo rozdrażniła wywiadem, w którym stwierdziła, że kobieta powinna kupować sobie samochód tak, by tapicerka harmonizowała z odcieniem futra. Potem wyjaśniała, że jaguar był używany, niedrogi i nie kusił złodziei, bo to auto trudne do upłynnienia. Rzadko się psuł, ale gdy już stanął na drodze, zwykle ktoś się zatrzymywał, pytając z uśmiechem, czy kolor tapicerki jego auta pasuje do futra gwiazdy i ją podwoził.

Reklama

Futro zaś wzięło się z Rosji, gdzie w czasach szalejącej inflacji producenci wypłacili aktorce gażę w 60 sobolowych skórkach. Uszył z nich futro słynny rzymski kuśnierz. Pani Grażyna skrupulatnie obliczyła, że trakcie szycia dwie skórki rozpłynęły się w powietrzu, ale machnęła na to ręką i już się o nie nie wykłócała.

Chrzest na Litwie

Przyszła na świat w Bydgoszczy, w rodzinie repatriantów z Wileńszczyzny. Matka, Wanda z domu Karkleris, do końca życia tęskniła za Litwą i siostrą, która pozostała w Święcianach. W wileńskim gimnazjum uczyła polskiego i litewskiego, a po przyjeździe do Bydgoszczy została księgową. "Wszyscy ją uwielbiali. Miała jakiś taki anielski stosunek do ludzi" - wspominała ją aktorka.

Kiedy w latach 50. mogła pojechać do ZSRR odwiedzić krewnych, wykorzystała to, by w sekrecie ochrzcić w Święcianach Grażynę. Przez lata pani Wanda wychowywała samotnie dwie córki, bo mąż zmarł nagle na serce. Po maturze (zdawanej w Toruniu, nie bez kłopotów) Grażyna uciekła z domu. Napisała list do mamy, że wyjeżdża, bo chce być niezależna. Dotarła do Jeleniej Góry, gdzie Henryk Tomaszewski prowadził Teatr Pantomimy. Za jego namową postanowiła zdawać do warszawskiej PWST.


"W końcu korytarza pojawia się niezwykłe zjawisko: blondynka, która kroczy niczym królowa, odprowadzana głodnym wzrokiem kolegów - wspominał ich pierwsze spotkanie na uczelni Tomasz Raczek. - Idzie jak w zwolnionym filmie: miękko, kocio, powabnie. Delikatnym ruchem dłoni odgarnia włosy znad czoła. Wściekle sexy. Byłem wtedy tak zachwycony, że bałem się do niej podejść".

Niewolnica miłości

Byli jednak tacy, którzy zdobyli się na odwagę. Przypadkowe spotkanie na ulicy z Erykiem Fitkau, bratem Agnieszki Fitkau (później Perepeczko), zaowocowało romansem, który jednak nie skończył się przed ołtarzem. Zabójczo przystojny i zamożny Eryk nie był gotowy na trwały związek. Szybko po rozstaniu Grażyna Szapołowska wyszła jednak za mąż. Panem młodym był aktor Marek Lewandowski. "Na scenie pojawił się złotowłosy chłopiec - wspominała chwilę, gdy go zobaczyła. - Kiedy śpiewał, kierował spojrzenie w górę na widownię, byłam pewna, że patrzy na mnie". Małżeństwo przetrwało 11 miesięcy.

Drugiego męża, Andrzeja Jungowskiego, dobrze sytuowanego przedsiębiorcę (wtedy mówiono "prywaciarza") poznała jeszcze przed końcem studiów. W 1979 r. urodziła im się córka, Katarzyna. Gdy mąż postawił ultimatum - kariera lub rodzina - i ten związek się rozpadł. Trzecim mężem Szapołowskiej został młodszy od niej o osiem lat Paweł Potoroczyn. Gdy mianowano go konsulem w USA, aktorka wyjechała z nim, szybko jednak zorientowała się, że nie ma szans na role w Hollywood i może być tylko żoną przy mężu. A gdy dołączyły do tego wahania nastroju, związane z przestrojeniem hormonalnym, doszło do rozstania.

W 2002 r. poznała Francuza polskiego pochodzenia, Eryka Stępniewskiego. On nie stawiał jej żadnych warunków, akceptował i kochał. Stworzyli udany związek. Grażyna Szapołowska mówi o sobie,  że jest w pewnym sensie "niewolnicą miłości", bo nie umie bez niej żyć, a za każdą porażkę płaciła wysoką cenę. "Moje miłości zawsze były na krawędzi śmierci. Byłam zdradzana, cierpiałam. Nieprzespane noce, brak gruntu pod nogami. Świat się walił" - wzdychała.

Widzowie jednej sceny

Na szczęście jej kariera miała więcej wzlotów niż bolesnych upadków. Czasem irytowali aktorkę reżyserzy, którzy chcieli wabić widzów nie jej talentem, tylko ponętnym ciałem. Ale ta strategia była całkiem skuteczna... Kiedyś Jan Nowicki zaprosił swoich znajomych z Węgier do kina na "Wielkiego Szu", bo chciał się pochwalić tytułową rolą. Jaki był jego zawód, kiedy po jednej  z pierwszych scen, w której pokazała się roznegliżowana Grażyna Szapołowska, niemal połowa widzów wyszła z kina, nieciekawa reszty filmu.

Sukcesem (choć nie od razu) okazał się "Krótki film o miłości" Kieślowskiego. "Kiedy go świat docenił i nagrodził, u nas zaczęło się mówić, jakie to genialne kino - opowiadała gwiazda. - Niedawno oglądałam ten film razem ze studentami reżyserii. Na koniec zobaczyłam, jak niektórzy płaczą".

Drzwi do międzynarodowej kariery otworzył przed aktorką węgierski reżyser Karoly Makk. "On pierwszy powiedział mi o mojej wartości, o zmysłowości, którą się sprzedaje - wspominała. - Wcześniej żaden polski reżyser nie uczył mnie tego. Wszyscy kazali się tylko rozbierać, bo będzie ciekawie".


"Inne spojrzenie" to film o miłości dwóch kobiet, w którym partnerką Szapołowskiej była Jadwiga Jankowska-Cieślak. "Najpierw patrzono na nas, jak na dziewczyny zza żelaznej kurtyny, prawie tak, jak na zwierzątka - wspomina aktorka wyjazd z filmem na festiwal w Cannes. - A potem, kiedy zobaczyli film, padli na kolana. Była owacja na stojąco".

Rolą, która dała pani Grażynie niekwestionowane miejsce w historii filmu polskiego, jest Telimena w reżyserowanej przez Andrzeja Wajdę ekranizacji "Pana Tadeusza". Zyskała status gwiazdy, ale wiązały się z tym też kłopoty. Dramatyczny był finał siedmiu lat pracy aktorki w Teatrze Narodowym.

W kwietniu 2011 r. nie odbył się tam spektakl "Tanga" Mrożka. Powodem była nieobecność Grażyny Szapołowskiej, która w tym czasie, jako jurorka, brała udział w telewizyjnym programie "Jak oni śpiewają". Dyrektor Jan Englert wyszedł na scenę i przepraszał 150 widzów odwołanego przedstawienia. A potem dyscyplinarnie zwolnił gwiazdę. "Podjęła decyzję, że ważniejszy jest dla niej występ w telewizji, co jest w niezgodzie  z etyką i regulaminami teatralnymi. A teraz są jasne i oczywiste skutki prawne" - mówił.

Finał w sądzie

Grażyna Szapołowska nazwała to rodzajem wyreżyserowanego linczu, bo sporo wcześniej uprzedzała o nieobecności i prosiła o zorganizowanie zastępstwa. Sprawa trafiła do sądu, który podzielił racje dyrektora. Życie dopisało nieoczekiwany finał tej historii.

W serialu "Układ warszawski" z 2011 r. Szapołowska musiała zagrać kobietę zakochaną w człowieku, w którego wcielił się Jan Englert. Zrobiła to bardzo przekonująco, kolejny raz dowodząc wielkiego talentu aktorskiego...    

BP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Grażyna Szapołowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy