Reklama

"Gorączka sobotniej nocy": Szaleństwo wciąż trwa

Lśniący garnitur Johna Travolty jest najbardziej rozpoznawalnym kostiumem filmowym wszech czasów, a jego taneczny krok do dziś naśladują fani. Choć "Gorączka sobotniej nocy" skończyła już 40 lat, wciąż jest wielkim przebojem.

Lśniący garnitur Johna Travolty jest najbardziej rozpoznawalnym kostiumem filmowym wszech czasów, a jego taneczny krok do dziś naśladują fani. Choć "Gorączka sobotniej nocy" skończyła już 40 lat, wciąż jest wielkim przebojem.
"Gorączka sobotniej nocy" to był kinowy hit końca lat 70. XX wieku. Na parkiecie John Travolta i Karen Lynn Gorney /East News

Na początku był reportaż Nika Cohna, opublikowany latem 1976 roku na łamach New York Magazine.

Dziennikarz opisywał w nim obyczaje zafascynowanej muzyką disco młodzieży - biednej, pozbawionej perspektyw, nierzadko zrzeszającej się w gangi, dla której szaleństwo sobotnich nocy stało się odskocznią od ponurej codzienności. Bohaterem artykułu uczynił 19-letniego Vincenta.

Strzał w dziesiątkę

Losy chłopaka zainspirowały twórców filmu. Oczywiście scenarzysta Norman Wexler zmienił mu imię. Teraz nazywał się Tony Manero, miał bezrobotnego ojca i matkę, która na ołtarzyku ustawiła zdjęcie starszego syna, będącego księdzem. Młodszego, pracującego w sklepie, spisała na straty.

Reklama

Pomysł, by w roli szykanowanego przez rodziców Tony’ego obsadzić Johna Travoltę, okazał się strzałem w dziesiątkę. Tak jak umieszczenie na ścieżce dźwiękowej piosenek zespołu Bee Gees: "Staynin’ Alive", "Night Fever", "More Than A Woman" i "You Should Be Dancing".

Złe dobrego początki

Zdjęcia ruszyły w marcu 1977 r. Reżyser John Badham obawiał się, że popularny wśród młodzieży za sprawą serialu "Welcome Back, Kotter" Travolta nie przyciągnie do kin starszych widzów. Nie przypuszczał jednak, jak kłopotliwe okażą się jego nastoletnie fanki.

Pierwszego dnia jedną z ulic Brooklynu otoczył wianuszek dziewcząt, na przemian piszczących i mdlejących z zachwytu. Obok stali zazdrośni chłopcy z transparentami: "Precz z Travoltą!". Zjawiły się organizacje religijne, protestujące przeciwko bezbożnemu filmowi. Spod ziemi wyrosła też mafia, domagająca się, by ekipa przyjęła ofertę "ochrony".

Na szczęście pracę pod gołym niebem szybko ograniczono do minimum. Reszta poszła już jak z płatka.

Perfekcjonista

23-letni Travolta wykazał się determinacją w dążeniu do celu. Chciał być najlepszy! Dwie godziny dziennie biegał i trzy tańczył, żeby mieć sylwetkę pasującą do roli króla parkietu. Zrzucił 10 kg, nabrał wiary w siebie. Gdy operator oznajmił, że w montażu wytnie jego solówkę do "You Should Be Dancing", zagroził: "Dajesz ją albo odchodzę!". Zadzwonił do producenta, licząc na wstawiennictwo. Życzenie aktora zostało spełnione. Odwdzięczył się najwyższej klasy profesjonalizmem. I to pomimo żałoby - w tym czasie zmarła jego przyjaciółka Diana Hyland.

Premiera filmu o nastolatkach bez perspektyw, poruszającego temat tańca, ale też rasizmu i dyskryminacji, odbyła się 14 grudnia 1977 roku. Chcąc uniknąć skandalu, "Gorączkę..." opatrzono literką R. ("dla widzów od 17. roku życia, zawiera przemoc, wulgaryzmy i erotykę"). I choć era disco dobiegała końca, do kin chodziły tłumy. Obraz zarobił blisko 300 mln dolarów - przy budżecie wynoszącym zaledwie 3 mln! Ścieżka dźwiękowa rozeszła się zaś w 20 mln kopii, zyskując sławę najlepiej sprzedającej się płyty w historii. Przebił ją dopiero "Thriller" Michaela Jacksona.

Sukces filmu to także zasługa zespołu Bee Gees. "Gorączka sobotniej nocy" stała się trampoliną do ich sukcesu. Trzon zespołu stanowili bracia Maurice, Robin i Barry Gibb. Choć trio powstało w 1958 roku, najciekawszym talentem zostało okrzyknięte blisko dekadę później (1967), gdy ich producentem został Robert Stigwood. To on wyprodukował "Gorączkę...", dzięki której Bee Gees zyskali miano czołowych wykonawców światowej muzyki rozrywkowej. Single "How Deep Is Your Love", "Stayin’ Alive" oraz "Night Fever" długo utrzymywały się na szczycie list przebojów.

Maurice zmarł w wyniku zawału niedokrwiennego jelita w 2003 roku. Po śmierci Robina, który w 2012 roku przegrał walkę z rakiem okrężnicy, Barry ogłosił koniec działalności grupy. Do dziś sprzedano 220 mln płyt. W 1997 roku tak uzasadniono ich nominację do Rock’n’Roll Hall of Fame: "Tylko Elvis Presley, The Beatles, Michael Jackson, Garth Brooks i Paul McCartney mogą się pochwalić większą liczbą sprzedanych płyt od Bee Gees".

Maciej Misiorny

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Gorączka sobotniej nocy | John Travolta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy