Reklama

Giulietta Masina i Federico Fellini: 50 lat razem

Tragiczne przeżycia jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyły. „Czasem to ja byłem ojcem dla niej, a czasem ona dla mnie matką” – wspominał Federico Fellini.

Tragiczne przeżycia jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyły. „Czasem to ja byłem ojcem dla niej, a czasem ona dla mnie matką” – wspominał Federico Fellini.
Federico Fellini i Giulietta Masina na planie "Nocy Cabirii" /Mary Evans Picture Library /East News

Felliniego często nawiedzał pewien sen: "Jestem dzieckiem. Kobiety kąpią mnie w wielkiej drewnianej kadzi, zawijają w ręczniki i przytulają do piersi, żeby wysuszyć. Przez całe życie szukałem kobiet otulających ręcznikami". Długo nie szukał - miał zaledwie 23 lata, gdy poznał Giuliettę Masinę, kobietę, która miała wycierać go ręcznikiem przez kolejne pół wieku...

Najpierw usłyszał jej głos. Był rok 1943, a 22-letnia Masina występowała w radiu w sztuce na podstawie jego scenariusza. Ona nie myślała jeszcze wtedy poważnie o aktorstwie. Studiowała literaturę na rzymskim uniwersytecie i była przyzwyczajona do randek z kolegami, którzy zapraszali ją na kawę pod warunkiem, że to ona zapłaci.

Rok starszy od niej Federico wydawał się być jednym z nich - by zadowolić rodziców zapisał się na prawo (na zajęciach nie pojawił się jednak ani razu). I zapewne dlatego Giulietta wzięła kilka dodatkowych monet. W knajpce przezornie zamówiła tylko zupę i lekko zaniepokoiła się, widząc, jak chuderlawy Fellini bierze ravioli i szynkę. Odetchnęła, gdy z kieszeni przykrótkich spodni wyłuskał nawet na napiwek.

Już wtedy każde z nich poczuło, że to drugie wymaga opieki: ona co chwila pytała, czy aby nie przemokły mu buty i czy się nie przeziębi, on dziwił się, że ktoś tak dojrzały i wykształcony jak ona, może wyglądać jak pyzata dziewczynka. Przy jej niespełna 160 centymetrach jego 183 robiły z niego olbrzyma. "Robiłem na niej wielkie wrażenie. Być może po prostu zakochałem się w moim odbiciu, które dostrzegłem w jej oczach" - wspominał.

Reklama

Niecały rok później byli już małżeństwem. Sekretny ślub odbył się w rzymskim mieszkaniu ciotki Giulietty, do której rodzice wysłali ją z rodzinnej Bolonii ze względu na wyższy poziom tutejszych szkół. Teraz jego lokatorem stał się też Federico - rzadko wychodził za dnia, obawiając się poboru do wojska. Przekupił też lekarzy, dla pewności udając tajemnicze choroby. W rzeczywistości przygotowywał się do bycia ojcem, co brutalnie przerwał upadek Giulietty ze schodów i poronienie.

Drugą ciążę udało się jej donosić, ale urodzony w marcu 1945 r. Pier Federico zmarł miesiąc później na zapalenie mózgu. "To była straszliwa trauma - wspominała Masina. - Bałam się utraty kolejnego dziecka. Nie że go nie chciałam, ale po prostu już się nie pojawiło". Żałoba sprawiła, że wydoroślała. "Giulietta była taka młodziuteńka, a wydawała się jeszcze młodsza, dopóki nie zmarł mały Federico - mówił Fellini. - Dzięki niemu nasza więź jeszcze się zacieśniła". Żona całą uwagę przeniosła teraz na niego, "największe dziecko świata" - jak z pełną akceptacją go określała.
 
Masina była inspiracją dla Felliniego przy jego najważniejszych dziełach. Tworzył je dla niej i obsadzał ją w życiowych rolach. "Gdy zabieram się za film, w którym ma zagrać, zaczynam od pracy nad jej postacią. Reszta pojawia się wiele miesięcy później, zawsze wokół niej jako punktu centralnego" - tłumaczył. Tak było w 1954 r., podczas kręcenia przełomowej dla obojga "La strady", gdzie Masina zagrała główną rolę kobiecą, wcielając się w naiwną Gelsominę. Fellini wzorował ją na zdjęciach i opowieściach z dzieciństwa żony: "Spośród wszystkich postaci, które stworzyłem, to Gelsomina najbardziej przypomina Giuliettę" - mówił.

O jej angaż musiał stoczyć prawdziwy bój. Niedofinansowany, stojący na granicy upadku projekt ruszył dzięki producentowi Dino de Laurentiisowi, który jednak w roli Gelsominy widział własną żonę, o "żonie Felliniego" nie chcąc nawet słyszeć. Gdy mimo wszystko Federico udało się przeforsować jej udział, Giulietta skręciła kostkę, opóźniając produkcję. De Laurentiis był już zdecydowany, by się jej pozbyć, dał się jednak namówić na obejrzenie kilku nakręconych przed wypadkiem scen i... urzeczony, zmienił zdanie.

Pewnie nie chciałby zresztą, by ktokolwiek traktował jego żonę tak, jak Federico na planie traktował Giuliettę: obciął jej włosy "pod garnek", na twarz nałożył grubą warstwę talku i kazał chodzić w wytartym wojskowym płaszczu, nie słuchając jej skarg na to, że kołnierz wrzyna jej się w szyję do krwi. Masina nie chowała urazy i gdy tuż przed końcem zdjęć reżysera powalił atak klinicznej depresji, uratowała film, zaciągając męża do psychiatry.

Opłaciło się. "La strada" zdobyła Srebrne Lwy w Wenecji oraz Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, a Masinę okrzyknięto "Chaplinem w spódnicy". Trzy lata później sukces powtórzyła ich kolejna współpraca: "Noce Cabirii", gdzie Masina wciela się w prostytutkę o złotym sercu, marzącą o prawdziwej miłości, przyniosły Felliniemu drugiego Oscara, a jej Złotą Palmę w Cannes. To był szczytowy punkt kariery Giulietty - kilka lat później wycofa się z życia zawodowego.

Fellini wprost przeciwnie. Gdy po "Słodkim życiu" oraz "Osiem i pół" okrzyknięto go geniuszem, Giulietta wolała schronić się w jego cieniu. Współpracowali jeszcze dwa razy: w 1965 r. przy "Giulietcie od duchów", a 20 lat później w podsumowującym ich kariery filmie "Ginger i Fred". W tym pierwszym Federico, jakby w ramach rodzinnej terapii, obsadził Giuliettę w roli bardzo przypominającej jej własne życie - zdradzanej żony. Liczne towarzyszki "nienasyconego smoka, który zamieszkiwał jego spodnie" nie były dla niej - ani dla dziennikarzy - tajemnicą, ale pytana, czy jest zazdrosna, odpowiadała: "Oczywiście, jak każda zakochana kobieta".

Federico głosił natomiast z powagą, iż zdrady wydobywają z mężczyzny to, co najlepsze. "Współczesny mężczyzna potrzebuje bogatszych związków. Pozamałżeńskich i przedmałżeńskich - twierdził. - Małżeństwo jest tyranią, pogwałceniem i uśmierceniem jego naturalnych instynktów. Kobieta, z drugiej strony, ma skłonność do tworzenia swojego świata wokół jednego mężczyzny". Potwierdzenie tych teorii znajdował w żonie. Sam jednak także nie potrafił funkcjonować bez niej - niezdolny nawet do samodzielnego ugotowania jajka, nad ranem zawsze wracał do Giulietty. Germaine Greer, feministyczna pisarka, z którą pewnego razu intensywnie konsultował scenariusz "Casanovy", wspomina, że był tak pewny, że zostanie u niej na noc, że zabrał ze sobą piżamę; nie przeszkodziło mu to potem co parę godzin telefonować do żony.

Masina zawsze była jego powierniczką i wybawicielką, i taką rolę musiała również odegrać w 1992 r., kiedy schorowany Fellini dowiedział się, że otrzyma honorowego Oscara za całokształt twórczości. W tym czasie jego hipochondria zdążyła się już zamienić w prawdziwą chorobę, a na myśl o przemówieniu przed całym światem miał napady reumatyzmu. Zadecydował już, że do Hollywood w zastępstwie wyśle Giuliettę, ale pewien taksówkarz przekonał go: "FeFe, musi pan jechać! Dla Włoch!". I Giulietta zasiadła na widowni. "Dziękuję, najdroższa. I tylko proszę, przestań płakać" - powiedział, choć wcale nie widział jej ze sceny. "To, że płakała, było pewne. Znam ją lepiej od samego siebie" - wyjaśnił potem. Byli przecież razem już 50 lat: 30 października 1993 r. przypadała okrągła rocznica ich ślubu.

Kilka tygodni przed nią Fellini miał zawał, którego następstwem był częściowy paraliż. Mimo tego był zdeterminowany, by wyjść ze szpitala i spędzić jubileusz z Giuliettą, walczącą już wtedy z rakiem płuc. Udało się. Popołudnie spędzili w restauracji, a Federico na fali uroczystego nastroju pozwolił sobie nawet na mozzarellę, której zabronił mu lekarz. Zadławił się jej kawałkiem, a wieczorem miał kolejny zawał. Zmarł następnego dnia. 5 miesięcy później dołączyła do niego Giulietta. "Spędzę Wielkanoc z Federico" - to były jej ostatnie słowa.

MP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Federico Fellini
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy