43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Reklama

Gdynia 2018: Złote Lwy dla "Zimnej wojny"

"Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego zdobyła Złote Lwy na 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Produkcję doceniono również za najlepszy dźwięk (Maciej Pawłowski i Mirosław Makowski) i montaż (Jarosław Kamiński). Aż cztery statuetki zdobył "Kamerdyner" Filipa Bajona. Poza Srebrnymi Lwami został doceniony za pierwszoplanową rolę męską Adama Woronowicza, charakteryzację (Ewa Drobiec, Mira Wojtczak) oraz muzykę (Antoni Komasa-Łazarkiewicz). "Kler" Wojciecha Smarzowskiego - najgłośniejszy film imprezy - otrzymał Nagrodę Specjalną Jury, Nagrodę Publiczności, a także statuetkę za najlepszą scenografię (Jagna Janicka).

"Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego zdobyła Złote Lwy na 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Produkcję doceniono również za najlepszy dźwięk (Maciej Pawłowski i Mirosław Makowski) i montaż (Jarosław Kamiński). Aż cztery statuetki zdobył "Kamerdyner" Filipa Bajona. Poza Srebrnymi Lwami został doceniony za pierwszoplanową rolę męską Adama Woronowicza, charakteryzację (Ewa Drobiec, Mira Wojtczak) oraz muzykę (Antoni Komasa-Łazarkiewicz). "Kler" Wojciecha Smarzowskiego - najgłośniejszy film imprezy - otrzymał Nagrodę Specjalną Jury, Nagrodę Publiczności, a także statuetkę za najlepszą scenografię (Jagna Janicka).
Laureaci 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni /Adam Warżawa /PAP

Gospodarzami odbywającej się w Teatrze Muzycznym w Gdyni gali byli w tym roku Małgorzata Kożuchowska i Marek Bukowski. "Prowadzimy tę galę, bo nie ma nas w żadnym z konkursowych filmów" - wyznała z uśmiechem Kożuchowska. Gala była poświęcona pamięci Jonasza Kofty. Relacja prezentowana była na antenie stacji TVP Kultura, ale z kilkunastominutowym "poślizgiem". Czyżby władze TVP obawiały się kontrowersji i w ten sposób się zabezpieczały?

Jako pierwsze wręczono statuetki nie w konkursie głównym, ale w konkursie Inne Spojrzenie, przedstawiającym filmy autorskie, eksperymentalne i wymykające się granicom konwencjonalnego kina. Zatriumfowała w nim, i tym samym zdobyła statuetkę Złotego Pazura, Olga Chajdas za film "Nina" za "odwagę w formie i treści". Ponadto Nagrodę Specjalną przyznano dramatowi "Monument" Jagody Szelc, który był filmem dyplomowym aktorów z łódzkiej "filmówki".

Reklama

W sekcji łącznie prezentowanych było osiem produkcji, także "53 wojny" Ewy Bukowskiej, "Dzień czekolady" Jacka Piotra Bławuta, "Jeszcze dnia życia" Damiana Nenowa i Raula de la Fuente, "Moja polska dziewczyna" Ewy Banaszkiewicz i Mateusza Dymka, "Nie zostawiaj mnie" Grzegorza Lewandowskiego i "Okna, okna" Wojciecha Solarza. Oceniało je jury w składzie: Piotr Dumała (przewodniczący), Łukasz Ronduda oraz Maria Zmarz-Koczanowicz

Publiczność za najlepszy uznała z kolei wzbudzający na tegorocznej imprezie największe kontrowersje "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Wręczający statuetkę pomylił nazwisko reżysera, stojąca z nim na scenie Sonia Bohosiewicz aż złapała się za głowę. "Nie ma co tyle klaskać, bo ktoś policzy" - powiedział z uśmiechem Smarzowski, odnosząc się do skandalu ze Złotym Klakierem od Radia Gdańsk dla najdłużej oklaskiwanego filmu, który miał zdobyć "Kler", ale ostatecznie zrezygnowano z przyznania statuetki.

Wręczono też nagrodę im. Lucjana Bokińca - za najlepszy film prezentowany w Konkursie Filmów Krótkometrażowych. Statuetkę odebrała Dominika Gnatek, reżyserka "Zwykłych losów Zofii". Jury w składzie Maria Sadowska (przewodnicząca), Norah McGettigan oraz Leszek Starzyński doceniło ją za "temat, doskonałą grę aktorską, warsztat oraz poruszanie trudnych spraw w ciepły i bezpretensjonalny sposób".

Pierwszą nagrodę w konkursie głównym - za najlepszy debiut lub drugi film - otrzymała Agnieszka Smoczyńska za "Fugę". Co ciekawe, "Fuga" to jej druga w karierze pełnometrażowa fabuła, a za pierwszą - "Córki dancingu" - również wyróżniono ją w Gdyni w tej kategorii. Szybko okazało się, że to nagroda pocieszenia dla najlepszego filmu w tegorocznym konkursie.

Statuetka za najlepszą charakteryzację trafiła w ręce Miry Wojtczak i Ewy Drobiec za pracę przy "Kamerdynerze" Filipa Bajona. Z kolei Monika Onoszko, pracująca przy "Ułaskawieniu" Jana Jakuba Kolskiego, otrzymała nagrodę za najlepsze kostiumy. Jagna Janicka, członkini ekipy "Kleru", została wyróżniona za najlepszą scenografię. Równych nie mieli sobie Maciej Pawłowski i Mirosław Makowski, realizatorzy dźwięku do "Zimnej wojny" Pawła Pawlikowskiego. Za ten sam film, ale w kategorii najlepszy montaż, statuetkę odebrał Jarosław Kamiński.

Co roku podczas festiwalu wręczane są tez Platynowe Lwy za całokształt twórczości. W tym roku otrzymał je - z rąk Agaty Kuleszy i Jacka Bromskiego - Jerzy Skolimowski. Wzbudziło to kontrowersje kilka dni temu, gdy "Gazeta Polska Codziennie" poinformowała, że z zachowanych w archiwach IPN akt wynika, że reżyser został zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik o ps. JO. Na osobach zgromadzonych na sali nie zrobiło to jednak wrażenia. Reżyser otrzymał długie owacje na stojąco. "Niech żyje wolność w polskim kinie" - zakończył swoją krótką wypowiedź artysta.

Od lat szczególnym powodzeniem cieszą się na festiwalu nagrody aktorskie. Pierwszą - za najlepszą żeńską rolę drugoplanową - zdobyła w tym roku, zresztą zgodnie z przewidywaniami, znana z "Ostatniej rodziny" Aleksandra Konieczna - za wcielenie się w Igę Cembrzyńską w komediodramacie "Jak pies z kotem" Janusza Kondratiuka. Za ten sam film nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę męską zdobył Olgierd Łukaszewicz. W "Jak pies z kotem" zagrał on zmarłego brata reżysera, wybitnego twórcę Andrzeja Kondratiuka.


Statuetkę za najlepszą muzykę zdobył za pracę aż przy dwóch filmach Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Doceniono jego wysiłki przy "Kamerdynerze" oraz "Wilkołaku" Adriana Panka. Z kolei w kategorii najlepsze zdjęcia nagrodę przyznano ex aequo. Otrzymali je Jakub Kijowski za "Fugę" oraz Jacek Podgórski za "Krew Boga" Bartosza Konopki.

Sporą niespodzianką okazała się za to nagroda za scenariusz. Otrzymał ją Jan Jakub Kolski za "Ułaskawienie".

Ten sam film przyniósł szczęście Grażynie Błęckiej-Kolskiej. Została ona uznana za najlepszą aktorkę pierwszoplanową. Faworytką do zwycięstwa w obu poprzednich kategoriach była Gabriela Muskała. Pominięcie jej to prawdziwy skandal.

Niespodzianka goniła niespodziankę. Co zresztą dla festiwalu w Gdyni jest niejako mało chwalebnym standardem. Najlepszym aktorem w roli głównej został uznany Adam Woronowicz za kreację Hermanna von Kaussa w "Kamerdynerze". Aktor sam przyznał, że zupełnie się tego nie spodziewał, gdyż uważał swoją rolę za drugoplanową. Jurorzy, oglądaliście "Kler"?

Nagrodę Specjalną - zgodnie z oczekiwaniami - otrzymał właśnie film Wojciecha Smarzowskiego - "za podjęcie ważnego społecznie tematu". Tradycją jest wręczanie jej jednak doświadczonym i bardziej zaawansowanym wiekiem twórcom, dlatego ex aequo otrzymał ją - "za wykreowanie autorskiej wizji świata" także Marek Koterski za "7 uczuć".

Jurorzy pozytywnie zaskoczyli w kategorii najlepsza reżyseria. Nagrodę otrzymał Adrian Panek za "Wilkołaka". Sposób, w jaki poprowadził młodych aktorów w swojej produkcji, zasługuje na najwyższe uznanie.

Jak się kręci w Polsce epicki film, widocznie trzeba odbierać najwyższe laury. Laureatem Srebrnych Lwów został - zupełnie niezasłużenie - "Kamerdyner" Filipa Bajona, wyprodukowany przez Olgę Bieniek i Mirosława Piepkę.

Z kolei Złote Lwy musiały trafić w ręce twórców i producentów (Ewa Puszczyńska, Tanya Seghatchian) "Zimnej wojny" i w tym względzie nie było niespodzianki. Skoro chcemy, by film Pawła Pawlikowskiego zaistniał na przyszłorocznej oscarowej gali - a chcemy! - należało nagrodzić go najważniejszą statuetką filmową w kraju. Dobrze, że chociaż w wypadku tej kategorii jurorzy nie pobłądzili.

Przypomnijmy, że "Zimna wojna" została wcześniej doceniona w Cannes za reżyserię. Głównymi bohaterami filmu są Zula (Joanna Kulig) i Wiktor (Tomasz Kot), młoda dziewczyna szukająca szczęścia w powstającym zespole Mazurek (bliskim polskiemu Mazowszu) i dojrzały mężczyzna, pianista, jej instruktor. "Zimna wojna" to opowieść oparta na polskiej muzyce ludowej, z jazzem i piosenkami paryskich barów minionego wieku w tle, o miłości dwójki ludzi, którzy nie umieją żyć bez siebie, ale jednocześnie nie potrafią być razem. Akcja melodramatu dzieje się w latach 50. i 60. ub. wieku m.in. w Polsce, Berlinie, Jugosławii i Paryżu.

Produkcja określana jest m.in. jako najbardziej osobiste dzieło Pawła Pawlikowskiego lub jego wyraźnie polski, a jednocześnie najbardziej uniwersalny film. Reżyser - laureat Oscara za "Idę" (2015) - który wyjechał z Polski, gdy miał 10 lat, zadedykował nowy obraz swoim rodzicom. Główni bohaterowie - Zula i Wiktor - noszą ich imiona.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy