Reklama

"Furia": Furia końca wojny

Wojna rządzi się prawami fizyki. Jest jak wystrzelona kula, która na początku osiąga ogromne prędkości, by na końcu - pozbawiona energii - opaść bezwładnie na ziemię. Tak przynajmniej myślałem, będąc nastolatkiem, co miało swoje wymierne skutki. Mimo fascynacji II wojną światową, niezbyt chętnie sięgałem po książki poświęcone ostatnim miesiącom tego konfliktu. Bo przecież wtedy "już nic się nie działo".

Jako dorosły mężczyzna odczułem wojnę na własnej skórze. Najmocniej tę afgańską, w którą Wojsko Polskie zaangażowało się 12 lat temu (gdzież jej do wojny totalnej, ale z pewnością nie była to "misja pokojowa"). Wąskie spojrzenie zdaje się potwierdzać owo młodzieńcze przekonanie o wytracanej dynamice - oto Polacy wracają do domu, od dawna nie ponosząc poważnych strat. A okrutne statystyki z letnich miesięcy 2009 czy 2010 roku są już wyłącznie zapisami coraz bardziej odległej historii. Rzecz jednak w tym, że afgańska wojna - nawet jeśli się kończy - wciąż pochłania swoje ofiary. Ba, przybywa ich w tempie wyższym niż do tej pory. Niewiele o nich wiemy i słyszymy, gdyż nie są to już zachodni żołnierze, ale sami Afgańczycy, którzy kilkanaście miesięcy temu przejęli na siebie ciężar walki z rebelią.

Reklama

Zabijanie bez moralnych zasad

Podobnie było z II wojną światową - kula pędziła do samego końca, w ostatniej fazie lotu nawet mocno przyśpieszając. Szacuje się, że między lipcem 1944 roku (po nieudanym zamachu na Hitlera), a majem 1945 roku zginęło nawet kilkanaście milionów ludzi. Ogromną większość stanowiły ofiary nazistowskiego terroru, który w tym czasie wszedł na najwyższe obroty. Ale wzajemne mordowanie na masową skalę uprawiono też na frontach. Ten zachodni - cechujący się mniejszą intensywnością walk - od lądowania w Normandii do kapitulacji Rzeszy pochłonął życie 700 tysięcy wojskowych po obu stronach. W tym samym czasie na wschodzie rozgrywała się jeszcze większa hekatomba. Dość powiedzieć, że w samej tylko bitwie o Berlin zabitych i rannych zostało niemal 600 tysięcy żołnierzy radzieckich i niemieckich (a wśród cywilnych Berlińczyków ponad 20 tysięcy umarło na atak serca...).

I właśnie o koszmarze ostatnich dni II wojny światowej opowiada "Furia" - najnowszy film Davida Ayera. Tytuł jest znamienny, bo choć tak nazywa się amerykański czołg, którego załoga bezwzględnie zabija fanatycznie broniących się Niemców, w istocie chodzi tu o furię końca wojny. O szaleństwo zabijania, w którym nie ma już chyba żadnych moralnych zasad, jest za to przekonanie, że "albo ty zastrzelisz jego, albo on zastrzeli ciebie". Co nie do końca jest prawdą, bo oprócz fanatyków i pragnących "tylko" przeżyć, nie brakuje ludzi po prostu zmęczonych, widzących w poddaniu się sposób na zakończenie cierpienia. Co oczywiste, są to przede wszystkim Niemcy, ale słabość ta cechuje również Amerykanów, wyczerpanych zwycięską, ale trudną kampanią rozpoczętą wiele miesięcy wcześniej.

Na wojnie nie da się zachować niewinności

Wojna ma to do siebie, że nie kreuje jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych bohaterów (bo wszyscy, w jakiejś mierze, to jej ofiary). Walczący są w swej masie etycznie szarzy, choć oczywiście nie brakuje wśród nich prawdziwych drani. W przywołanym tu Afganistanie ktoś w końcu podkłada bomby w miejscach pełnych cywilów. W "Furii" - tak jak to było w rzeczywistości - draniami są esesmani, zabijający również swoich, za "brak ducha walki". Ale to grany przez Brada Pitta amerykański podoficer strzela w plecy jeńcowi, a jakiś czas później zmusza podwładnego do gwałtu na niemieckiej dziewczynie. Z drugiej zaś strony, życie młodemu amerykańskiemu żołnierzowi ratuje esesman. Reżyser idzie nawet dalej, grając na naszych mimowolnych skojarzeniach, gdy w jednej z pierwszych scen filmu widzimy wziętych do niewoli Niemców, stojących za płotem z drutu kolczastego. Potwornie zmęczonych, obdartych, wychudzonych, apatycznych mężczyzn - zupełnie, jak byśmy widzieli przebitki z kronik filmowych kręconych w wyzwalanych obozach koncentracyjnych.

Żeby nie było wątpliwości - reżyser nie relatywizuje niemieckich zbrodni. Nie pozostawia wątpliwości, kto rozpętał tę szaloną wojnę i kogo należy za to obwiniać. Ayer daje nam po prostu do zrozumienia, że na wojnie nie da się zachować niewinności. Świetnie ilustruje to historią Normana - szeregowego, który przypadkiem trafia do czołgu, choć wcześniej szkolono go do obsługi... maszyny do pisania. Wrażliwiec z każdą minutą tężeje, by pod koniec filmu stać się "Maszyną" - strzelcem karabinu maszynowego, który - jak z uznaniem stwierdzają koledzy - pieprzy, pije i zabija. Nim jednak do tego dochodzi, Norman siada przy pianinie i zaczyna grać, a pewna młoda Niemka - śpiewać. Przez kilka chwil oddajemy się uniesieniu, jest tak, hmm, kulturalnie - po czym na plan wkraczają kumple głównego bohatera. Brudni, prostaccy, napaleni. Zdaje się, że tą sceną reżyser wchodzi w odwieczny spór - czy jesteśmy z natury źli, a nasza kultura to ledwie cienki naskórek? Czy w gruncie rzeczy człowiek to dobra istota, czasem tylko ulegająca pokusie zła?


Swój przekaz David Ayer wzmacnia ponurymi barwami. Choć akcja "Furii" toczy się w kwietniu, z ekranu nie czuje się wiosny. Jest buro, mgliście, często leje. A w szerokich planach zwykle widać trupy i zniszczony wojskowy sprzęt.

A skoro o tym mowa - jeszcze na etapie produkcji twórcy filmu podkreślali, że "Furia" wiernie odda realia frontowych zmagań. I tak w istocie jest. Poza masą idealnie odwzorowanych detalów, potężne Shermany wyglądają jak Shermany, Tygrys zaś jest Tygrysem (prawdziwym, wypożyczonym z muzeum broni pancernej w Bovington). A pojedynek tego ostatniego z czterema amerykańskimi wozami ma szansę wejść do kanonu kina (anty)wojennego. Innymi słowy, miłośnicy batalistyki będą zachwyceni. Szkoda tylko, że "Furia" - choć wymyślona - opowiada prawdziwą historię...

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Furia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy